Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bez szmateksów, bez wyboru

Magdalena Roguska
fot.R. Kwaśniewski
fot.R. Kwaśniewski
Ciuchy na kilogramy, szmateksy, szansa dla ludzi mniej zamożnych na ubranie siebie i całej rodziny, a dla lepiej sytuowanych okazja, żeby zakupić rzeczy oryginalne, niepowtarzalne.

Ciuchy na kilogramy, szmateksy, szansa dla ludzi mniej zamożnych na ubranie siebie i całej rodziny, a dla lepiej sytuowanych okazja, żeby zakupić rzeczy oryginalne, niepowtarzalne. Skomponować markowy strój za niewielkie pieniądze i wyróżniać się na ulicy. Od tego tygodnia zaczął obowiązywać zakaz sprowadzania odzieży niesortowanej, czyli mówiąc inaczej wycenianej na kilogramy. Teraz w ciucholandach będzie można kupić towar wyceniony i niestety dużo droższy niż dotychczas.

Drożej i biedniej

Właściciele małych sklepików z używaną odzieżą są załamani. I tak od dawna ich interes nie przynosił kokosów, ale dało się z tego wyżyć. Teraz, kiedy cena za kilogram posortowanej odzieży wacha się w granicach 8 euro, czyli 40 złotych, secondhandy mogą stracić rację bytu. Najbiedniejsi, których nie stać na ubieranie się w normalnych sklepach, zaglądają wyłącznie do sklepów z używaną odzieżą. Jednak od jakiegoś czasu i tutaj szukają okazji, żeby kupić ubranie po jak najniższej cenie. Do tej pory cena kilograma ciuchów w największym zagłębiu ciucholandowym przy ulicy Targowej w Opolu kosztował 17 złotych, teraz zwyżka euro spowodowała wzrost ceny i obecnie za kilogram trzeba zapłacić 20 złotych. Sprzedawcy przyjęi taką zasadę, że w ostatnim tygodniu miesiąca robią dużą obniżkę.

Wtedy też jest największy ruch. Przychodzą zazwyczaj ci najbiedniejsi, dla których liczy się każda zaoszczędzona złotówka. Niektórzy, jak pan Waldemar Zawada, towar, który się nie sprzedał pakują w worki i sprzedają za 4 złote po kilogramie.

- Ludzie często kupują worek w ciemno - mówi Walemar Zawada, który jest jednym z pierwszych właścicieli sklepów z odzieżą na kilogramy w Opolu. Z osób, które zaczynały podobnie jak on 12 lat temu, do dziś nie pozostał prawie nikt.

Klienci pana Waldemara, podobnie jak osoby kupujący u jego sąsiadów (przy Targowej jest 8 sklepów z używaną odzieżą, jeden obok drugiego), to często stali bywalcy. Wiele osób stać na kupowanie w normalnych sklepach, ale nie chcą. Wolą buszować po ciucholandach. Tam, w przeciwieństwie do normalnego sklepu, w którym są takie same ubranie jak w dwudziestu innych, czasami można trafić na rzecz oryginalną, a często z metką słynnego projektanta. Stali bywalcy wiedzą, że często przewijają się tam osoby bardzo zamożne, które po prostu polują na okazję. Dodatkowym atutem takiego sklepu jest dreszczyk emocji. Idąc do lumpeksu nigdy nie wiadomo, co się wygrzebie. Oczywiście od dawna w sklepach z używaną odzieżą można kupić rzeczy posortowane, wycenione, które wiszą na wieszakach jak w normalnym sklepie. Ich cena wacha się od kilku do kilkunastu złotych za sztukę. Czasami na wieszakach wiszą rzeczy jeszcze z metką, zupełnie nowe. Jednak wiele z nich zanim nabierze wyglądu zachęcającego do kupienia, musi przejść długą drogę. Właściciele sklepów, najczęściej sami piorą, suszą i prasują rzeczy, które później wieszają w sklepie.

Dzień w dzień
z żelazkiem

- Na prasowaniu spędzam codziennie około 3 godzin, w sobotę i niedzielę również. Większość rzeczy piorę, wstydziłabym się powiesić w swoim sklepie ubrudzone - tłumaczy Jadwiga Pawluszkiewicz, która wspólnie z mężem prowadzi dwa sklepy z odzieżą na wagę.

Oczywiście ciuchy na kilogramy, leżące na dużych stołach, nie są prasowane. Jednak są tańsze, bo wyceniane w stosunku do swojej wagi. Ludzie bardzo często proszą, żeby sprzedający opuścili im kilka złotych.

- Jak ja mam opuścić dwa złote, skoro na niektórych rzeczach wycenionych sam zarabiam złotówkę. Jak opuszczę dwa złote, to będę musiał dokładać do tej rzeczy - denerwuje się Bogdan Pawluszkiewicz.

Pokazuje fakturę z której wynika, że za ostatnią dostawę towaru zapłacił po 40 złotych za kilogram.

- Teraz jeszcze jakoś będzie, mamy trochę starych zapasów, a poza tym jest lato. Ubrania są lekkie i nie ważą dużo, ale co będzie zimą, tego nie wiem. Przecież kurtka, która waży półtora kilograma, to już kosztuje 60 złotych, a ja też muszę coś na tym zarobić. To wyjdzie, jakieś 70 złotych. Kto to kupi? - pyta Bogdan Pawluszkiewicz.
Wszyscy właściciele ciucholandów przyznają, że większość klientów nie wydaje ponad magiczną sumę 35-40 złotych. Więcej za wycenione rzeczy ludzie nie są skłonni płacić i prędzej czy później ich ceny są obniżane.

- Zobaczymy, jakie będą ceny w hurtowniach, jak zbyt wysokie, to wiadomo, że nikt do nas nie przyjdzie i trzeba będzie zwijać interes. W końcu pomieszczenie, ZUS i inne opłaty są bardzo wysokie, żeby na to zarobić trzeba się nieźle napocić, a z tych pieniędzy trzeba przecież żyć - martwi się Danuta Błońska, która od niemal 12 lat pomaga mężowi prowadzić sklep z używaną odzieżą.

Zdaniem Waldemara Zawady wiele będzie zależało od niemieckich importerów. Być może chcąc się pozbyć nawału tanich ciuchów znajdą oni jakieś salomonowe wyjście i spróbują obniżyć cenę kilograma towaru.
Na zarzut niektórych polityków i lobby tekstylnego że lumpeksy zaśmiecają Polskę, sklepikarze odpowiadają, że to są absurdalne zarzuty.

- U mnie odpadów praktycznie nie ma. To, co się nie sprzeda, oddaję na czyściwo. Wiadomo, że mnóstwo zakładów, mechanicy, lakiernicy, domowi majsterkowicze potrzebują szmat do pracy. Zimą niektórzy zgłaszają się do mnie po odpady. Odpadów mamy najwyżej dwa, trzy procent - zapewnia Zawada.

Podobnego zdania są Pawluszkiewicze.

- Kiedyś w mediach pojawiła się informacja, że właściciele lumpeksów wywożą szmaty do lasu. To absurd, kogo byłoby stać, żeby wywozić tony ciuchów do lasu - śmieje się Jadwiga Pawluszkiewicz.

To, że społeczeństwo ubożeje, odczuwają też ciucholandy. Dawnej klienci brali całe naręcza ubrań i płacili bez mrugnięcia okiem. Mówili: "Wezmę, a jak mi się nie przyda, to oddam znajomym". Dzisiaj mało kogo stać na taką rozrzutność.

Pawluszkiewicze wspominają, że dawniej po pierwszym każdego miesiąca przez kilka dni był straszny ruch. Czasami klienci nie mogli pomieścić się w sklepie. Kładli na wagę jak tylko coś im wpadło w oko. Teraz jest zupełnie inaczej, przebierają, wybrzydzają, targują się o każdą złotówkę.

- Nie ma się co oszukiwać, społeczeństwo zdecydowanie zubożało. Teraz, jak nie będą mogli kupić ubrań za parę złotych, to już chyba w ogóle przestaną kupować - zastanawia się Jadwiga Pawluszkiewicz.

Goście z wyższych sfer

Tatiana Winczewska, która interes z używaną odzieżą prowadzi od 1996 roku najbardziej ubolewa nad tym, że jeśli będzie musiała zamknąć interes, nie spotka już wielu swoich przyjaciół.

- To nie tylko interes, przychodzi do mnie mnóstwo zaprzyjaźnionych osób, żeby porozmawiać, podzielić się miłymi i smutnymi wiadomościami - zamyśla się pani Tatiana.

Wielu z klientów jej małego sklepiku to ludzie z opolskiego świata nauki i kultury. Odwiedzają panią Tatianę, bo wiedzą, że mogą tutaj okazyjnie kupić wspaniałe rzeczy.

- Nie będę podawać nazwisk, ale ze środowiska akademickiego ubiera się u mnie wiele osób - mówi pani Tatiana.

Zdeklarowanym zwolennikiem secondhandów jest natomiast Andrzej Edward Kowalczyk. Założyciel opolskiego Bractwa Rycerskiego, a także inicjator hapennigów i akcji na rzecz przywracania kolorytu lokalnego w Opolu. Akurat kiedy rozmawiałam z panią Tatianą, wszedł do jej sklepu.
- Jestem zagorzałym zwolennikiem ciucholandów. Dzięki pani Tatianie, skompletowałem stroje komesa w których występuję z bractwem.

Oryginalna bawełna, kunsztowne guziki i zapięcia, wszystko pochodzi z ciucholandów. W bractwie bazujemy właśnie na tych sklepach, bo kogo stać na kupno materiałów w normalnych sklepach, gdzie ceny są zawrotne - mówi Kowalczyk.

Pani Bożena z Opola, stała klientka Waldemara Zawady od lat zaopatruje się w lumpeksach.

- Mam gwarancję, że takich rzeczy jak ja nie będzie miała żadna moja koleżanka. Jak uda mi się znaleźć coś wyjątkowego, za małe pieniądze to jest prawdziwa frajda. Dodatkowo mam pewność, że te rzeczy, chociaż używane, są wytrzymałe - twierdzi pani Bożena.

Mówi, że jakiś czas temu kupiła sukienkę w normalnym sklepie i po jednym praniu ta sukienka jej się popruła. Zaniosła ją do reklamacji, ale ekspedientka w sklepie powiedziała, że to jej wina, bo źle prała.

- Prałam tak jak kazał producent, zgodnie z zaleceniem na metce. Teraz mam nauczkę, żeby nie kupować w normalnych sklepach. A pozy tym przychodzę tutaj, bo właściciel jest bardzo miły i zawsze znajdzie czas, żeby porozmawiać - dodaje z porozumiewawczym uśmiechem pani Bożena.
Żadna konkurencja...

Przeciwko sklepom z używaną odzieżą nie mają też pracownicy i właściciele butików z normalnymi ubraniami.
- Te sklepy nie są dla nas żadną konkurencją, nie mamy nic przeciwko nim - mówią Aneta Topiel i Agnieszka Kamińska pracownice sklepu z ubraniami na bardziej zamożną kieszeń. Obydwie mówią, że nie ubierają się w secondhandach, ale czasami tam zaglądają.

Podobnego zdania jest Wioletta Stachowicz, która pracuje w sklepie z ubraniami dla młodzieży.

- Sklepy z odzieżą na wagę powinny istnieć, bo wielu ludzi nie stać na ubieranie się w normalnych sklepach. Poza tym, jeżeli kogoś nie stać, to i tak do nas nie przyjdzie - mówi Wioletta Stachowicz. - Dawniej zaglądałam do lumpeksów, ale teraz nie mam na to czasu.

Jak widać znienawidzone przez wielu ciucholandy spełniają wiele funkcji, a argumenty ich przeciwników, że zaśmiecają środowisko i odbierają zarobek polskiemu przemysłowi tekstylnemu są mało poważne. Na rynku mnóstwo jest przecież taniej odzieży wyprodukowanej w Tajlandii, czy Chinach i to jej w pierwszej kolejności powinien pozbyć się polski rząd. Na zakazie sprowadzania niesortowanej odzieży stracą jak zwykle najbiedniejsi. Bo to oni nie mają prawa wyboru.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto