Wolę rozmowy o pomysłach, a nie o pieniądzach
Lubi Pan rozmawiać o pieniądzach?
- Nie bardzo. Szczerze mówiąc, wolę rozmowy o pomysłach. Bo w tym przypadku zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć od drugiego człowieka. Pieniądze tej ciekawości nie zaspokajają.
- A ja myślałam, że świat bankowca kręci się głównie wokół pieniędzy.
- Do pieniędzy odnosimy się z dużym szacunkiem, szczególnie że są to pieniądze powierzone nam przez naszych klientów, przez osoby, które nam zaufały. Ale to jednak nie znaczy, że porywają nas rozmowy o tych pieniądzach. Może mi Pani wierzyć, nie porywają.
- Pewnie na prywatnych spotkaniach ludzie często wypytują Pana o lokaty, o to, w co lepiej inwestować. To musi być męczące, tak jak rozmowy o pogodzie.
- Taka już jest ludzka natura. Jeśli ktoś jest lekarzem czy prawnikiem, często zdarza się, że znajomi proszą go o porady podczas prywatnych spotkań. Podobnie jest z bankowcami. Rozumiem, że ludzie chcą wiedzieć, w co warto inwestować, jak zachowują się banki, a zwłaszcza teraz, gdy sytuacja gospodarcza się pogarsza. I wykorzystują nawet towarzyskie okazje. Ale to rodzaj handlu wymiennego. Bo i ja przy okazji dowiaduję się czegoś o nas, o naszej pracy. Moi rozmówcy dzielą się opiniami - najchętniej krytycznymi, porównują banki, i usługi, z których korzystają. Moim zdaniem jednak to dobra, pożyteczna konfrontacja. Słuchanie zawsze czegoś uczy, tak jak czytanie skarg. Dzięki temu możemy wyciągać odpowiednie wnioski i zmieniać się tak, aby coraz bardziej odpowiadać na potrzeby i oczekiwania naszych klientów.
Jest jakaś kwota, która robi na Panu wrażenie?
- Nie. Ale to raczej kwestia myślenia o tym, co się w tym zawodzie naprawdę liczy. A liczy się to, żeby zrozumieć, czego partner od nas oczekuje. I nieważne czy chodzi o 5 złotych czy o 5 milionów złotych. Ludzie muszą być przekonani, że podejmują właściwą decyzję. To wszystko. Zera nie mają tutaj nic do rzeczy.
- Ale na przeciętnym człowieku pewne sumy robią już wrażenie. Wstrzymujemy oddech w piersi...
- Doskonale to rozumiem. Ale jak już wspomniałem - dbając o pieniądze klientów i o pieniądze akcjonariuszy - musimy podejmować racjonalne, bezpieczne decyzje, niezależnie od kwot. Praca w świecie finansów opiera się przecież nie tylko na wiedzy, ale i na zaufaniu, musimy być pewni tego, co robimy. Takie podejście przychodzi z doświadczeniem i stażem pracy w bankowości. Z drugiej strony, ja osobiście zawsze najbardziej koncentruję się nie na zarobkach, ale na rozwiązywaniu problemów. Tak było już we wcześniejszych latach, kiedy nie myślałem nawet jeszcze o pracy w finansach i po studiach zostałem na uczelni.
- Bo pewnie Pan marnie zarabiał.
- Nie wiązałbym tych dwóch spraw, choć bez wątpienia zarobki na uczelniach nie należały do najwyższych.
- Jaka jest dobra strona bycia bankowcem?
- Między innymi taka, że umożliwia spotykanie się z różnymi problemami całej gospodarki.
- Nie wiem, czy ktoś Panu uwierzy. Mówi Pan troszkę archaicznie.
- Każdy mówi o tym, co go interesuje. Mnie zawsze interesowało przyglądanie się rzeczywistości gospodarczej - na poziomie makro i mikro - na przykład temu, w jaki sposób pracuje odlewnia metalu i firma handlowa. W tym świecie mamy do czynienia z różnymi menedżerami i różnymi sposobami myślenia o biznesie. To jest właśnie najciekawsze.
Z sukcesem człowiek sobie zazwyczaj umie radzić. Z porażkami gorzej. Jest Pan na nie odporny?
- Sądzę, że mogę o sobie powiedzieć, że w ogóle jestem odporny. Staram się z porażek wyciągać wnioski i więcej nie popełniać tych samych błędów. A trudne sytuacje działają na mnie mobilizująco.
Jakie cechy powinien mieć rasowy bankowiec?
Przede wszystkim powinien mieć wizję tego, co chce osiągnąć.
Czyli myśleć o zysku?
To zdecydowanie zbyt uproszczone myślenie. Chodzi o wizję tego, dokąd się zmierza, co chce się osiągnąć, popartą wartościami, które się wyznaje. To nie jest kategoria wyłącznie finansowa. Dobry bankowiec powinien też słuchać innych. I umieć pracować z ludźmi.
W bankowości zespół jest ważny?
- Najważniejszy. To ludzie na każdym kroku decydują, na jakiego rodzaju ryzyko nas stać i jakiego ryzyka nie chcemy. W zespołach powstają najlepsze projekty. U nas w ten sposób powstała bankowość elektroniczna dla osób z upośledzeniem wzroku - była to praca zaangażowanego, zgranego zespołu ludzi o różnych kompetencjach i umiejętnościach.
Musi Pan mieć duże zaufanie do ludzi. A może personel trzeba trzymać twardą ręką?
- Uważam, że dobry szef ma ludzi ze sobą, a nie przeciw sobie. Wymaga to zaufania z obu stron, co nie pozostaje w sprzeczności z byciem wymagającym.
- Zewsząd dopada nas złowieszcze słowo kryzys. Banki muszą odzyskiwać wiarygodność.
- Może w skali światowej - tak. Ale Bank Nordea jest przykładem stabilnego, rzetelnego rozwoju. W skali międzynarodowej grupa Nordea ma nadal bardzo duże zyski. W roku 2007 odnotowaliśmy 3,2 miliarda euro zysku, a w roku 2008, bardzo trudnym już przecież dla wielu instytucji finansowych, nasz zysk netto wyniósł 2,7 miliarda euro. W Polsce również kontynuujemy dobrą passę naszego banku.
Jak się osiąga sukces?
Sukces to wynik wielu czynników i elementów. Najkrócej powiedziałbym, że trzeba maszerować wspólnie ze swoimi klientami na dobre i na złe. I dbać o to, żeby oni zbierali z nami po drodze tylko dobre doświadczenia.
A jak prywatnie osiągnąć sukces? Bo miejsce, w którym Pan jest obecnie, to przecież ogromny życiowy sukces.
Każdy z nas inaczej definiuje sukces. Powiedziałbym raczej, że jestem cały czas w drodze. Jestem tylko urzędnikiem bankowym. Dzisiaj wyższego szczebla. A co będzie jutro, pokaże kolejny dzień.
Bank to miejsce, o którym Pan marzył? Czy mógłby Pan robić coś innego?
Z bankowością jestem związany już wiele lat, ale z pewnością jako menedżer mógłbym robić też inne rzeczy. Jednak za każdym razem traktowałbym to jako wyzwanie, żeby sprostać wymaganiom rynku, właścicieli i pracowników.
Trzeba być pracoholikiem, żeby iść w górę?
Nie widzę u siebie żadnych symptomów takiej choroby.
Ale pracoholizm jest u nas powszechny.
Większość Polaków pracuje bardzo dużo, więc i ja nie jestem wyjątkiem. Zwykle praca zajmuje mi po kilkanaście godzin dziennie. My Polacy jeszcze przed dwoma laty mieliśmy najwyższe wskaźniki aktywności zawodowej. Nie ma w tym nic dziwnego. Musimy doganiać świat. I żeby nam się udało, powinniśmy ciężko pracować. Żeby osiągnąć dobre wyniki, trzeba się podwójnie starać. Nie oznacza to jednak pracoholizmu.
Żyje się w takim wyścigu.
Z całą pewnością.
To w jaki sposób Pan wraca do równowagi? Nabiera sił do codziennego ścigania się?
Prawdziwą przyjemność sprawia mi czytanie. Na książki mam zawsze czas. Dzięki córce zdarza mi się zanurzać czasami nawet w szkolnych lekturach. Ostatnio przerabialiśmy wspólnie "Konrada Wallenroda". Duże przeżycie, kiedy trzeba dziecku pomóc napisać wypracowanie.
Sprawia Pan wrażenie człowieka, którego trudno wyprowadzić z równowagi.
- Wrażenia są nieraz mylące (śmieje się). Potrafię wyrzucić z siebie pewne emocje i uczucia. To podobno dobrze działa na ogólny stan zdrowia. Dając upust emocjom, człowiek jest zdrowszy. Ale poza wyładowaniem się, trzeba jeszcze umieć coś przekazać.
Jakieś marzenia?
- Miewam.
To czekam...
Już kiedyś mnie o to pytano. I wtedy, zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że chciałbym ponownie zostać czarodziejem. To marzenie pozostało.
A już kiedyś Pan był czarodziejem?
Tak, miałem wtedy dziewięć lat.
To marzenie o powrocie do dzieciństwa?
W pewnym sensie tak, to były moje najlepsze lata.
A co by Pan wyczarował?
Lista jest tak długa, że byłbym niezwykle zapracowany jako czarodziej.
Jak przygotować się do rozmowy o pracę?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?