Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W Polsce wolność mediów to niestety wciąż fikcja

Wiktor Świetlik
Rymanowski padł ofiarą codziennych praktyk służb
Rymanowski padł ofiarą codziennych praktyk służb fot. Andrzej Wiktor
Czy sprawa podsłuchiwania przez ABW dziennikarzy Cezarego Gmyza i Bogdana Rymanowskiego to tylko wierzchołek góry lodowej? Taka opinia jest powszechna wśród dziennikarzy. Ale chodzi nie tylko o służby specjalne. Orzecznictwo polskich sądów, działania prokuratury i w końcu postpeerelowskie przepisy prawa wciąż sprawiają, że jeśli chodzi o wolność słowa to na Zachodzie nadal jesteśmy jedną nogą.

Media wszystkich drażnią. Ale gdyby nie dziennikarze śledczy, nie dowiedzielibyśmy się o kilku największych skandalach w naszym kraju. Nie tylko tych politycznych, ale także łódzkiej aferze "łowców skór" czy piekle w domu "spokojnej starości" pod Warszawą. - Cenię wolność prasy nie dla dobra, które czyni, ale dla zła, któremu zapobiega - pisał Alexis de Tocqueville, opisując system amerykański, w którym do dziś media są traktowane jako "pies łańcuchowy demokracji" mający chronić obywateli przed nadużyciami ze strony administracji. U nas nakładają mu kaganiec.

W Polsce aż dziewięć służb ma prawo do stosowania podsłuchów. Z danych policyjnych wynika, że tylko pół procent wniosków o podsłuchy odrzucały sądy. W przypadku służb takich jak ABW wszystkie dane są tajne, ale eksperci twierdzą, że służba ta dostaje zgodę na około 99 procent zakładanych podsłuchów.

Ale podsłuchy to tylko kropla w morzu problemów, które sprawiają, że dziś wielu dziennikarzy dwa razy myśli, zanim napisze tekst. Zdaniem Artura Wdowczyka, adwokata broniącego w sprawach prasowych, sytuacja się zmienia na gorsze: - Sądy stają się coraz bardziej surowe wobec mediów. To działa jak rodzaj cenzury. Coraz więcej spraw będzie trafiało do Strasburga - przewiduje prawnik.

Sądy różnie orzekają na podstawie tych samych przepisów. Luki polskiego prawa z reguły są interpretowane na niekorzyść dziennikarzy. Wciąż obowiązuje paragraf prawa karnego, który za zniesławienie grozi więzieniem (do 2 lat). Potocznie jest nazywany "batem na dziennikarzy". Dziennikarka "Polski. Dziennika Zachodniego" pisała o domniemanych nieprawidłowościach w sądzie w Bielsku Białej. Sprawę wytoczono nie jej, ale jednej z osób wypowiadających się w jej tekście - tamtejszemu prokuratorowi. Ją wezwano jako świadka. Prokuratura zażądała od niej wydania dyktafonu z nagraniami rozmów. Dziennikarka odmówiła i złożyła zażalenie. Nie chciała udostępniać szczegółów rozmowy z informatorem. O losach zażalenia zadecydował sąd w Bielsku - tam, gdzie pracują opisywani przez nią sędziowie. Dziennikarkę najprawdopodobniej czeka rewizja w domu. Z kolei autor niniejszego tekstu kilka miesięcy temu został wezwany jako świadek na jedną ze spraw cywilnych związanych z tak zwaną aferą sopocką. Adwokat jednej ze stron zadawał bardzo szczegółowe pytania dotyczące nie tylko samej sprawy, ale i technicznych aspektów funkcjonowania redakcji, relacji wewnątrz niej. Sąd pytań nie oddalał.

Mało tego. Dziennikarze mają coraz większe problemy z uzyskaniem prostych informacji. Według wstępnych wyników badań, które przeprowadza Centrum Monitoringu Wolności Prasy, im dalej od Warszawy, dostęp do informacji publicznej jest dziś w Polsce fikcją - dla dziennikarza, a tym bardziej dla obywatela. Bojący się rozmawiać z mediami urzędnicy stosują dwie metody: "spychologię", czyli odsyłanie do kogoś innego, i metodę "proszę zadzwonić później".

I tu zaczyna się prawdziwy problem - prasa lokalna, samorządowa. O ile znani dziennikarze mogą liczyć na wsparcie kolegów czy wydawców, to dla powiatowego tygodnika zadarcie z władzą oznacza często kres działalności. Takie gazety często utrzymywane są z ogłoszeń z sektora publicznego czy po prostu przez biznesmenów mających kontakty z władzą.

Kilka tygodni temu w Polsce gościł Jürgen Roth, autor książki opisującej współczesne struktury mafijne w Niemczech. Spytałem go: - Jak to jest, że książka o takim tytule mogła się ukazać bez problemów? W Polsce zostałby pan oskarżony o zbezczeszczenie, pomówienie itp.

Roth odparł: - To niemożliwe. Gdyby ze strony jakiegoś polityka albo sądu padł taki zarzut, to świadczyłoby to, że tłamsi się u nas wolność mediów. Że nasze państwo jest zagrożone. Na sali zapadła na chwilę cisza. Odpowiedź wszyscy zrozumieli.


Eksperci twierdzą, że ABW dostaje zgodę na założenie aż 99 procent podsłuchów, o jakie występuje

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: W Polsce wolność mediów to niestety wciąż fikcja - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto