Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Po „Edim” ludzie myśleli, że jestem alkoholikiem i zbieram złom [rozmowa NaM]

Lucyna Jadowska
FOT. GRZEGORZ DEMBINSKI/POLSKAPRESSE
Aktor Jacek Braciak nie traktuje swojej pracy ambicjonalnie. Jeśli coś mu się nie udaje, nie myśli o sobie źle. Przeczytajcie rozmowę a aktorem.

Jacek Braciak ma 47 lat, jest absolwentem Warszawskiej Akademii Teatralnej. Aktor w 1992 roku otrzymał nagrodę za rolę Łatki we „Fredraszkach” w reżyserii Jana Englerta. Do 2010 roku związany był z Teatrem Powszechnym w Warszawie. Braciak popularność zdobył m. in. po zagraniu w serialu telewizyjnym „BrzydUla”, w którym wcielił się w postać ekscentrycznego projektanta Pshemka. Zagrał też w takich filmach, jak „Co słonko widziało”, „Z odzysku” czy „Różyczka”.

Zobacz też:

Jak sam przyznaje, dzisiaj trochę łatwiej mu odmawiać. Ma z czego żyć i nie musi robić rzeczy, na które nie ma ochoty. Z aktorem Jackiem Braciakiem rozmawiamy między innymi o czytaniu książek, podkładaniu głosów postaciom z bajek, graniu w serialach i popularności.

Spotkaliśmy się przy okazji wrocławskiej Europejskiej Nocy Literatury. Muszę więc zapytać, czy czyta pan nocą?
- Czytam, dlatego że nie wyobrażam sobie zaśnięcia bez książki. To jest taki rodzaj przymusu, natręctwa i konieczności. Ale sięgam też po książkę w ciągu dnia. Niestety, nie mam umiejętności czytania w formie elektronicznej. Wiem, że inni tak robią, próbowałem, ale nie potrafię.

Podobno już dziadek skłaniał pana do czytania książek. I to takich, które nie są przeznaczone dla dzieci.
- On to robił z lenistwa. Chciał, żebym dał mu święty spokój, więc podrzucał mi książki. Ja pytałem, jakie to litery i je składałem. Nauczyłem się czytać mając pięć lat. I to zawsze była jakaś sfera, do której, jak myślę po latach, uciekałem. Uciekałem od rzeczy, które wydawały mi się nieatrakcyjne. Zresztą do dziś mi tak zostało, ponieważ są takie książki, po które, mówiąc najoględniej, sięgam, gdy źle się czuję.

Na przykład?
- Z całą pewnością jest to „Mistrz i Małgorzata”, poza tym są to popularne lektury, które nie wymagają ode mnie myślenia, odprężają mnie. To m. in. „Dzień szakala” Fredericka Forsytha czy „Życie i niezwykłe przygody Iwana Czonkina” Władimira Wojnowicza. W przypadku „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa budujące jest to, że on żyjąc w tak okropnych, opresyjnych czasach, potrafił spojrzeć na nie z dystansu. I wtedy, myślę sobie, należałoby przyjąć taki punkt widzenia, że jak jest źle, to może być jeszcze gorzej i tak naprawdę wcale nie jest źle.

Za to w Polsce z czytaniem jest bardzo źle. Według danych Biblioteki Narodowej w ubiegłym roku 19 mln Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Społeczeństwo nam głupieje?
- Nie znam całego społeczeństwa, ale jeśli przytaczane są takie dane, to dowód, że głupieje i to nie tylko w sferze literatury, czytania czy nieczytania, ale całego tego „śmieciowiska”, które kryje się za wszystkimi łatwymi „mediami kciukowymi”. Społeczeństwo głupieje też, jeśli chodzi o odbiór teatru, filmu czy telewizji. I myślę, że my jesteśmy temu winni, wszyscy tzw. twórcy, współtwórcy czy odtwórcy. To jest moim zdaniem taki samonapędzający się mechanizm. Od pewnego czasu nasze propozycje są po prostu karczemne. Do tego ludzi przyzwyczailiśmy i mówimy sobie: „a przecież oni niczego innego nie chcą, tylko tej mierzwy”. A to nieprawda. Sam pamiętam, kiedy byłem dzieckiem, moi sąsiedzi na wsi przychodzili, zdejmowali gumiaki i oglądali Teatr Telewizji czy Kabaret Starszych Panów. Więc to nie jest tak, że ludzie tego chcą. My im to dajemy i jesteśmy za to odpowiedzialni. O wstydzie...

„Jak oni czytają” – tak można nazwać akcję, w której bierze pan udział. A co z telewizyjnymi programami, w których biorą udział celebryci. Zatańczy pan kiedyś albo będzie skakał do wody?
- Tak, decyduję się tylko na „Jak oni czytają”. Bo nie skakałem do wody, nie tańczyłem, nie jeździłem na łyżwach i nie mam takiego zamiaru, nie odmawiając innym prawa do tego. Dlatego przyjechałem do Wrocławia, wziąłem udział w jakiejś gali, gdzie nagradzano młodych literatów, bo uważam, że ta dziedzina sztuki jest traktowana nieco po macoszemu, że rzeczywiście - nie chcę wymieniać nazwisk i tytułów mówiących o bagnisku czy innym miejscu pełnym jezior - ale niektórzy sądzą, że jeśli coś nie będzie bestsellerem, to nie warto tego wydawać, bo to się nie opłaca. Ale myśl zawsze się opłaca. Wiem, że to jest banalne, ale to dobra intelektualne są wartością narodu, a nie stan posiadania.

Swego czasu popularna była akcja „Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka”.
- Jak? „Nie czytasz. Nie idę z Tobą do łóżka”? Boże, że mnie to umknęło.

Podpisuje się pan pod tym stwierdzeniem?
- Musielibyśmy trochę porozmawiać o życiu, ale myślę sobie, że poza tymi rzeczami, o których mówiliśmy wcześniej: materią, ciałem, wszelkimi rodzajami atrakcyjności, to warto czasem z tą bliską osobą o czymś porozmawiać. Kiedyś jeden z kolegów zapytał świętej pamięci Andrzeja Łapickiego, który cieszył się ogromnym powodzeniem u pań: „Andrzej, jak ty to robisz, że one tak do ciebie lgną?” Na co on odpowiedział: „bo wiesz, ja czasem z nimi rozmawiam”. I coś w tym jest.

Wszyscy znają pana kreacje aktorskie. Ja natomiast kojarzę też pana z „Kapitana Planety”, kultowej bajki, która była popularna w latach 90. Podkładał pan tam głos jednemu z głównych bohaterów. Dubbing to ciekawa praca?
- Rzeczywiście, zdarza się, że są to postacie w jakimś sensie mi bliskie albo na przykład nie wymagają ode mnie dużego trudu głosowego, to je lubię. Pamiętam, podobał mi się taki miś koala z filmu „Dżungla”. Ale czasem jest tak, że trzeba piszczeć czy robić coś nie po swojemu. I zamiast zaangażować kogoś, kto naturalnie piszczy, to biorą mnie, muszę się męczyć i tego nie lubię. Ale robię to coraz rzadziej.

A woli pan grać w filmach czy serialach?
- Najchętniej wybieram filmy. Seriale rzadko są dobre. Poza tym prawda jest taka, że od niejakiego czasu jakoś sobie radzę. Mam z czego żyć i nie muszę robić rzeczy, które robiłem przez całe lata. A robiłem wszystko, żeby się utrzymać w tym zawodzie. Więc teraz trochę łatwiej mi odmawiać. Jest mi też łatwiej, bo mi się nie chce, bo sprawy zawodowe odeszły na dalszy plan. Bo to jest tylko praca, którą staram się wykonywać najlepiej, jak umiem, ale to tylko praca. Nie przeżywam tego tak jak kiedyś. Nie traktuję tego ambicjonalnie. Jak mi się coś nie udaje, to nie myślę o sobie źle. Tak to już jest.

W tej chwili z seriali została mi „Rodzinka”, którą bardzo lubię ze wszech miar, bo uważam, że jest na przyzwoitym poziomie i towarzysko, i finansowo, i pod każdym względem. Lubiłem też „Ja to mam szczęście”, które niestety zeszło, w którym grałem z Kingą Preis, przede wszystkim ze względu na nią. Bo praca z taką aktorką jest czymś niecodziennym.

Teraz „Rodzinka”, a kiedyś „BrzydUla”, ta produkcja sprawiła, że stał się pan popularny.
- Seriale mają to do siebie, że ich żywot i popularność są krótkie. Wiąże się ona z czasem emisji i krótko potem. A ponieważ „BrzydUla” jest powtarzana, bo chyba jest dobra, to rzeczywiście ludzie mnie rozpoznają. Za to po „Edim” było tak, że ludzie mnie rozpoznawali, ale większość myślała, że jestem amatorem, alkoholikiem, jąkam się i zbieram złom. Ale to dobrze, to był dla mnie komplement. Dla mnie popularność jest zwykle bardzo przyjemna, ostatnio zdarzyło mi się, że jakieś kobiety do mnie podchodziły, jedna nawet poprosiła, czy mogłaby mnie uściskać. Boże, no czegóż chcieć więcej?

Nie udaje już pan, że nie jest Jackiem Braciakiem?
- To mi się zdarzało, ale wszystko płynie, jak powiedział Wasilij Grossman, więc to też się zmienia. Podchodzę do tego ze spokojem i życzliwością. I naprawdę doceniam to, a nie zbywam konwencjonalnie. Bardzo mi miło, że ktoś docenia moją pracę.

Jakie plany ma pan na przyszłość? Może nie na dzisiaj, ale na najbliższych kilka miesięcy?
- Bardzo pani mądrze zauważyła, że dzisiejszy wieczór już jest, ale dalej to nie ma co planować, bo tak sobie myślę, że dużo nie zależy ode mnie. Cudowna Anna Radwan, gdy powiedziałam jej, że coś „chciałbym”, to stwierdziła: „lepiej powiedz - wybieram”. To wydaje mi się dosyć mądre, bo z tym „chceniem” to różnie bywa, można się rozczarować. Więc „wybieram” Smarzowskiego od 6 lipca w Lublinie, kończymy „Wołyń”. Co do reszty, to są plany, ale mnie się też do roboty specjalnie nie spieszy. Michał Szczerbic szykuje kolejny scenariusz. Byłoby fajnie znowu zagrać w jego filmie.

Zobacz też: Robert Gonera: Dalej jestem dobrym, młodym aktorem

Źródło: Bagaż osobisty / TTV/x-news

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto