Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Abecadło śląskiej mafii: W jak wilczki

Marek Świercz, (amc)
graf. Marek Nycz
graf. Marek Nycz
Gdy latem 2000 roku ministrowie Lech Kaczyński i Marek Biernacki ogłosili rozbicie pruszkowskiej mafii, tylko ludzie bardzo naiwni odetchnęli z ulgą. Natura nie znosi próżni i wiadomo było, że zwolnione przez ...

Gdy latem 2000 roku ministrowie Lech Kaczyński i Marek Biernacki ogłosili rozbicie pruszkowskiej mafii, tylko ludzie bardzo naiwni odetchnęli z ulgą. Natura nie znosi próżni i wiadomo było, że zwolnione przez aresztowanych mafiosów miejsca zajmą inni. Bo, o czym wiele razy tu pisaliśmy, przestępczy biznes polega na zaspokajaniu popytu: na narkotyki, nierząd, tanią wódkę. I póki ten popyt istnieje, ktoś będzie dbał o podaż.


Młodzi wariaci

Wiadomo też było, że kolejne pokolenie gangsterów może być gorsze od poprzedników. Bo brak doświadczenia i układów będzie nadrabiać brawurą i brutalnością. Nie przez przypadek Jarosław S., Masa, mówił, że nie boi się zemsty „wyrachowanych” ludzi Pruszkowa, bo ci wiedzą, że atak na świadka koronnego się nie opłaca. Przyznał jednak, że obawia się „młodych wariatów, którzy po narkotykach chcą pokazać, jakimi są kowbojami”. Wiedział, co mówi: zaprezentowane obok historie młodych gangsterów z naszego regionu pokazują, na co ich stać.

Zamiast sekty
W bandyckim biznesie awansuje się zresztą bardzo szybko, trudno powiedzieć, kiedy młody wilczek staje się już starym wyjadaczem. A ponieważ cały czas trwa tu walka o pozycję, okazji do awansu nie brakuje. Bo jak traktować Ryszarda B. i Ryszarda N., zabójców Pershinga? Gdy Ryszard N. uciekł z zakładu karnego w Wadowicach, miał raptem 26 lat, a na swoim koncie już szereg bardzo poważnych przestępstw.

Kiedyś zagubiona młodzież szukała własnego miejsca w subkulturach, potem modne były różne parareligijne sekty. Dziś taką samą rolę odgrywają zorganizowane grupy przestępcze: zapewniają poczucie przynależności i dają poczucie siły. Tak przynajmniej wynika z badań socjologów. Dla młodych ludzi z tak zwanych środowisk wykluczonych, które nie radzą sobie w rynkowej rzeczywistości, uprawianie gangsterki to kusząca wizja. Bo w tych kręgach jest to tak naprawdę jedyny sposób szybkiego dorobienia się dużych pieniędzy.

A jeśli ktoś takie życie polubi, to już z niego nie zrezygnuje. Wiele do myślenia dają badania dra Zbigniewa Raua z KWP w Poznaniu, który przyjrzał się stu nieletnim mającym na koncie po kilka zatargów z prawem. Okazało się, że debiutowali w przestępczym fachu średnio w wieku 12 lat (a niektórzy jeszcze wcześniej). Niemal wszyscy byli gotowi przystąpić w przyszłości do zorganizowanej grupy przestępczej. I nie zawahaliby się dokonać na jej zlecenie najcięższych przestępstw, z zabójstwem włącznie.


Ilość w jakość?

Debiutujące gangi są oczywiście znacznie gorzej zorganizowane od zdemontowanych (przynajmniej w części) mafijnych struktur. To ułatwia ich rozbicie, bo nie bardzo mogą liczyć na parasol ochronny w postaci cichych układów z organami ścigania czy politykami. To jeszcze nie ta liga.

Z drugiej jednak strony trzeba pamiętać i o tym, że stara mafia ma skłonność do wchodzenia w legalne interesy i tym samym jest zainteresowana ograniczaniem czysto kryminalnej aktywności, bo ta prowokuje do działania policję. Młode gangi na dorobku nie mają takich dylematów. Nie muszą się podporządkowywać starym bossom, zależy im tylko na tym, by się jak najszybciej dorobić kasy i pozycji.

Dlatego z punktu widzenia zwykłych obywateli, potencjalnych ofiar gangsterskich wyczynów, zastąpienie zorganizowanej mafii przez małe bezwzględne szajki niekoniecznie jest zmianą na lepsze. Bo przeciętny Kowalski bardziej boi się wygolonego oprycha rządzącego jego osiedlem niż jakiegoś Słowika, o którym mówią w telewizyjnych wiadomościach.



Śmierć w kawiarence

Bracia Jarosław i Aleksander Ż., Mariusz S. (mózg grupy), Andrzej K., Wojciech Sz., Przemysław M., Jacek O., Darek R. zorganizowali ponad 40 napadów. Skrzywdzili 230 osób. Postawiono im 157 zarzutów. Najpoważniejszą zbrodnią, jaką zarzuca się grupie, jest zabójstwo dwóch policjantów w kawiarence internetowej w Czechowicach-Dziedzicach.

Wszystko zaczęło się w październiku 1999 roku od napadu na McDonalda w Bytomiu. Tam przestępcy zachowali się bardzo nieporadnie. Jeden z nich opuszczając obrabowany lokal wpadł na stos naczyń. Zdezorientowany odłożył broń i zaczął... sprzątać.

Z czasem młodzi mężczyźni zachowywali się coraz bardziej profesjonalnie. Broń gazową zastąpili ostrą. Swoje ofiary traktowali bardzo brutalnie. Zmieniał się także skład grupy. Najbardziej aktywnymi jej członkami byli jednak Mariusz S. i Jarosław Ż. (technik ratownik i tancerz erotyczny). Napadali głównie na hurtownie mięsne i spożywcze, które zazwyczaj były słabo chronione. Rabowali niewielkie, ale pewne pieniądze.

Największych ich skokiem był napad na Lucas Bank w Rudzie Śląskiej, gdzie zrabowali ponad 300 tys. zł i odebrali broń ochroniarzowi. Gdy protestował, postrzelili go w rękę. Pieniądze po prostu wydawali na dostatnie życie. Kupowali nowe ekskluzywne samochody, remontowali mieszkania, wakacje spędzali zagranicą.

W listopadzie 2001 roku zaatakowali także Józefa Przerwę, emerytowanego policjanta z Żor. Bracia Ż. przyszli do jego garażu, kiedy wyprowadzał samochód.

– Przewrócili mnie na ziemię i kopali. Przystawili mi do głowy pistolet i strzelili. Kula na szczęście tylko mnie drasnęła. Jakimś cudem udało mi się przedostać do samochodu, w którym trzymałem służbową broń. Wyciągnąłem ją i wycelowałem. Sprawcy uciekli. To cud, że nie jestem ich kolejną śmiertelną ofiarą – relacjonował podczas rozpoczęcia procesu Józef Przerwa.

W maju 2002 roku bracia Jarosław i Aleksander Ż. podjechali pod kawiarenkę internetową Piotra Z. w Czechowicach-Dziedzicach. Chcieli zabrać pieniądze pochodzące z nielegalnego rozlewania alkoholu. Przez kilka godzin obserwowali lokal. Kiedy uznali, że jest bezpiecznie, weszli do środka i zaatakowali właściciela. Ten krzyknął, że w środku są dwaj policjanci. Byli to kom. Mirosław Małczęć i mł. asp. Tadeusz Świerkot Jarosław Ż. wyjął broń i wykorzystując zaskoczenie funkcjonariuszy, zaczął do nich strzelać. Ci także odpowiedzieli ogniem. Przestępca został kilka razy raniony. Upadł na ziemię i strzelał dalej. Jeden z policjantów zginął od razu, drugi zmarł w wyniku ran.
Bandytom udało się uciec. Rannego Jarosława Ż. kompani wysadzili pod szpitalną izbą przyjęć i odjechali. W mieszkaniu jednego z nich zostawili wyczyszczoną broń. Wpadli na policyjnej blokadzie w Żorach.


Alek wszechstronny

Gangsterem nowego typu jest Aleksander K., Alek, który traktował rodzinne Głubczyce jak miasto prywatne, ale interesy robił w całej Polsce. Zaczynał w 1996 jako nastolatek, od kradzieży samochodów, dziś ma na koncie handel narkotykami, pobicia i udział w strzelaninach. Ukrywał się przed policją przez kilka lat, wpadł w Gdańsku w sierpniu 2003 roku. Miał wtedy przy sobie pokaźną ilość kokainy, towarzyszył mu mężczyzna poszukiwany listem gończym za zabójstwo.
Jak ustalono, Alek nie miał własnego gangu, miał za to liczne przestępcze kontakty w Poznaniu, Zabrzu i na Wybrzeżu. O tym, jak bardzo był aktywny, świadczyć może incydent, jaki miał miejsce już po jego osadzeniu w areszcie w Strzelcach Opolskich. Alkowi udało się namówić strażnika, by ten za 2 tys. złotych dostarczył mu do celi komórkę. W ciągu jednego tylko dnia Alek wykonał 112 (!) połączeń do kilkudziesięciu różnych osób. Aleksandrowi K. postawiono szereg zarzutów – odpowie między innymi za posiadanie narkotyków, za przerzut kradzionego nissana na Litwę, za przemyt broni z Czech (ściągał pistolety CZ po 1,5 tys. marek niemieckich za sztukę), za odkażanie spirytusu do produkcji trefnej wódki. Nie wiadomo, co jeszcze ma na koncie. Niejasny jest na przykład jego udział w strzelaninie, do której doszło w marcu 2002 roku w pubie w Toruniu. W czasie bandyckiej awantury między dwiema grupami osiłków Alek został postrzelony w udo.


Brutalni i zorganizowani

Na gangu „młodych wilków”, którzy 25 kwietnia 2002 roku napadli na furgonetkę przewożącą pieniądze i zabili dwóch konwojentów w Sosnowcu-Zagórzu wzorowało się prawdopodobnie siedmiu młodych mężczyzn (także mieszkańców Będzina), którzy rok temu zostali zatrzymani przez policję. Zarzucono im serię napadów na agencje bankowe. Wszystko wskazuje na to, że ich grzeszki są jednak znacznie większe. Dwaj z nich to nieletni. Ich losem zajął się sąd rodzinny. Reszcie za napady i rozboje grozi do 12 lat odsiadki.

Cała siódemka to koledzy z podwórka. Wychowali się na będzińskiej Syberce. Pochodzą z porządnych, dobrze sytuowanych rodzin. Mimo to zachciało się im lepszego, bardziej ekscytującego życia. Podobnie jak Kamil G., Damian S. (zginął krótko po napadzie na furgonetkę w Sosnowcu), czy Sebastian Stój (poszukiwany listem gończym) przestępczą działalność zaczęli od napadów na agencje bankowe. Grupę rozbito, zanim jej członkowie zdążyli „rozwinąć skrzydła”.

Zatrzymani działali co najmniej od lipca do października. Wybierali niewielkie agencje bankowe, w których nie było ochroniarzy. Wcześniej planowali drogę ucieczki, poznawali rozkład pomieszczeń. Napadali, gdy w agencji nie było klientów. Byli brutalni – pracownikom grozili przedmiotem przypominającym broń. Mężczyzn bili w głowę i twarz. Skład grupy podczas napadów zmieniał się. Prawdopodobnie na wolności pozostaje jeszcze kilku powiązanych z gangiem przestępców.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto