Przyjaciele mówią o nim po prostu ABC. - Mój tata jest sławnym rysownikiem, zabawnym gościem. Zdecydował się nazwać mnie Artur Bartłomiej, żeby moje inicjały brzmiały „A. B. C”. Ludzie ciągle mnie tak nazywają. No, bo kto chciałby wyginać język i mówić Chmielewski? - żartował w wywiadzie dla amerykańskiej agencji NASA (Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej - przyp. red.). Chyba nikt w Polsce nie ma wątpliwości - o Henryku Chmielewskim, szerzej znanym jako Papcio Chmiel, słyszał każdy. Niecałe dwa lata temu cały kraj usłyszał również o jego synu.

Kiedy świat obiegła informacja o tym, że dr Artur B. Chmielewski jest facetem, który znacząco przyczynił się do pierwszego lądowania ludzkości na komecie, polskie media chciały wiedzieć o nim wszystko. Nie bez przyczyny. Po blisko dekadzie od wystrzelenia w kosmos, misja „Rosetta” zakończyła się sukcesem. Lądownik Philae szczęśliwie dotarł do komety 67P/Czuriumow-Gierasimienko.

- Po dziesięciu latach dziewięć na dziesięć instrumentów na powierzchni komety działa - tłumaczył koordynator projektu z ramienia NASA, a zarazem syn legendy polskiego komiksu. Przyznał, że zadanie było „jedną z najtrudniejszych misji w historii Kosmosu”, ale zarazem najciekawszą, w jakiej miał przyjemność brać udział. Zanim jednak dostał się do najsłynniejszej agencji kosmicznej na świecie, czekała go długa droga.

Artur B. Chmielewski przyszedł na świat w stolicy Polski, Anno Domini 1957. Zanim rozpoczął studia na Uniwersytecie Michigan i Uniwersytecie Południowej Kalifornii, ukończył X Liceum Ogólnokształcące im. Królowej Jadwigi. Zamiłowanie do robotów i kosmosu - wbrew ambicjom Papcia Chmiela - wzięło górę. - Tata wolał, żebym raczej został artystą lub pisarzem. Chodziłem do Pałacu Kultury na lekcje malowania i rzeźby, ale dla mnie większą sztuką było obliczenie całek - mówi Artur B. Chmielewski w rozmowie z magazynem „Explorer”. Przyznaje, że ojciec jest nim najprawdopodobniej rozczarowany, bo nie wydał żadnej prozy. - To znaczy napisałem coś, ale tata o tym nawet nie wie. Wydałem książkę o superlekkich strukturach kosmicznych, które nazwałem od Szekspira „Pajęczymi strukturami” - żartuje naukowiec.


© mat. prasowe



W rodzinie Chmielewskich umysł ścisły można określić mianem ewenementu

Głowa familii to autor słynnego „Tytusa, Romka i A’Tomka”, rzeźbiarz, a nawet pomysłodawca naklejek na konserwy do szprotów. Mama również jest artystką, a siostra Monika - cenioną twórczynią gobelinów, zwłaszcza wielkoformatowych. Słowem: mistrzynią tkactwa. Biorąc pod uwagę życiowe pasje najbliższych doktora Chmielewskiego, z powodzeniem może on uchodzić za rodzinnego odszczepieńca. W rozmowie z nami przyznaje jednak, że wpływ rodzinnego domu jest nie do przecenienia. Lekcje wyniesione z dzieciństwa przydają się nawet w NASA.

- Często siadaliśmy przy stole całą rodziną i, razem z tatą, robiliśmy sobie burzę mózgów. Zastanawialiśmy się, co Tytus zrobi w kolejnym komiksie. Pójdzie do wojska? Wyleci w kosmos? „To wszystko było!” - odpowiadał Papcio Chmiel. „Ok. tata, ale Tytus nie był jeszcze we wnętrzu ziemi” - stwierdziłem. Pochwalił mnie, powiedział, że to dobry pomysł - opowiada „Explorerowi” jeden z najbardziej znanych Polaków w NASA. - Te burze mózgów przydają mi się do tej pory. Wczoraj na zebraniu NASA zaczęliśmy planować misję na Tytan, księżyc Saturna. Lądownik był, przelot też, rzuciłem więc pomysł łodzi podwodnej, która będzie nurkowała w jeziorach metanu - zdradza nam naukowiec.

Syn Papcia Chmiela podkreśla, że rodzina nauczyła go kreatywnego myślenia, poczucia humoru, zabawy słowem.

- Jako dziecko oczywiście widziałem dużo sztuki. Pamiętam, jak tata projektował wnętrze sklepu dla „komunistycznego prywaciarza”. To mnie nauczyło robić modele, własne zabawki i eksperymentować - mówi Artur Chmielewski.


Zapoznaj się z historią misji Rosetta za pomocą interaktywnej osi czasu oraz przeczytaj cały artykuł w Magazynie Explorer





  •  Komentarze

Komentarze (0)