Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Musiała uwierzyć na słowo honoru ubeka. "To oksymoron, nie istnieje nic takiego"

Barbara Szczepuła
Partyzanci "Ponurego” na Wykusie
Partyzanci "Ponurego” na Wykusie F. Konderko - z archiwum Baran-Baranowskiego
O "Marcysi", żołnierzu AK i WiN, oraz o jej mężu, legendarnym komendancie "Ponurym", opowiada Mieczysław Sokołowski, siostrzeniec Jana Piwnika

Dzień Zielonych Świątek 1949 roku jest słoneczny i ciepły. Emilia snuje się po pustym mieszkaniu. - Daję pani słowo honoru polskiego oficera - to zdanie tłucze jej się po głowie, powraca obsesyjnie. - Sło-wo ho-no-ru! - przekonywał podczas przesłuchania pułkownik Józef Różański.

Czy powinna była mu uwierzyć? Honor ubeka - to oksymoron, nie istnieje nic takiego. Ale przecież jej przełożony, szef WiN pułkownik Jan Rzepecki, ujawniając się, podał nazwiska swoich podkomendnych i nawoływał do wyjścia z podziemia pozostałych członków Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.

Emilia idzie do łazienki, odkręca kran. Gorąca woda płynie do wanny.

Mieczysław Sokołowski odziedziczył dom w Górach Świętokrzyskich. Wraz z drewnianą chatą dostał w spadku izbę pamięci i całą historię swojego wuja, Jana Piwnika "Ponurego", legendarnego dowódcy partyzanckiego Armii Krajowej w Świętokrzyskiem i na Nowogródczyźnie, oraz jego żony Emilii Malessy "Marcysi". Nie zdawał sobie sprawy z tego, że życie ciotki Mili kryło w sobie tyle tajemnic, że to tak tragiczna postać.

Był konsulem w Monachium i szwajcarskim Bernie, a także konsulem generalnym w Hamburgu. Gdy zakończył służbę dyplomatyczną, zaczął się zastanawiać, co zrobić z pamiątkami, które zostały po "Ponurym" w jego rodzinnym domu w Janowicach. Przez lata łapał każdy ślad i szukał po Polsce ludzi, którzy go znali, pisał listy, telefonował, dawał ogłoszenia do gazet, jeździł na coroczne spotkania byłych partyzantów na leśnym uroczysku Wykus, gdzie wspominano "Ponurego".

Za peerelowskich czasów akowcy nie byli skłonni do rozmów, a potem, gdy już można było mówić swobodnie, często zawodziła pamięć. Wielu po prostu nie dożyło wolnej Polski. Dobrze - cieszy się Mieczysław - że Cezary Chlebowski w odpowiednim czasie napisał "Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie", rzetelny reportaż historyczny o "Ponurym". Gdy książka ukazała się w 1968 roku, przed księgarniami ustawiały się kolejki. Miała jeszcze pięć wydań i głównie dzięki niej Polacy poznali postać "Ponurego", jednego z najdzielniejszych partyzantów Armii Krajowej.
- Po ciotce Emilii natomiast - mówi mi Mieczysław - nie pozostało prawie nic, oprócz kilku zdjęć i jakichś wyblakłych wspomnień babci i mamy. Zacząłem badać jej historię pod koniec lat 80. Na mój apel, ogłoszony w "Tygodniku Powszechnym", odezwał się Andrzej Przewoźnik, Andrzej Kunert nadesłał opracowany przez siebie biogram "Marcysi", rozmawiałem z jej współpracownicami, między innymi z Elżbietą Zawadzką "Zo".

Jan Piwnik był jednym z pierwszych cichociemnych. Skakał jesienią 1941 roku koło Skierniewic. Wśród czekających na zrzutków była "Marcysia". Zaiskrzyło między nimi od pierwszej chwili, gdy tylko podniósł wzrok znad jajecznicy, którą powitano go w kraju. To wersja romantyczna. Według innych świadków, spotkał Emilię po kilku dniach w Warszawie. Do szefowej "Zagrody", czyli komórki zagranicznej Komendy Głównej AK, przyprowadziła go osoba, anonsując wcześniej przez telefon: - "Marcysiu", jest u mnie paczka, na którą czekałaś.

Szczegóły nie mają znaczenia, faktem jest, że uczucie wybuchło nagle i było gorące. - Wuj Janek był bardzo zakochany - mówi Mietek, który wie o tym od swojej mamy, siostry Jana, i od jego żołnierzy. Oczywiście "Ponury" nikomu się nie zwierzał, a już na pewno nie swoim podkomendnym, ale po sposobie, w jaki się do "Marcysi" zwracał, jaki był opiekuńczy, widzieli, że to silne uczucie.

Więc wojenny ślub. Z tym ślubem sprawa nie jest jednak jasna. Emilia twierdziła, że jest rozwódką. Kilka lat przed wojną wyszła za mąż za sporo starszego od niej Stanisława Malessę, ekonomistę, bliskiego współpracownika ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego. Mieszkała razem z nim w Gdyni, ale już w 1937 roku wróciła do Warszawy. Sama. "Po wybuchu wojny Stanisław przez Rumunię przedostaje się do Anglii i wraca stamtąd dopiero w 1946 roku"- pisze Sokołowski w swoim artykule o ciotce Mili, zamieszczonym w 1989 roku w "Tygodniku Kulturalnym".

Wygląda na to, że rozwód z pierwszym mężem dostała Emilia dopiero po wojnie. Mieczysław Sokołowski dokładnie sprawdza wszystkie informacje, choć bardziej niż miłosne perypetie "Marcysi" interesują go jej działalność jako kierowniczki "Zagrody" oraz kontakty z emisariuszami i kurierami krążącymi między Warszawą a Londynem, np. z Janem Nowakiem-Jeziorańskim i Kazimierzem Irankiem-Osmeckim. Dla porządku sprawdza jednak i te wątki. Nie znajduje żadnych dokumentów, z których by wynikało, że ślub Emilii Malessy z Janem Piwnikiem odbył się w kościele ewangelickim (zmieniła wyznanie ze względu na ten rozwód właśnie) na Lesznie w Warszawie. Żona jednego z kieleckich partyzantów zapewniała jednak rodzinę "Ponurego", że była na tej uroczystości.

W środowisku konspiracyjnym uchodzili za małżeństwo, bywali razem u znajomych, stanowili urodziwą parę, ładnie śpiewali w duecie przedwojenne i okupacyjne piosenki… On wysoki, silny, ciemnowłosy, ze zrośniętymi czarnymi brwiami, które nadawały jego twarzy wyraz powagi, a nawet pewnej surowości; stąd pewnie wziął się pseudonim "Ponury". Ona "szatynka o niespokojnej urodzie", zgrabna, zawsze elegancka, błyskotliwa, pełna uroku, miała powodzenie u mężczyzn.
W styczniu 1943 roku, na rozkaz "Grota", generała Stefana Roweckiego, "Ponury" przeprowadza akcję odbicia trzech polskich oficerów z pilnie strzeżonego więzienia niemieckiego w Pińsku. Brawurową akcję! Dostaje za nią Order Virtuti Militari.

Wiosną 1943 roku uzyskuje zgodę na wyjazd w Góry Świętokrzyskie. Organizuje tam duże zgrupowanie partyzanckie AK, które daje się Niemcom porządnie we znaki. Jest też komendantem Kedywu Okręgu Radomsko-Kieleckiego AK, podwładnym pułkownika Emila Fieldorfa "Nila".

"Marcysia" zostaje w Warszawie. Nadal kieruje "Zagrodą". Wszyscy, którzy się wówczas z nią zetknęli, podkreślali jej talent organizatorski. Czasem odwiedza męża w lesie. Jak opowiadają świadkowie, "Ponury" przygotował żonie namiot w obozie na Wykusie…

Krótkie chwile szczęścia

Gdy w lutym czterdziestego czwartego "Ponurego" przeniesiono na Nowogródczyznę, kontakty się urwały. Podobno Emilia wróciła do swojej poprzedniej miłości, do żonatego mężczyzny, z którym już wcześniej miała romans. Był nim… August Emil Fieldorf "Nil". Podobno poinformowała o tym Janka w liście. Czy rzeczywiście go napisała? Czy dotarł do adresata? Ci, którzy potwierdzali, że "Ponury" list dostał i przeczytał, mówili, że bardzo to przeżył. Ukochana żona i podziwiany dowódca!
16 czerwca 1944 roku porucznik Jan Piwnik "Ponury" odnosi ciężkie rany w ataku na niemiecki bunkier pod Jewłaszami.

- Słuchaj, ja nie wyżyję… - szeptał do lekarza oddziału. - Pożegnajcie ode mnie wojsko, pozdrówcie Góry Świętokrzyskie, pożegnajcie żonę, zameldujcie dowództwu, że zginąłem za Polskę.

Pochowany został w pobliskiej Wawiórce, która po 1945 roku została poza granicami Polski. Po wielu trudnościach, dopiero w 1987 roku jego prochy sprowadzono w Góry Świętokrzyskie, do klasztoru cystersów w Wąchocku. Rok później zorganizowano "Ponuremu" uroczysty pogrzeb. Jego siostrzeniec Mietek Sokołowski, który wówczas był dziennikarzem, wraz z zaprzyjaźnionymi kolegami zrealizował film dokumentalny o tej uroczystości.

"Marcysia" zjawiła się w domu swoich teściów w Janowicach miesiąc po śmierci "Ponurego". - Gdy po powitaniu usiadłyśmy w pokoju, wyjęła z torby coś zawiniętego w białą szmatkę i położyła na stole - relacjonowała to spotkanie jego matka, Zofia Piwnikowa, w rozmowie z Cezarym Chlebowskim. - Odwinęłam… a tam były takie trzy wielkie klucze. Z tego więzienia, co to Janek przyjaciela swego uwolnił. Wtedy wiedziałam, że już nigdy go nie zobaczę…
Od chwili zdobycia więzienia w Pińsku "Ponury" nosił je zawsze przy sobie jako talizman.

- Babcia długo nie wierzyła w śmierć syna - opowiada mi Sokołowski. - Miała nadzieję, że wróci. Przez lata na niego czekała. "Marcysia" zaś, jak wspominali jej znajomi, bardzo przeżyła śmierć Jana. Długo nosiła po nim żałobę. "Straciłam w nim znacznie więcej niż męża. Proszę Was nade wszystko, byście nie zmienili swojego stosunku do mnie…"- pisała do siostry Janka, Agnieszki Sokołowskiej.
Po wojnie i rozwiązaniu Armii Krajowej "Marcysia" nadal kieruje łącznością zagraniczną w sztabie Delegatury Sił Zbrojnych, a następnie w Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość, której prezesem jest pułkownik Jan Rzepecki. Przybita i zmęczona, wątpi w sens dalszej walki, chce się wycofać z działalności konspiracyjnej. - Nie sztuką było pracować z zapałem i wiarą w słusznej sprawie w okresie okupacji niemieckiej, ale sztuką jest wytrwać bez wiary - mówiła jednej ze swoich współpracownic.

W październiku 1945 roku zgłasza swoje odejście z WiN. Przygotowuje się do przekazania dokumentów, zamierza wyjść za mąż za majora Michała Pobochę z Narodowych Sił Zbrojnych, który chce przedostać się do Włoch i obiecuje zabrać ją ze sobą. Mają już podrobione dokumenty na wspólne nazwisko. "Można odnieść wrażenie, że ze wszystkich związków Emilii ten wynikał z czystej kalkulacji. Niewykluczone, że po wyjeździe rozstaliby się"- pisze Maria Weber w wydanej niedawno biografii "Marcysi".

Nie zdążyła wyjechać. Zatrzymali ją funkcjonariusze UB. Wkrótce potem wpada prezes Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN pułkownik Jan Rzepecki. Fala aresztowań obejmuje wiele osób.

"Śledztwem kieruje doświadczony fachowiec bezpieczeństwa, niezwykle inteligentny i bezwzględny Józef Różański. Lecz, o dziwo, przesłuchaniom nie towarzyszą bicie i pogróżki. Rozmowy są rzeczowe, uprzejme. Różański błyskawicznie orientuje się, jaka metoda okaże się najskuteczniejsza. Przedstawia więc nową sytuację polityczną, wskazuje na bezsens oporu, podkreśla potrzebę wspólnego działania dla odbudowy ojczyzny. On też przecież nosi mundur, jest polskim oficerem i uważa, że dla dobra sprawy »Marcysia« powinna ujawnić nazwiska, pseudonimy i adresy swoich podkomendnych. Obiecuje, że zostaną przesłuchani i zwolnieni, pozbawiając się w ten sposób balastu utrudniającego powrót do normalnego życia"- pisze Mieczysław Sokołowski w cytowanym już artykule.

Pułkownik Różański daje na to "Marcysi" słowo honoru. Pułkownik Jan Rzepecki, z którym Różański pozwala jej porozmawiać, zaleca ujawnienie współpracowników. Sam robi to samo, ufając, że UB dotrzyma przyjętych zobowiązań.

"Marcysia" dostaje do celi maszynę do pisania i papier. Przygotowuje spis swoich ludzi. Niebawem jednak zaczyna się orientować, że UB dokonuje aresztowań. Na znak protestu rozpoczyna głodówkę. Pisze listy do Różańskiego, przypomina o słowie honoru.

W styczniu 1947 roku zaczyna się proces Rzepeckiego i innych. Emilia Malessa zostaje skazana na dwa lata więzienia, Rzepecki na osiem. Po dwóch dniach Rzepeckiego i Malessę oraz trzech innych skazanych ułaskawia prezydent Bierut. "Marcysia" odmawia wyjścia z więzienia. Domaga się uwolnienia pozostałych. Pisze kolejne listy. Opuszcza więzienie po kilku tygodniach, z następną solenną obietnicą Różańskiego, że aresztowani wyjdą także.
***

Nikt na nią nie czeka. Część środowiska akowskiego uznaje ją za zdrajczynię. Ciągle pisze do Różańskiego, do ministra Radkiewicza, do prezydenta Bieruta. Domaga się dotrzymania obietnicy. Czatuje na Różańskiego pod bramę więzienia przy Rakowieckiej. Różański, zniecierpliwiony, straszy, że zamknie ją w szpitalu psychiatrycznym. Osłabiona protestacyjnymi głodówkami Emilia czuje się coraz gorzej. Elżbieta Zawadzka "Zo" spotkała ją kiedyś na ulicy. To była zupełnie inna kobieta - opowiadała Sokołowskiemu. - Zawsze elegancka, teraz w poplamionym płaszczu, rozdygotana, chora, żal było patrzeć.

Raz jeszcze próbuje ułożyć sobie życie. Wychodzi za mąż za Edwarda Staniula, którego poznała w więzieniu, stukając w ścianę alfabetem Morse'a. Ślub biorą w katedrze oliwskiej, ale rozstają się po kilku ledwie tygodniach, Edward zostaje w Gdańsku, Emilia wraca do Warszawy.

Wchodzi do wanny wypełnionej gorącą wodą. Łyka garść środków nasennych…

O czym myśli, gdy krew wypływa z przeciętych żył? O pułkowniku UB, który tak perfidnie ją oszukał? O nowej Polsce, w której nie ma miejsca dla tych, którzy przez lata o nią walczyli? A może wraca myślami w Góry Świętokrzyskie, gdzie przez chwilę była szczęśliwa z "Ponurym"?

Mieczysław Sokołowski zdecydował, że pamiątki po "Ponurym" i "Marcysi" przekaże do Muzeum II Wojny Światowej.

Barbara Szczepuła

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Musiała uwierzyć na słowo honoru ubeka. "To oksymoron, nie istnieje nic takiego" - Nasza Historia

Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto