Pierwsza nagroda - zestaw do golenia
Aby opowiedzieć tę historie, należy cofnąć się do czasów, kiedy Adam Sokołowski był nastolatkiem.
- W Kuniowie, skąd pochodzę, graliśmy w różne dyscypliny, głównie w piłkę nożną, siatkówkę, zimą w hokej, a kiedy dorwaliśmy jakieś rękawice, uprawialiśmy też boks – wspomina. – W wolnych chwilach z bratem, kolegami, sąsiadami, robiliśmy konkursy wiedzy o sporcie.
Mało kto miał wówczas telewizor, a wiadomości czerpało się z gazet i książek.
- Czytałem wtedy „Sport” i dzięki temu byłem najlepszy z tego grona – opowiada Adam Sokołowski. – To zachęciło mnie do startu w 1. Mistrzostwach Kibiców Sportowych, które organizowała gazeta „Sztandar Młodych”. Eliminacje wojewódzkie odbywały się w Opolu. Byłem wtedy w ósmej klasie podstawówki. Do dziś jestem niski, ale wtedy miałem metr pięć w kapeluszu. Było 46 startujących. Konsternacja, wygrałem.
Organizatorzy nie przewidzieli, że zwycięzca będzie tak młody. Pan Adam w nagrodę otrzymał… zestaw do golenia.
- Nie goliłem się jeszcze, zestaw oddałem ojcu – wspomina Adam Sokołowski. – Ale wygrana dała mi przepustkę do finału ogólnopolskiego. Tam nie miałem żadnych szans, nie dysponowałem literaturą, z której mógłbym się uczyć. Jednak bakcyla załapałem. Jako uczeń ogólniaka jeszcze raz wystartowałem w tym konkursie. Wygrałem finał wojewódzki, a w ogólnopolskim byłem na 9. miejscu.
Mistrz Ula
W okresie studiów na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego pan Adam zrobił sobie przerwę od mistrzostw kibiców, co teraz uważa za wielki błąd.
- Jednak sportem nadal się interesowałem. We Wrocławiu było mnóstwo antykwariatów, więc zacząłem kupować książki poświęcone sportowi i robić notatki – mówi.
Na koniec studiów, bez żadnego przygotowania, zajął drugie miejsce w mistrzostwach akademika (mieszkał wówczas w Domu Studenckim Ul) przegrywając tylko z ówczesnym mistrzem województwa dolnośląskiego.
- To dało mi wielka motywację do pracy. W 1976 roku ponownie wystartowałem w Mistrzostwach Polski Kibiców Sportowych - opowiada Adam Sokołowski. - Zawody już nie wojewódzkie, a strefowe, odbywały się w Katowicach. Zająłem siódme miejsce, zdobywając 34 punkty.
Według regulaminu do półfinału kwalifikowali się uczestnicy, którzy uzyskali co najmniej 30 punktów. Jednak pana Adama na liście półfinalistów opublikowanej w „Sztandarze Młodych” nie było.
- Postanowiłem tę sprawę wyjaśnić telefonicznie. Poszedłem na pocztę, zamówiłem połączenie międzymiastowe z redakcją i czekałem sześć godzin na rozmowę - wspomina. - Okazało się, że faktycznie to błąd organizatorów i jestem w półfinale.
Uparty jak hokeista
Półfinał odbywał się w Kaliszu. Pan Adam przegrał tylko z Ryszardem Kołtunem, obrońcą tytułu mistrzowskiego, później znanym dziennikarzem, a obecnie prezesem Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Finał z kolei został rozegrany w Warszawie. Walka była niesamowita. Wydarzenie prowadził Tomasz Hopfer, a komisji przewodniczył Bogdan Tomaszewski – to dwaj wybitni polscy dziennikarze i komentatorzy sportowi.
- Po części pisemnej zajmowałem trzecie miejsce - opowiada pan Adam. - W finale, moimi konkurentami byli Kania i Kołtun. Szliśmy łeb w łeb. Decydującym zadaniem było ubranie prawidłowo i na czas stroju hokeisty.
Wykonanie zadania oceniał zawodnik hokejowej drużyny Legii Warszawa, który uznał, że Adam Sokołowski poradził z nim sobie najlepiej, najszybciej i przyznał mu sześć punktów.
- Dostaję puchar, a jury mówi, że tak nie może być, trzeba powtórzyć. Kania jest z Warszawy, Kołtun z Krakowa, a tu wygrywa jakiś facet z wioski - wspomina. - To było dla sędziów nie do przyjęcia.
Jednak hokeista uparł się, że to właśnie „facet z wioski” wykonał zadanie najlepiej i powinien być zwycięzcą. Jurorzy skapitulowali. Nazajutrz w „Sztandarze Młodych” ukazał się artykuł pt. „Debiutant mistrzem”.
- To była sensacja. Fetowali mnie w domu i w pracy. Ponieważ pracowałem w sądzie, dostałem nawet wyróżnienie od prezesa sądu wojewódzkiego – wspomina Adam Sokołowski. – Prestiż tego konkursu i tej nagrody był bardzo duży.
Ale był to już schyłek konkursu organizowanego przez „Sztandar Młodych’. Odbyły się jeszcze dwie edycje. Później rywalizację wznowiło krakowskie „Tempo”, jednak na krótko, a po 13 latach przerwy, w 2001 roku Stowarzyszenie Super Kibic z Dzierżoniowa.
Przeprowadziło już 23 edycje mistrzostw i 23 razy triumfował w nich kluczborczanin.
W sumie ma on na koncie 26 tytułów mistrza Polski kibiców sportowych.
Na olimpijskim szlaku
- Choć sukcesy te cieszą, najważniejsze są dla mnie jednak konkursy organizowane przez Polski Komitet Olimpijski. To właśnie w nich zdobyłem nagrody życia – mówi pan Adam.
Choć PKOL pierwszy konkurs „Na olimpijskim szlaku” zorganizował w 1972 roku, Adam Sokołowski przez wiele edycji był z nich wykluczony.
- Rywalizacja odbywała się tylko w trzyosobowych drużynach, a ja nie mogłem znaleźć jeszcze dwóch chętnych do nauki i do startów – wspomina. – Dopiero kiedy w 1988 roku wprowadzono kategorię indywidualną, mogłem wystartować. Odbyły się trzy edycje i trzy razy wygrałem.
Jako zwycięzca konkursu w 1988 roku pan Adam miał w nagrodę lecieć na igrzyska olimpijskie do Seulu, jednak organizatorzy nie zdążyli z formalnościami i w ramach pocieszenia poleciał na Mistrzostwa Europy w piłce nożnej.
- Oglądałem między innymi finał na stadionie w Monachium, kiedy to Holandia wygrała 2-0 ze Związkiem Radzieckim po bramkach Marco van Bastena i Ruuda Gullita - relacjonuje Adam Sokołowski.
Przy kolejnych igrzyskach organizatorzy konkursu zdążyli dopełnić formalności dla triumfatora rywalizacji kibiców i pan Adam poleciał do Barcelony.
- Miałem okazję zasiadać na trybunach i kibicować między innymi w rozgrywkach koszykówki, piłki nożnej czy lekkoatletyki - mówi.
Choć piłka nożna nie jest ulubioną dyscypliną sportową Adama Sokołowskiego, znacznie bardziej lubi na przykład siatkówkę, przy okazji takiego wydarzenia kibicował Biało-Czerwonym podczas półfinałowego meczu z Australią, kiedy to wygrali 6-1 i finałowego, niestety przegranego z Hiszpanią 2-3.
Pan Adam często podkreśla, że wyjazdem życia były dla niego igrzyska olimpijskie w Atlancie. Była to również nagroda w konkursie „Na olimpijskim szlaku”. Jego finał odbywał się w Pałacu Branickich w Białymstoku. Jak podkreśla kluczborczanin, pytania były bardzo trudne. Komisji konkursowej przewodniczyła znakomita lekkoatletka Irena Szewińska, również poniekąd związana z Kluczborkiem, do którego przyjeżdżała na obozy treningowe i gdzie poznała swojego przyszłego męża.
- W finale nie zrobiłem ani jednego błędu, a trzeba było na przykład znać dokładne daty urodzin polskich olimpijczyków czy inne bardzo szczegółowe informacje - opowiada. Ale warto było się tyle uczyć, przygotowywać, poświęcać setki godzin na notatki i powtórki, bo takich przeżyć, jakie miałem w Atlancie, nie kupiłbym za żadne pieniądze.
Pan Adam był członkiem oficjalnej polskiej delegacji olimpijskiej. Jak każdy olimpijczyk, dostał strój – i sportowy, i oficjalny, który do dziś posiada i traktuje z pieczołowitością jak relikwię.
- Chyba jako jedyny mieszkaniec gminy i powiatu dostąpiłem zaszczytu uczestnictwa w defiladzie otwarcia igrzysk. Tych emocji nie da się opowiedzieć. Mieszkałem w wiosce olimpijskiej. Siedziałem na trybunach podczas wielu zawodów - wspomina. - Poznałem najlepszych sportowców polskich i zagranicznych. Z wieloma mam zdjęcia. A na koniec jeszcze dostałem podziękowania za uczestnictwo w igrzyskach podpisane przez Juana Antonio Samarancha, przewodniczącego MKOL.
Później niestety przyszedł kryzys i PKOL zrezygnował z organizacji turnieju dla kibiców. Ale to nie zniechęciło pana Adama do zdobywania wiedzy o sporcie i startu w konkursach, choć nie może się on spodziewać tak prestiżowych nagród, co najwyżej „uścisku dłoni prezesa”. Kiedy pojawia się na zawodach to wiadomo, że konkurencja nie ma szans.
- Kiedyś „Gazeta Wrocławska” organizowała turniej wiedzy o Mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Poinformował mnie o nim znać kolega z Bielawy. Pojechałem, wygrałem, a później inni mieli do niego pretensje, że po co dawał mi znać, tak oni by wygrali – opowiada.
Jednak na igrzyska kluczborczanin dalej jeździ, za własne pieniądze. Był m.in. w Sydney, Pekinie, Rio de Janeiro i Pjongczang.
Od pięciu lat kluczborczanin startuje też w konkursie „Omnibus sportowy”.
- Pytania są bardzo trudne, szczegółowe. Na przykład: ile metrów skoczył Piotr Żyła w serii próbnej tego i tego konkursu. I trzeba podać wynik do pół metra - wyjaśnia. - Mimo to udało mi się pięciokrotnie zwyciężyć.
Trzy lata temu właśnie w tej rywalizacji dostał specjalną nagrodę od Zbigniewa Bońka. Była to koszulka reprezentacji Polski z „20” – z takim numerem Boniek startował zawsze na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej.
Adam Sokołowski podkreśla, że podstawą jego sukcesów jest systematyczność. Codziennie robi notatki z najważniejszych wydarzeń i wyników sportowych. Bazuje na informacjach z gazet. Może trudno w to uwierzyć, ale w ogóle nie korzysta z Internetu.
Ma już kilkadziesiąt zeszytów opracowanych przez siebie roczników z wiadomościami sportowymi. Przed konkursami na powtórki poświęca nawet osiem godzin dziennie. I podkreśla, że póki będzie mógł, będzie startował w rywalizacji znawców sportu. Najbliższy start już w czerwcu.
Paweł Szrot ostro o "Zielonej Granicy"."To porównanie jest uprawnione"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?