Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Don Pietro i jego miasto

Marek Świercz
Piotr S. jeszcze jako świadek. Teraz zasiądzie na ławie oskarżonych...
Piotr S. jeszcze jako świadek. Teraz zasiądzie na ławie oskarżonych...
Symbolem samorządowej korupcji stał się lewicowy prezydent Opola Leszek Pogan. Niesłusznie. Pogan to aparatczyk starej daty, który pogubił się w nowych czasach.

Symbolem samorządowej korupcji stał się lewicowy prezydent Opola Leszek Pogan. Niesłusznie. Pogan to aparatczyk starej daty, który pogubił się w nowych czasach. Na symbol chorych układów lepiej nadaje się jego następca Piotr S. Pochodzący z partyjnej rodziny, biznesmen z epoki uwłaszczenia nomenklatury, młody wilczek ery Leszka Millera, koleżka ludzi z półświatka. Tyleż bogaty, co nieskończenie pazerny. I cyniczny: polityka od początku była dla niego jednym wielkim skokiem na kasę.

Piotr S. ma dziś raptem 40 lat, choć trochę postarza go tusza i złamany nos hokeisty. Ale specjalnie się nie zmienił. Zawsze uchodził za gadżeciarza w typie włoskiego macho - pulchnymi palcami wbijał numer w klawiaturę drogiej komórki wielkości pudełka zapałek, godzinami przesiadywał przy kawie w pubie "Maska", którego właściciele płacili haracz SLD-owskim władzom Opola.

Z powodu sposobu bycia, koneksji wśród "chłopaków z miasta" i jedwabnych garniturów wybieranych przez żonę (właścicielkę agencji modelek) niektórzy dziennikarze mówili o nim żartobliwie Don Pietro. Dopiero dziś wiadomo, że coś było na rzeczy: już jako ustosunkowany polityk pomagał dawnym kolegom z wyrokami na koncie.

Gdy latem 2004 roku wyszedł z aresztu, złożył mandat radnego miasta Opola i zaszył się gdzieś z dala od ludzi. Milczy. Nie rozmawia z mediami, niewiele mówi też jako świadek na procesach kolegów z SLD. Choć wszyscy wiedzą, że w prokuraturze miał być wyjątkowo rozmowny: sypał siebie i wszystkich innych. To od niego śledczy dowiedzieli się o przekrętach, o których wcześniej nie mieli pojęcia. Jego własny proces zacznie się przed opolskim Sądem Okręgowym w połowie października.

Ze Ścieku do Malibu

Z młodymi wilczkami opolskiej lewicy od zawsze kojarzy się Studenckie Centrum Kultury, czyli knajpa w kampusie Wyższej Szkoły Pedagogicznej, pieszczotliwie zwana "Ściekiem". To tu pili do upadłego i knuli aspirujący do wielkiej kariery działacze Zrzeszenia Studentów Polskich, którzy po latach spotkali się w opolskim Ratuszu. Był wśród nich S., student wychowania technicznego, ale przede wszystkim - syn byłego pierwszego sekretarza Komitetu Miejskiego PZPR w Opolu.

Akurat on nie myślał wtedy o polityce, myślał o biznesie.

Pracował w Niemczech, założył sklep meblowy. W 1991 roku kupił budynek po dawnym kinie Stylowym, w którym uruchomił Romans, czyli pierwszy nocny klub w raczej prowincjonalnym Opolu. To z tamtych czasów pochodzić mają jego kontakty z półświatkiem: z cinkciarzami, ochroniarzami dyskotek i sutenerami. Opole jest małe, więc te kontakty były nieuniknione. Następnie razem ze wspólnikiem (potem dał mu robotę w Ratuszu) uruchomił kolejny nocny klub Malibu. Powstał na miejscu Corrado, klubu jednoznacznie kojarzonego z wyczynami gangsterów ze sławnym "Konradem" na czele, więc o S. zaczęto, nie do końca serio, mówić, że to mafioso.

Plotki ucichły, gdy odpuścił sobie nocne życie i zaczął żyć ze słonego czynszu, jaki płaciła mu Biedronka za sklep uruchomiony w dawnym Romansie. Piękna żona, forsy jak lodu, 160-metrowe mieszkanie... Trzydziestoletni S. wydawał się człowiekiem spełnionym. Ale wtedy - jak dawnym kolegom ze "Ścieku" - zamarzyła mu się polityka.

Pakt czterech

Polityczna kariera syna PZPR-owskiego aparatczyka była błyskawiczna. W 1998 roku został radnym i jedną z najważniejszych twarzy opolskiego SLD. Należał do grupy młodych wilczków, na których miała się opierać przyszłość opolskiej lewicy.

Dziś - z aktu oskarżenia sporządzonego przez prokuraturę - wiemy, że już jako radny zaczął brać w łapę. Na miarę swoich możliwości: za pomoc w załatwieniu mieszkania, czy uzyskanie koncesji na sprzedaż alkoholu. Ale apetyty i ambicje miał o wiele większe. Okazja nadarzyła się szybko: w Opolu robiło się głośno o aferze spółki Dobre Domy Opole. Lokatorzy Osiedla Kolorowego, którym DDO nie dało w terminie mieszkań, okupowali Ratusz, prasa zaczęła pisać o aferze. Partia zrobiła się trochę nerwowa, ale szybko znaleziono kozła ofiarnego: został nim prof. Stanisław Dolata, przewodniczący Rady Miasta, który wcześniej mocno optował za DDO (dziś jest współoskarżonym w procesie Pogana). Nie bronił go ówczesny baron SLD Jerzy Szteliga, z którym Dolata rywalizował o stanowisko opolskiego lidera partii. Dolatę odwołano, nowym przewodniczącym Rady Miasta został Piotr S.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. W tym samym 2000 roku doszło do spisania kuriozalnego porozumienia. W czasie pijackiej libacji S., szef wydziału przetargów Remigiusz Promny, kierownik pływalni Artur Sypień i radny Radosław Rybczyński (nie ma żadnych zarzutów, usunął się z polityki) po cichu podzielili się władzą w Opolu. Spisali umowę (potem zatwierdzoną u notariusza!), jakie stanowiska zajmą po - rzecz jasna wygranych - wyborach. Zobowiązali się też do lojalności, dbania o publiczny wizerunek stworzonej właśnie sitwy oraz - uwaga! - ustalili, o ile ich dochody winny wzrosnąć.

Gdy władze SLD dowiedziały się o tym pakcie, kazały go spalić. Gdy dowiedziała się o nim prokuratura, myślała, czy nie postawić sygnatariuszom zarzutu działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Ostatecznie odpuściła. Może przekonał ją argument, że była to typowa przedwyborcza umowa polityczna...

Ambitny Piotruś

Władze Sojuszu dowiedziały się o feralnej umowie, gdy jesienią 2001 r. ówczesny prezydent Opola Leszek Pogan został nieoczekiwanie (ostro protestował Szteliga) wojewodą opolskim. Na fotelu prezydenta miasta zastąpił go S. I wtedy rozgoryczony Promny wyciągnął tajny pakt i zaczął się żalić, że nie tak miało być. Bo to Promny miał zostać prezydentem, a S. miał się zadowolić łańcuchem przewodniczącego Rady Miasta. Okazało się jednak, że ambitny Piotruś ograł kolegę.

S. porządził niespełna rok. Jesienią 2002 roku już w pierwszej turze przerżnął wybory z kandydatem prawicy Ryszardem Zembaczyńskim. Nie pomogła mu nawet agresywna i kosztowna kampania. Tuż przed wyborami w Opolu rozdano tysiące gazetek z wielkim tytułem "Kto się boi Synowca?". Z zamieszczonych artykułów wynikało, że to S. jest batem na wszystkie patologie, to on wyczyści sprawę spółki DDO i to on uratuje nadszarpnięty wizerunek lewicy. Nie pomogło: S. został szeregowym radnym SLD. Mógł co najwyżej złośliwie recenzować działania Zembaczyńskiego.

A i to do czasu. Gdy w sierpniu 2003 r. aresztowano Pogana i Dolatę, mówiło się jeszcze, że korupcja dotyczy tylko ich. Ale potem ruszyła fala zatrzymań, wsadzano jednego notabla za drugim. Psychoza strachu zrobiła swoje i towarzysze z SLD zaczęli sypać. Najpierw na współpracę z prokuraturą poszła, po dwóch dobach na policyjnym dołku, była wiceprezydent Ewa Olszewska. Potem były wiceprezydent Piotr Kumiec - ale on posiedział cały miesiąc. Bo, jak się potem okazało, po prostu... bał się wyjść. W sądzie zeznał, że obawiał się zemsty S. i jego koleżków z ferajny.

Piotra S. zapudłowano w maju 2004 roku. Jego zachowanie miało niewiele wspólnego z mafijnymi standardami. Zaczął gadać i gadał tak chętnie, że prokuratura wystawiła mu potem specyficzną laurkę. Stwierdziła, że był jedynym zatrzymanym, który szczerze wyznał wszystko, co wiedział. O przewinach swoich i cudzych.

Brał jak leci

Czy Kumiec bał się słusznie? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że S. faktycznie pomagał dawnym koleżkom z czasów "Malibu". Jak ujawniono ostatnio, pomógł załatwić mieszkanie kilku silnorękim, którzy stali na bramkach dyskotek, a w międzyczasie odsiadywali wyroki: między innymi za uprawę marihuany na wielką skalę czy zbiorowy gwałt i groźby karalne.

Ale tego rodzaju przysługi były tylko marginesem codziennej działalności radnego, przewodniczącego Rady, a następnie prezydenta. Lektura 19 stawianych mu zarzutów pokazuje, że w jego wydaniu rządzenie miastem polegało głównie na kasowaniu lewych pieniędzy. Branie w łapę stało się za czasów S. modelem sprawowania władzy. Za odpowiednią sumę można było załatwić niemal wszystko: koncesję, zlecenie na remont kamienic na Rynku, umorzenie kilkudziesięciu tysięcy złotych podatków. S. - a także otaczający go koledzy - brali też pieniądze za samą "ogólną przychylność". Raz wpadło nawet tysiąc euro... na wakacje. A gdy pan prezydent chciał wyremontować swoje prywatne auto, warsztat wystawił rachunek Ratuszowi, pisząc, że chodzi o służbowe volvo.

Zarzuty z pierwszego aktu oskarżenia (bo mogą być inne, ratuszowe śledztwo obejmuje jeszcze kilkanaście wątków) dotyczą przyjęcia przez S. - osobiście oraz wspólnie i w porozumieniu - niebagatelnej kwoty 670 tysięcy złotych.

Mądry po szkodzie?

Co zrobi sąd ze skruszonym notablem? Nie wiadomo. Była wiceprezydent Ewa Olszewska dobrowolnie poddała się karze i wykpiła więzieniem w zawieszeniu i słoną grzywną. Ale stawiane jej zarzuty były o wiele mniej poważne. S. grozi do12 lat więzienia, a to znaczy, że nie może wnioskować o samoukaranie. Co najwyżej o złagodzenie kary za współpracę z organami ścigania. Odsiadki może jednak nie uniknąć. Fakt, że na procesach kolegów, których wcześniej sam pogrążył, mówi tak mało, może znaczyć, że zaczął to rozumieć. Co powie na swoim procesie?

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto