Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dmuchanie na zimne, czyli jazda po polsku

Lucjan Strzyga
Dopuszczalna zawartość alkoholu we krwi w wybranych krajach.
Dopuszczalna zawartość alkoholu we krwi w wybranych krajach.
Liczba 1800 złapanych w święta nietrzeźwych kierowców może zatrwożyć. Nie wiadomo tylko, ilu z nich było pijanych, a ilu "po użyciu", czyli z mniej niż 0,5 promila we krwi

Podczas tegorocznych świąt wielkanocnych policja zatrzymała na polskich drogach 1800 nietrzeźwych kierowców (o 159 mniej niż rok temu). Przypomnijmy, że w naszym prawie, jak na europejskie standardy dość surowym, karze się już osobę, która ma w krwiobiegu 0,2 promila alkoholu (dla porównania: w Rosji, gdzie alkohol pije się znacznie częściej, granica ta wynosi 0,1 promila, w Austrii, we Francji i w Niemczech 0,5, a w Irlandii, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii aż 0,8).

Można się oczywiście zastanawiać, czy 1800 złapanych przez policję pijanych królów szos to dużo w przypadku kraju, gdzie na głowę mieszkańca przypada rocznie ponad 9,5 litra czystego spirytusu. Szczególnie że policja nie prowadzi szczegółowych statystyk między osobami "po użyciu" (to ci, którzy we krwi mieli od 0,2 do 0,5 promila alkoholu) a "nietrzeźwymi" (powyżej 0,5 promila). Dodajmy do tego, że owe 1800 kierowców zostało zatrzymanych "jedynie" za kierowanie pojazdami, a nie za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu.

To argumenty tych, którzy obowiązującą nad Wisłą granicę 0,2 promila uważają za aż nazbyt restrykcyjną. A do nich dodają i inne, choćby taki, że liczba wypadków spowodowanych przez zawianych kierowców wcale nie jest wyższa od tych, które powodują pijani piesi czy rowerzyści, czy wreszcie ci, którzy siadają za kierownicę naszpikowani narkotykami. Niejednokrotnie można też usłyszeć tezę, że w krajach, gdzie spożywanie alkoholu jest uwarunkowane kulturowo, np. we Włoszech, policja interweniuje dopiero przy 0,5 promila we krwi kierującego. Wszak powszechnie wiadomo, że do swojego fiata szanujący się Włoch nie siądzie przecież wcześniej niż po wysączeniu butelki ulubionego chianti.

Z kolei prawni rygoryści argumentują, że na rozluźnienie przepisów jeszcze za wcześnie. I podnoszą argumenty, że w Polsce istnieje społeczne przyzwolenie na picie. - Przecież na kolegę, który po piwku czy dwóch siadł za kółko, najczęściej nie patrzymy krzywo - od lat dowodzi na przykład Andrzej Markowski, psycholog transportu. Co radykalniejsi wojownicy postulują, aby granicę, za którą siadanie za kółkiem byłoby karalne, zredukować w ogóle do zera (tak jest dziś np. na Litwie, Estonii i Węgrzech) i konsekwentnie stosować zasadę, że o stanie kierowcy powinno decydować wskazanie alkomatu albo badanie krwi, a nie indywidualne przekonanie kierowcy.

To ostatnie jest bowiem charakterystyczne dla polskiego, wywodzącego się z tradycji sarmackiej, sposobu biesiadowania. Nie ma chyba innej europejskiej nacji, która wykazywałaby takie zamiłowanie do wyskokowych napitków. Zawsze bowiem znajdzie się jakiś życzliwy kolega, szwagier albo kum, któremu nie wypada odmówić strzemiennego. Policjanci, którzy łapią później bohaterów wielkanocnych stołów i barków, twierdzą, że prawie każdy tłumaczył się tym, że nie tylko "pił mało", ale też "wcześniej dużo zjadł", co w powszechnym przekonaniu neutralizuje negatywne działanie wódki. Rekordzista, którego złapano w 2002 r. nieopodal Lublina, miał we krwi 6 promili i gdyby mu wierzyć, "wypił tylko jedno piwko i to wczoraj wieczorem".

"Lepiej dmuchać na zimnie i granicy dopuszczalności nie podnosić" - takie wnioski można nieoficjalnie usłyszeć od policjantów, psychologów i prawników. I nie zmieni tego fakt, że za owymi nieszczęsnymi 0,2 promila kryje się sporo obłudy. Każdy człowiek bowiem na alkohol reaguje inaczej i przykładanie jednakiej miarki do wszystkich jak leci nie musi być najsprawiedliwsze. Niektórzy po szklance piwa reagują oszołomieniem i brakiem koordynacji, a inni po flaszce gorzałki wspinają się na szczyt bystrości. Co ciekawe, nie brakuje też lekarzy (jeden z nich serwuje swoje porady w internecie), którzy dowodzą, że zdrowy przedstawiciel homo sapiens optymalny stan do kierowania samochodem uzyskuje przy 0,1 promila alkoholu we krwi.

Restrykcyjne prawo w kwestii promili przypomina po trosze obowiązek przestrzegania prędkości 50 kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym. W Polsce praktycznie nikt go nie przestrzega, bowiem natychmiast narazi się na gniewne reakcje innych kierowców. Owych 1800 nieszczęśników, którzy wpadli w ręce drogówki, to zapewne tylko kropla w morzu tych, którzy sięgnęli w święta po kieliszek, a potem ruszyli na drogi. Kontrole z konieczności przeprowadzane są wyrywkowo, a gdyby sprawdzić wszystkich, policyjne statystyki byłby zatrważające.

Tak więc spór między liberałami i purystami w kwestii granicy folgowania alkoholowym apetytom tli się od lat i wybucha zazwyczaj wtedy, gdy policja zatrzyma osobę znaną z pierwszych stron gazet. Tak było przykładowo jesienią 2008 r., gdy w policyjne sidła wpadła podpita Katarzyna Figura prowadząca samochód w centrum Warszawy. Alkomat wskazał 0,22 promila alkoholu w jej krwi (jako że nie było to przestępstwo, ale wykroczenie, wniosek trafił do sądu grodzkiego). Jej obrońcy argumentowali wtedy, że przekroczenie granicy dopuszczalności było tak nieznaczne, że aktorka mogłaby spokojnie wrócić do domu własnym autem.

Dla odmiany w przypadku Borysa Szyca, jej kolegi po fachu, sprawa wyglądała zdecydowanie gorzej. Szalejącego po Warszawie aktora złapano, gdy w jego krwi krążyło 0,7 promila alkoholu. Stracił prawo jazdy i stanął przed perspektywą dwóch lat więzienia. W jego przypadku kilkakrotnego przekroczenia dopuszczalnej granicy (Szyc wgramolił się do swojego audi po balandze w jednej ze stołecznych knajp) nie dało się niczym usprawiedliwić. Podobnie było z Iloną Felicjańską, która w lutym tego roku efektownie staranowała dwa samochody. W jej krwi stwierdzono 2,3 promila. Żadnych wątpliwości nie było też w przypadku Tomasza Stockingera. Serialowy doktor Lubicz wjechał w inny samochód, mając 2 promile.

Skoro więc celebryci folgują sobie tak ochoczo przy stole, trudno się dziwić innym zawodom, choćby tym najbardziej szanowanym. Siedem lat temu głośna była sprawa biskupa elbląskiego Andrzeja Ś., który znokautował dwa samochody swoim passatem (0,8 promila), a także ks. Józefa S., właściciela BMW, zatrzymanego rok temu przez policję na Lubelszczyźnie. 51-letni duchowny wypił poprzedniego dnia tyle, że rankiem miał jeszcze ok. 2 promili we krwi. Żeby było pikantniej, złapano go w ramach policyjnej akcji "Trzeźwość", do której przyłączyli się także księża, głosząc z ambon wstrzymanie się od nadmiernej konsumpcji spirytualiów.

Dopóki zatem w Polsce będzie trwał mit "stołowego twardziela", co rok będziemy porównywać kolejne policyjne liczby zatrzymanych kierowców, którym zdarzyło się cokolwiek nadużyć. I nie ma tu żadnego znaczenia, czy komuś alkomat wskazał 0,22 czy 2,2 promila alkoholu w organizmie. Zwłaszcza że przeciw jest także tzw. opinia publiczna. Według badań OBOP sprzed dwóch lat 87 proc. Polaków jest za surowszym karaniem kierowców, którzy zaglądają do kieliszka. Wszystko wskazuje na to, że zwolennicy powiększenia trunkowych swobód muszą jeszcze poczekać.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto