Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chris Botti zagra we Wrocławiu 18 marca (WYWIAD)

Marta Wróbel
www.chrisbotti.com
Trębacz Chris Botti wystąpi 18 marca we Wrocławiu. To będzie drugi koncert Amerykanina w stolicy Dolnego Śląska

Z amerykańskim trębaczem Chrisem Bottim, który w poniedziałek zagra we wrocławskiej hali Orbita, rozmawia Marta Wróbel

Na Pana ostatniej płycie "Impressions", którą będzie Pan promować na koncercie we Wrocławiu, znalazło się Preludium c-moll op. 28 nr 20 Fryderyka Chopina. Czy obecność utworu polskiego kompozytora na tym krążku ma coś wspólnego z Pana częstymi wizytami w Polsce?
Zagrałem tę kompozycję dwa lata temu podczas koncertu w Warszawie z okazji polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Po pierwsze, kocham Chopina, a po drugie, naprawdę lubię wasz kraj i tutejszą publiczność. Byłem w Polsce kilkanaście razy. Nie tylko dlatego, że moje albumy świetnie się u was sprzedają (krążki "This Is Chris Botti" i "Impressions" osiągnęły w Polsce status złotej płyty - przyp. MW). Podoba mi się, jak reagujecie podczas moich koncertów. I, co podkreślałem już wielokrotnie, uwielbiam rozmawiać z polskimi fanami. To nie są tylko uwagi w stylu: "Bardzo podoba mi się twoja ostatnia płyta", ale naprawdę merytoryczne rozmowy o muzyce. Oprócz Wrocławia, dam cztery koncerty w innych polskich miastach. Mam więc też nadzieję, że będę mieć okazję trochę pozwiedzać i delektować się polską kuchnią, którą bardzo lubię, choć jest, niestety, tucząca.

"Impressions" to Pana jedenaste, nie licząc koncertowych albumów, dzieło. Znani goście - Herbie Hancock czy Mark Knopfler - robią wrażenie, ale znów nie mamy do czynienia z autorskimi kompozycjami. Ostatnio można ich było posłuchać dziewięć lat temu na krążku "A Thousand Kisses Deep". To bardzo dawno...
Cały czas komponuję i mam nadzieję, że na kolejnej płycie moi fani będą mogli się o tym przekonać.

Ale dlaczego tak długo musimy na to czekać?
Widzę, że pani nie odpuszcza. No dobrze. Może to jest tak, że wciąż za czymś gonię i boję się, że moja dobra passa minie? Jestem pracoholikiem, gram po 250 koncertów rocznie, a nawet więcej. Właściwie nie ma takiego miejsca na ziemi, które nazwałbym dziś domem. Myślę ciepło zarówno o niewielkim mieście Corvallis w stanie Oregon, w którym się urodziłem, jak i o Włoszech, gdzie jako dziecko spędziłem dwa lata. Po co mam zapuszczać gdzieś korzenie, skoro cały czas jestem w trasie?

Pana płyty regularnie trafiają na pierwsze miejsca amerykańskiej listy przebojów, za "Impressions" dostał Pan Grammy. Sukcesy nie uspokajają?
Pewnie powinienem zwolnić. W ubiegłym roku skończyłem w końcu 50 lat, ale wcale się na tyle nie czuję. Wciąż mam mnóstwo energii. A wracając do płyt z moimi interpretacjami kompozycji innych artystów, nie chodzi mi tylko o to, żeby cały czas być na topie - ja po prostu spełniam swoje marzenia. Zanim wydałem krążek "When I Fall in Love" (w 2004 roku - przyp. MW), który stał się komercyjnym sukcesem, nagrałem przecież sześć innych płyt. Cieszyłem się jednak jak dziecko, bo mogłem w końcu zaprezentować światu, jak gram mój ulubiony utwór Sade czy George'a Gershwina. Potem wytwórnia zaproponowała mi, żebym wybrał artystów, z którymi chciałbym zagrać. "Nie chciałbyś nagrać z nimi płyty?". "Oczywiście, że chciałbym!". Tak, rok później, powstał krążek "To Love Again: The Duets", nagrany między innymi z Jill Scott, Paulą Cole, Michaelem Buble'em i Stingiem. Dla chłopaka z małej mieściny w Oregonie to nie byle co.

Wciąż się ze Stingiem przyjaźnicie?
Mamy bardzo serdeczny kontakt. Dużo się od niego nauczyłem, to tytan pracy. Gdyby nie trasa koncertowa jego albumu "Barnd New Day", w którą Sting mnie zabrał w 1999 roku, moja kariera zapewne wyglądałaby dziś inaczej. To po części jemu zawdzięczam swój sukces.

Jednak od początku lat dziewięćdziesiątych był Pan w Nowym Jorku rozchwytywanym muzykiem sesyjnym. Grał Pan z takimi gwiazdami, jak Aretha Franklin, Natalie Cole, Bette Midler i Joni Mitchell. W jaki sposób Sting pomógł Panu wyjść z cienia?
Dzięki temu, że zaśpiewał na mojej trzeciej płycie "Slowing Down the World" , wytwórnia Columbia zobaczyła we mnie komercyjny potencjał. A podczas trasy "Brand New Day" nawiązałem dużo nowych kontaktów i spojrzałem na muzykę, jakby to powiedzieć, bardziej... globalnie. Co prawda, już po tym, jak w 1995 roku ukazał się mój debiutancki krążek "First Wish", wrzucono mnie do szufladki z napisem "smooth jazz", ale po trasie ze Stingiem przestało mi to przeszkadzać. Muzyka jest jedna.

Czy to prawda, że chciał Pan zostać trębaczem, od kiedy, jako dwunastolatek, usłyszał Pan Milesa Davisa grającego "My Funny Valentine"?
Trąbkę dostałem od mamy, która była pianistką, już jako dziewięciolatek. Ale coś w tym jest: kiedy zobaczyłem koncert Milesa Davisa, poczułem pewność, że to jest to, z czego chciałbym żyć. I że zrobię wszystko, żeby być najlepszym muzykiem, jakim tylko mogę być. To była jakaś magia. Od tamtej pory słuchałem Milesa Davisa prawie codziennie. Uczyłem się z jego płyt. Do dziś uważam, że "Kind of Blue" czy "Sketches of Spain" są ponadczasowe.

Nie słuchałem jednak jako nastolatek wyłącznie jazzu. Inspirowali mnie też Peter Gabriel, Stevie Wonder i Paul Simon, którzy jazz traktowali jak swego rodzaju instrument do wzbogacenia innych gatunków. Paul Simon bardzo mi pomógł na początku kariery. Grałem na jego płytach ponad dziesięć lat po przeprowadzce do Nowego Jorku.

Trafił Pan tam w 1985 roku po tym, kiedy rzucił Pan studia na Indiana University. Jaki był wtedy Nowy Jork Chrisa Bottiego?
Zadymione knajpy, długie godziny w studiu nagraniowym, wynajęty pokój, za który czasami udawało mi się zapłacić czynsz... To miasto kojarzyło mi się wtedy z ciężką harówką, ale wiedziałem, że, jak śpiewał Frank Sinatra, "jeśli tutaj odniosę sukces, mogę odnieść go wszędzie". Do dziś mam wielki sentyment do tego miasta, wracam tam, kiedy tylko mogę. Mam tam ulubione restauracje, galerie i kluby, w których zawsze grają fantastyczną muzykę na żywo. Nowy Jork nie śpi nigdy i to się chyba nigdy nie zmieni. To najmniej amerykańskie z amerykańskich miast. Niezmiennie uzależnia.

Kilka lat temu magazyn "People" uznał Pana za jednego z najseksowniejszych mężczyzn na świecie. Sława też uzależnia?
Chyba jestem pierwszym trębaczem, któremu przypadł w udziale ten zaszczyt (śmiech). "People" robi co rok takie zestawienia, więc, sama pani rozumie, co rok inni ludzie są najseksowniejsi. Uzależnia raczej sukces, a dla mnie jest on wtedy, kiedy zapełniam sale koncertowe.

O czym marzy Chris Botti?
O spokoju ducha. Muzyczne marzenia spełniam cały czas. Nagrałem płytę "Italia" z kompozycjami, które przypominają mi o moich włoskich korzeniach, między innymi "Ave Maria", "Venice", "Estate" i innymi. Zaprosiłem też na ten krążek Andreę Bocellego, którego głos uwielbiam. I czasem myślę, że miło byłoby na starość osiąść w Toskanii i słuchać wyłącznie dźwięków, które generuje natura. Na razie mam dom w Los Angeles, na wzgórzach Hollywood, jednak rzadko tam bywam, bo, jak już mówiłem, przez większość roku jestem w trasie koncertowej.

To będzie pożegnanie z ambicjami?
Na razie nie jestem na to gotowy. Jest takie zdanie na temat muzyków, które wypowiedziała kiedyś znakomita wokalistka i kompozytorka Joli Mitchell: "Bycie muzykiem to w 1 proc. darowany od Boga talent, a 99 proc. to czyste szaleństwo". To żart, który ma w sobie dużo prawdy. Jeśli chcesz wytrwać w tym szaleństwie, musisz mu się całkowicie poświęcić.

Poniedziałkowy koncert będzie Pana drugą wizytą we Wrocławiu. Co tym razem usłyszymy?
Skupię się na utworach z "Impressions", ale niewykluczone, że pojawią się też standardy jazzowe i kompozycje z moich pierwszych albumów.

Chris Botti zagra w hali Orbita (ul. Wejherowska 2) w poniedziałek, 18 marca o godz. 20. Bilety kosztują 120, 150, 180 i 210 złotych. Można je kupić na www.ticketpro.pl i www.biletin.pl.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto