Autor:

2016-07-24, Aktualizacja: 2016-07-24 11:54

Muranów, miejsce naznaczone traumą

- Na Nalewkach mieszały się ze sobą hebrajski, rosyjski, jidysz, polski, niemiecki. Z rozlicznych zachowanych relacji o tym miejscu wyłania się obraz swoistej białej plamy na mapie miasta, enklawy, do której Polacy nie wchodzili - opowiada o przedwojennym Muranowie Beata Chomątowska, autorka książki "Stacja Muranów".

Przed wojną Muranów był białą plamą na mapie Warszawy. Malownicza dzielnica, zamieszkana głównie przez Żydów, skrywała w sobie masę kontrastów. Bogaci kupcy i przedsiębiorcy mieszkali tu obok ściśniętej w drewnianych chałupach biedoty. Tego świata już nie ma. Dawny Muranów zniknął z mapy stolicy wraz jego mieszkańcami, zrównany z ziemią przez hitlerowskie Niemcy. Zanim do tego doszło, naziści otoczyli Muranów grubym murem getta, przypieczętowując symboliczny podział miasta na jego “żydowską i nie-żydowską” część. Po wojnie, na gruzach Dzielnicy Północnej (jak wcześniej nazywano ten obszar) powstało socrealistyczne osiedle, zbudowane według wizji ambitnego modernistycznego architekta, Bohdana Lacherta.

ZOBACZ TEŻ: Muranów na gruzach getta. Zapomniane miejsce w centrum Warszawy [zdjęcia]

"Warszawski Muranów to unikat w skali światowej. Jedyne osiedle mieszkaniowe wzniesione na gruzach i z gruzów dawnego getta. Architektoniczna utopia, której twórcy czerpali z modernistycznych wzorców i socrealistycznych ideałów" - czytamy w opisie książki "Stacja Muranów" Beaty Chomątowskiej. Z autorką rozmawialiśmy o historii i duchach tej części stolicy.

Dzielnica bloków, miasto-ogród, miejsce pamięci... Gdyby to od Pani zależało, jaki kształt przybierze Muranów po II wojnie światowej, to który z projektów by Pani wybrała?

Wydaje mi się, że Muranów Bohdana Lacherta* bardzo się sprawdza. Koncepcja osiedla - pomnika była kontrowersyjna, ale bardzo odważna i ciekawa pod względem artystycznym. Najbardziej chciałabym zobaczyć go w pierwotnej wersji, jako dzielnicę dla trzydziestu tysięcy osób, z wieżowcami, centralnym placem, agorą, wokół której koncentruje się życie miejskie. Żałuję, że Lachertowi nie udało się dokończyć dzieła.


© Narodowe Archiwum Cyfrowe



Gdyby nie wojna, tragedia powstania w getcie, okupacja i zagłada Żydów, Muranów miałby szansę przetrwać w swojej dawnej formie? Jak wyglądałby dziś? Byłby niczym krakowski Kazimierz w Warszawie, czy raczej powojenni architekci chcieliby przerobić go na osiedle społeczne?

Na pewno by chcieli, ale to nie było możliwe ze względu na wysokie koszty takiej operacji. By przebić ulicę Bonifraterską, przed wojną miasto wydało fortunę na odszkodowania dla właścicieli gruntów. Pewnie mielibyśmy więc tam drugi krakowski Kazimierz, kompletnie zmienioną dzielnicę dla turystów. Z tym, że na Kazimierzu zostały oryginalne mury, w przeciwieństwie do Muranowa.

Pytam, bo mamy w głowach zakorzeniony romantyczny obraz żydowskich dzielnic: kolorowych, gwarnych, pełnych grajków ze skrzypcami. Czytając opisy dawnego Muranowa wyłania się trochę inna wizja, bliższa raczej dzielnicy biedoty. Jak żyło się w tej części Warszawy przed wojną?

Ze wspomnień, które przetrwały, wyłania się dość różnorodny obraz. Dostępnych dla polskojęzycznego odbiorcy wspomnień jest niewiele, bo większość z nich została spisana w języku jidysz i nigdy nie była przetłumaczona. Możemy opierać się na nielicznych relacjach autorów pamiętających tamte czasy, jak Bernard Singer czy Józef Hen. Singer pisał, że była to dzielnica kontrastów. Alfred Döblin, niemiecki lekarz, opisywał Muranów jako miejsce zacofane, mocno religijne, pełne osób w tradycyjnych strojach. Znajdziemy u niego fantastyczne opisy mody ulicznej na Nalewkach. Oczywiście, wszystko zależy od “oka" patrzącego. Każdy miał swoje osobiste wspomnienia. Wanda Melcer (pisarka - przyp. red.), na przykład, pisała wręcz o “czarnym lądzie”.

Tak jak pisze Pani w "Stacji Muranów", Melcer sama zaznaczała, że nie jest antysemitką…

Przypadek Melcer jest dość specyficzny - osoba z artystycznego środowiska, dobrego domu, mieszkająca pewnie w porządnej kamienicy w Śródmieściu, która nagle trafia do najgorszej części Warszawy i patrzy na nią w sposób bliski antysemickim stereotypom. Ulice Muranowa były różnorodne. Istniały na Nalewkach gorsze i lepsze kwartały. Bogatsi mieszkali poza Dzielnicą Północną, bliżej placu Teatralnego, Próżnej, Grzybowskiej. Z kolei Gęsia czy Smocza - okolice Cmentarza Żydowskiego były siedliskami biedoty. Widać to dobrze na starych zdjęciach. Oczywiście, oprócz "oka" patrzącego na ten obraz nakłada się jeszcze jeden “filtr”. To idealizowanie świata, którego już nie ma i już nie powróci, dodawanie mu piękna zabarwionego nostalgią. Widać to w relacjach o przedwojennej Warszawie. Na przykład, gdy mówimy o obszarze w centrum, wokół Pałacu Kultury. Wiele osób uważa, że był to "Paryż Północy", zburzony, by mógł tam powstać PKiN. Oczywiście, istniały nowoczesne, eleganckie kwartały miasta, ale borykało się ono też z licznymi problemami - brakiem kanalizacji, zatłoczeniem, przeludnieniem. Prawda zawsze leży gdzieś pośrodku.


© Maria Kossak, Berlin-Warszwa @rtpress

Na zdjęcia Beata Chomątowska, autorka książki "Stacja Muranów"

Ja znam tylko tę wyidealizowaną wersję i opowieść o pięknych, zburzonych kamieniczkach.

To bardzo interesujące, jak działa nasza pamięć, tworząc często własną wybiórczą wersję historii.

Mam wrażenie, że ten świat dawnego Muranowa, utożsamiany jego żydowskimi mieszkańcami, jest dla nas egzotyczny, niczym opowieści Melcer o “czarnym lądzie”...

Bywa, że postrzeganie danego miejsca ewoluuje z czasem. Na przykład, wiele osób, które dawniej życzyłyby sobie zburzenia Pałacu Kultury, jakoś się z nim oswoiło i dziś pewnie byłoby przeciwnikami rozbiórki. W przypadku Muranowa na wspomnienia nakłada się też hekatomba getta.

Nakłada się na nie także kwestia wzajemnych “sąsiedzkich” relacji polsko-żydowskich. Jak wyglądała ta koegzystencja Polaków i Żydów na Muranowie?

Na Muranowie mieszkali przede wszystkim Żydzi. Byli to często ludzie, którzy przyjechali zza granicy - z Niemiec i Cesarstwa Rosyjskiego. Wielu z nich to tak zwani “litwacy”, przybysze ze Wschodu, którzy nawet nie mówili po polsku.
Na Nalewkach mieszały się ze sobą hebrajski, rosyjski, jidysz, polski, niemiecki. Z rozlicznych zachowanych relacji o tym miejscu wyłania się obraz swoistej białej plamy na mapie miasta, enklawy, do której Polacy nie wchodzili.
A jeśli już się tam zapuszczali, to nie za daleko, głównie w rejon Placu za Żelazną Bramą czy Nalewek, gdzie można było taniej kupić wiele rzeczy, na przykład modne suknie szyte według najnowszych paryskich trendów. Świat biedoty z Gęsiej, Smoczej mieszał się ze światem polskim, ale w większości było to swoiste “miasto w mieście”. To dwa światy, które żyły obok siebie, niekoniecznie w doskonałej harmonii.

Historia Muranowa jest w miniaturze historią Warszawy: wyburzenie, zrównanie z ziemią, powstanie, zagłada ludności, która tam mieszkała. Przecież dzielnica ta powinna być częścią tożsamości stolicy, a mam wrażenie, że w narracji historycznej jest ona zupełnie nieobecna. Warszawiacy nie traktują jej jako części swojej historii?

To ciekawe zagadnienie. Z mojej perspektywy istotnie Muranów może służyć jako swoista metafora ostatniego stulecia historii Warszawy w pigułce. To fantastyczny punkt wyjścia choćby do tłumaczenia przybyszom z zagranicy, czym jest to miasto i jaką ewolucję przeszło. Trzeba jednak pamiętać, że Muranów też się zmienia, dziś nie wygląda już tak samo, jak jeszcze dziesięć lat temu, gdy pierwszy raz chodziłam po nim, myśląc o temacie na książkę. Faktem jest też, że w oczach części warszawiaków ta część miasta nie przynależała do ich własnej narracji o stolicy. Do dziś zresztą to pobrzmiewa - wiedza o powstaniu w getcie wciąż jest nikła. Z relacji historycznych wynika, że dla wielu osób było to istotnie obce miejsce.
Na płonące podczas powstania getto patrzono jak na wyodrębnioną enklawę, nie tylko dlatego, że została otoczona przez okupanta murem. Nawet dla tych, którzy współczuli, nie była to ich historia.



© Narodowe Archiwum Cyfrowe / Zbyszko Siemaszko



No tak, z jednej strony mamy powstanie warszawskie, z drugiej powstanie w getcie warszawskim...

Zmienia się to powoli od kilku lat, gdy zaczęto po raz pierwszy głośno mówić, że w stolicy były dwa miejskie powstania, a pierwszym z nich było właśnie to w getcie. I bardzo dobrze, choć szkoda, że tak późno. Bynajmniej nie chodzi o rywalizację między powstaniami, oba są niezmiernie ważne.
Niemniej, wiele osób uważało, że powstanie w getcie było powstaniem Żydów, nie „naszym”, polskim, pierwszym powstaniem w okupowanej Europie.
Wiele pracy trzeba będzie jeszcze wykonać, by scalić te narracje.

W związku z tym, czy sposób, w jaki odbudowano Muranów po wojnie, "nie zasypał" tej żydowskiej tożsamości dzielnicy?

Nie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że celem Lacherta było upamiętnienie, aspekt od początku bardzo istotny. Ten szlachetny zamysł trochę się zatarł, gdy zaklejono fasady socrealistyczną maską. Możemy oczywiście postawić pytanie, czy tam powinno powstać osiedle mieszkaniowe. Można sobie wyobrazić tam na przykład dzielnicę biurowców, jak w rejonie Kruczej. Z punktu widzenia religijnego Muranów to przecież cmentarz, ale z drugiej strony teren getta był olbrzymi i przeznaczenie go na przykład na park ze względów praktycznych nie wchodziło w grę. Śródmieście zmniejszyłoby się co najmniej o jedną trzecią, a przybywający do miasta ludzie potrzebowali szybko mieszkań. Dziś pewnie mielibyśmy do czynienia z konsultacjami społecznymi, dyskusją, co z tym miejscem zrobić. Wtedy z powodów politycznych tego nie było. Aspekt propagandowy przykrył wszystkie inne działania.

Gdyby tam powstała dzielnica biurowców, mówilibyśmy dziś o "klątwie rabina" na dużo większą skalę... (miał nią być obłożony wieżowiec przy pl. Bankowym, który stanął w miejscu zburzonej Wielkiej Synagogi, jednego z najwspanialszych zabytków ówczesnego Muranowa. Historia o klątwie miała tłumaczyć długi czas budowy biurowca - przyp. red.)

Możliwe. Co ciekawe, ówczesna władza nie rozważała nawet odbudowy Wielkiej Synagogi. Był to przecież zabytek światowej klasy, bogaty budynek, urządzony z najlepszych materiałów. Nie było szerszej dyskusji na temat tego, czy go odbudować, rekonstruować. Dopiero doraźny cel, czyli budowa trasy W-Z, wymusił na urzędnikach konieczność zagospodarowania przyległego do synagogi terenu. To kolejny przykład na postrzeganie tego rejonu jako czegoś obcego, “nie-warszawskiego”.

Podobny los spotkał chyba cały Muranów, który po wojnie długo “leżał odłogiem”.

To była ziemia niczyja. Ludzie, którzy wcześniej tam mieszkali, w większości nie żyli. A jeśli nawet ocaleli, to nie chcieli tam mieszkać, nie chcieli mieć z tym nic wspólnego, jak na przykład pisarz Józef Hen.


© Narodowe Archiwum Cyfrowe / Zbyszko Siemaszko



Nie chcieli tam mieszkać z uwagi na traumę, jaką był holocaust? Czy raczej ze względu na fakt, że Muranów nie przypomina swojej dawnej, przedwojennej wersji?

Myślę, że z obu powodów.
Było o to cmentarzysko i trudno inaczej na to spoglądać, będąc związanym z wcześniejszą historią Muranowa. A poza tym, jak pisał Hen, to były już inne, obecne domy. Dla niego było to “zimne, obce ciało”. Z drugiej strony, co zaskakujące, mieszkańcy Muranowa wciąż stanowią bardzo małą grupę wśród osób odwiedzających Muzeum Historii Żydów Polskich Polin.


Mimo świadomości tego, gdzie mieszkają, nie są zainteresowani historią?

Z badań wynika, że muzeum postrzegane jest raczej jako placówka dla obcokrajowców. W ankietach wypełnianych po wizycie niektórzy goście pisali, że to “żydowskie muzeum dla Żydów”.


Przyznam szczerze, to dziwna opinia. Mówię to z perspektywy kogoś, kto był w tym muzeum.

Tak. Jest to de facto muzeum historii Polski, rzecz jasna widzianej z perspektywy żydowskich obywateli tego kraju. A znów z trzeciej jeszcze strony, choć muzeum nie cieszy się żywym zainteresowaniem wśród mieszkańców Muranowa, to badania pokazują, że znajomość historii żydowskiej jest tam wyższa niż w pozostałych dzielnicach. Mieszkańcy oswoili się z nią. Rokrocznie, przez wiele dekad przecież przyjeżdżały tam wycieczki, turyści, odbywały się rocznicowe obchody. Wśród wartości wskazywanych jako ważne przez mieszkańców Muranowa pojawia się właśnie historia. To pewien paradoks. Dla pierwszej generacji mieszkańców historia jest ważna, choć w miejsca pamięci nie zaglądają.


© Narodowe Archiwum Cyfrowe / Zbyszko Siemaszko



Trudno jednak od tej historii uciec. To w końcu także historia zagłady. Czy te powracające opowieści o duchach nawiedzających mieszkania na Muranowie nie są swoistą próbą przepracowania traumy Holokaustu i okupacji?

Trzeba być bardzo ostrożnym, odnosząc się do tych historii, które istotnie krążą wśród mieszkańców osiedla, bo łatwo ześlizgnąć się w banał opowieści o “jeźdźcu bezgłowym”. To spłycanie pewnej metafizyki, którą doskonale ujął Jerzy Ficowski w swoim wierszu o Muranowie. Na pewno bardzo ciekawe byłoby przebadanie mieszkańców Muranowa pod kątem pamięci, postrzegania przeszłości. Mieszkają na terenie naznaczonym traumą. W związku z tym, zależnie od wrażliwości, ludzie muszą stosować pewne zabiegi oddzielania przestrzeni, podziału na przestrzeń “historyczno-turystyczną” oraz przestrzeń “własną”, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. W związku z tym, gdy ktoś pyta się mieszkańców dawnego getta, gdzie ono było, często kierują go pod pomnik, kopiec, na Umschlagplatz, ale mówią, że ich ulica nie była częścią dzielnicy zamkniętej. To ich prywatna przestrzeń, do której getta nie wpuszczają. To swoista reakcja na traumę związaną z tym miejscem. Niektóre historie o duchach, które słyszałam, można uznać za sposób “oswajania” przestrzeni. Coś podobnego obserwujemy w japońskiej religii Shinto. Istnieją tam duchy Kami, rozliczne bóstwa, które żyją między ludźmi, wszędzie wokół. Jedne chronią, inne są złośliwe. Trzeba uznawać ich obecność. Możemy wtedy z nimi rozmawiać, możemy je obłaskawiać.

W "Stacji Muranów" często porównuje Pani te dzielnice do krakowskiej Nowej Huty. Socrealistyczny, powojenny Muranów to też próba wetknięcia dzielnicy w istniejące miasto?

Takie porównania zawsze są pewnym uproszczeniem. Nowa Huta jest podobna do Muranowa jako koncept architektoniczny. Także w warstwie mitu te miejsca są porównywalne. To mitologia peerelowskiego budowania dzielnicy dla robotników, którzy dostaną “światło”, zieleń, przyzwoite warunki mieszkaniowe, dużą przestrzeń. I historie o robotnikach-superbohaterach swoich czasów. Brygady robotnicze z Muranowa rywalizowały zresztą z brygadami nowohuckimi. Co zabawne, wiele osób z Warszawy, gdy widzi pierwszy raz Nową Hutę, mówi: “O, Muranów!”.


© Narodowe Archiwum Cyfrowe/Żdżarski Wacław



Żydowskiego Muranowa już nie ma, “robotniczy” się skończył, a w ich miejscu nie pojawiła się nowa narracja, nowy mit. Czy mieszkańcy tej części stolicy budują sobie jakąś nową, wspólną tożsamość?

Dzielnica się bardzo zmienia. Na Muranów trafia dziś dużo ludzi, którzy chcą tam być, przyciąga ich właśnie to, że jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju, z trudną, ale ciekawą historią. Ponadto Muranów został zbudowany w taki sposób, że panuje tu atmosfera małego miasteczka. Praktyczne rozwiązania z zakresu planowania przestrzeni, idee społecznego budownictwa rzeczywiście się tutaj sprawdzają. To osiedle na “ludzką skalę”.

Wybiegając w przyszłość, jak Pani zdaniem, zmieni się Muranów? Stanie się enklawą w środku miasta? Modnym osiedlem?

Muranów już robi się modnym miejscem, wystarczy poczytać foldery deweloperów. Teraz najwięcej zależy od urzędników miejskich, którzy mogą rozważnie wydawać pozwolenia na budowę i działalność gospodarczą, by nie zniszczyć tego specyficznego mikroklimatu. Nie byłoby dobrze, gdyby okolicę zdominowały czysto komercyjne przedsięwzięcia, nastawione wyłącznie na turystów. Nie chciałabym, żeby Muranów stał się sztucznym tworem, trochę jak Kazimierz, który, choć ma swój urok i dobrze, że nie uległ dewastacji, jest dziś czysto turystycznym produktem, z pseudokoszernymi knajpami i nowymi lokalami, stylizowanymi na stare, żydowskie kafejki. Mam nadzieję, że na Muranowie to się nie stanie.

Jeśli to się stanie, dostaniemy Muranów w wersji “pop”, pełny stylizowanych pseudożydowskich kawiarenek?

To byłoby straszne. Trudno też wyobrazić sobie taką estetykę wśród modernistycznych przestrzeni. Na szczęście funkcja tego osiedla, w przeciwieństwie do Kazimierza, jest głównie mieszkaniowa. Inna, większa skala, inni mieszkańcy, inna architektura, niesprzyjająca takim eksperymentom. Liczę też na mądrość władz Warszawy, które mają wpływ na sensowne zagospodarowywanie tej przestrzeni i mogą ustrzec się błędów popełnionych na Kazimierzu. Na razie wciąż jeszcze jest tam trochę pustych lokali, które mogą zajmować kolejne inicjatywy związane z kulturą, jak dotąd. To dużo lepsze rozwiązanie niż sklepy z cepelią.

Rozmawiał Przemysław Ziemichód, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl

Beata Chomątowska - pisarka i dziennikarka, autorka m.in. "Stacji Muranów" (Czarne, 2012), powieści "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie" (Czarne, 2013), reportażowej książki o PKiN - "Pałac. Biografia intymna" (Znak, 2015). Stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Prezeska Stowarzyszenia Inicjatyw Społeczno-Kulturalnych Stacja Muranów, obecnie pracuje nad powieścią oraz polsko-berlińską książką, dotyczącą doświadczeń życia w osiedlach z wielkiej płyty. Wspólnie z Marią Kossak współtworzy platformę Berlin-Warszawa @rtpress.

*Bohdan Lachert - architekt modernista. Odpowiedzialny za zaprojektowanie Muranowa Południowego.

Zdjęcie główne (sygn. 1-P-2394-3) oraz fotografie archiwalne pochodzą z Narodowego Archiwum Cyfrowego
  •  Komentarze 2

Komentarze (2)

żyjąca (gość)

na ul muranowskiej 44 mieszkał przed wojną ojciec mej mamy z swoją rodziną ,prowadził zakład szewski!

Antek z Muranowa (gość)

Romantyczna historia, podczas gdy prawda jest inna - tak, jak przed wojną Muranów był cuchnącym syfem, tak dzisiaj jest jedną z najbardziej niefunkcjonalnych, brzydkich i zaludnionych menelami dzielnic w Wawie. Nigdy się to nie zmieni, dopóki ktoś nie zburzy tego jeszcze raz. Notabene, nie tylko w Nowej Hucie - w dowolnym mieście dawnego Związku Radzieckiego znajdzie się zawsze jakiś kawałek "Muranowa".