Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na nazwisko mam Kler, a wychowywał mnie Biskup! 50-lecie mebli Piotra Klera z Dobrodzienia, właściciela największej firmy mebli premium

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Wideo
od 16 lat
- Firma Kler pomimo tego, że zatrudnia ponad 900 osób, nadal ma produkcję indywidualną dla konkretnego klienta. Nie ma takiej drugiej firmy tej wielkości w Polsce mówi Piotr Kler, założyciel i właściciel grupy Kler, największego producenta mebli klasy premium w Polsce.

W tym roku roku firma Kler świętuje 50-lecie. Spodziewał się pan, zakładając 50 lat temu malutką firmę, że będzie to i największy w Polsce producent mebli premium i jednocześnie jeden z największych zakładów pracy na Opolszczyźnie?
W latach siedemdziesiątych nikt nie zakładał takiego rozwoju firmy. Bardzo cieszy mnie jubileusz 50-lecia. Jednak w tym roku obchodzę jeszcze jeden ważny jubileusz: 60-lecie mojego zamieszkania w Dobrodzieniu i rozpoczęcia nauki w zawodzie tapicera.

Czyli w 1963 roku. Dlaczego jako 13-latek znalazł się pan w Dobrodzieniu?
Wychowywałem się bez ojca, u mojego wujka Piotra Biskupa w Ciarce koło Kluczborka. Mój wuj był rymarzem, pracował również w Dobrodzieniu i znał dobrodzieńskiego stolarza Antoniego Aptykę. Załatwił mi u niego naukę zawodu. U mistrza Aptyki nie tylko uczyłem się i pracowałem, ale także mieszkałem w jego domu.

Już jako 13-letni chłopiec uczył się pan zawodu?
Do pierwszej klasy poszedłem w wieku sześciu lat, a nauka w szkole podstawowej w tamtych czasach trwała siedem lat. Dlatego już jako 13-latek musiałem uczyć się zawodu.

Piotr Kler - założyciel i właściciel znanej firmy meblowej Kler.
Piotr Kler - założyciel i właściciel znanej firmy meblowej Kler. Archiwum firmy Kler

I od razu wiedział pan, że chce zostać meblarzem?
Aż tak prosto nie było. Zaraz po szkole podjąłem naukę zawodu w firmie w Oleśnie, która zajmowała się naprawą organów kościelnych i innych instrumentów muzycznych: pianin, skrzypiec, gitar. Ale po pół roku nauki pomyślałem: „Gdzie ja znajdę pracę w tak niszowym zawodzie?”. Więc zmieniłem zawód na tapicera. Nigdy wcześniej tego nie mówiłem, ale w drugim roku nauki przechodziłem poważny kryzys. Uważałem, że robienie mebli to chyba nie jest praca dla mnie.

Ale nie zmienił pan zawodu po raz kolejny?
Rozważałem to. Uznałem jednak, że nie jest to dobry pomysł. Postanowiłem zostać i polubić pracę tapicera.

Został pan, ale czy polubił pracę?
Tak, ponieważ kiedy podjąłem już decyzję, zacząłem żyć pracą. Tak mi zależało, że pracowałem nieraz do nocy. Było i tak, że o 20:00 mistrz Aptyka przychodził i mówił: „Piotrze, kończ już na dzisiaj, bo późna godzina”, a ja odpowiadałem, że jeszcze muszę dokończyć mebel. O 22:00 znowu przychodził i wtedy już zmuszał mnie do wyjścia z pracy. Ale i tak całą noc nie mogłem spać i czekałem do 6:00 rano, aż będę mógł wrócić do zakładu, do mebla, nad którym pracowałem.

O Antonim Aptyce mówi pan nie tylko jako o szefie, ale o mistrzu.
To był cudowny człowiek. Bardzo pobożny, traktował mnie jak członka rodziny, mieszkałem u niego, dzieliłem pokój z jego przybranym synem Józkiem. Był także świetnym fachowcem. Już w tamtych czasach szukał nowych rozwiązań, nowych technologii, żeby robić meble najwyższej jakości. To właśnie mistrz Aptyka nauczył mnie dbałości o każdy szczegół.

Nie rozumiem jednak, jak można najpierw mieć kryzys, a potem nagle tak polubić tę samą pracę, żeby siedzieć w robocie do 22:00?
Pewnego dnia przyjechał do zakładu klient z Częstochowy. Przywiózł zagraniczny katalog meblowy i wskazał model, który chciałby zamówić. Pracownicy odpowiedzieli, że takich mebli nie robią. Wtedy ja powiedziałem: „Ja się za to biorę!”. Klient był bardzo zadowolony z efektu końcowego i to dodało mi skrzydeł. Uznałem, że trzeba przeć do przodu, nie robić PRL-owskich wersalek, tylko piękne meble jak na Zachodzie.

Jednak pewnego dnia odszedł pan z zakładu Antoniego Aptyki i założył własną firmę.
W międzyczasie skończyłem technikum drzewne w Poznaniu, bo wtedy było to jedyne tego typu technikum w Polsce. Gdy otwarto zaoczne technikum drzewne w Opolu, natychmiast się tam przeniosłem. Musiałem też odbyć dwuroczną służbę wojskową, najpierw w Gnieźnie, później w Krośnie Odrzańskim. Po powrocie z wojska zamieszkałem w Kluczborku, a potem wynająłem mieszkanie w Dobrodzieniu. Dorosłemu mężczyźnie przecież nie wypadało nadal mieszkać w domu szefa. Mistrz Aptyka był już w podeszłym wieku i zdałem sobie sprawę, że nie ma dla mnie przyszłości w jego firmie, więc założyłem swoją.
A tak przy okazji, proszę zgadnąć, ile razy w życiu zmieniałem miejsce zamieszkania? Podpowiem, że kiedyś bardzo często się przeprowadzałem.

Bardzo często? To ile, dwadzieścia razy?
Był pan blisko: 21 razy! Tym łatwiej zrozumieć, że szukałem czegoś swojego, na własność.

Jak zakładało się firmę w 1973 roku?
Pierwszy zakład otworzyłem w Dobrodzieniu, na rynku, naprzeciwko kościoła. Był tam plac i budynek, który wynająłem od pana Ulmana. Początek był ciężki, miałem jednego pracownika - Józefa Dylonga.

Na początku Piotr Kler miał tylko jednego pracownika.
Na początku Piotr Kler miał tylko jednego pracownika. Archiwum firmy Kler

Czy w latach PRL-u dało się rozwijać biznes?
Od początku robiłem zestawy mebli w stylu zachodnim. Oglądałem katalogi i próbowałem robić podobne meble: wygodne, z wysokimi oparciami. Mój pierwszy zestaw wypoczynkowy nazwałem „Leniwiec”. W tym czasie w szkole w Dobrodzieniu co roku podczas letnich wakacji organizowano targi meblowe. Każda sala lekcyjna zamieniała się w salonik meblowy. Przyjeżdżało mnóstwo ludzi z całego Śląska. Moje meble cieszyły się dużym zainteresowaniem. Zamówień miałem tyle, że klienci czekali na meble nawet po trzy lata. Niektórzy próbowali wyciągać legitymacje partyjne, żeby im zrobić meble bez kolejki. U mnie jednak każdy klient był traktowany równo.

A skąd miał pan materiały do mebli w latach komunizmu, kiedy brakowało wszystkiego?
Faktycznie, to był duży problem. Za materiałami jeździłem po całym kraju. Często wyjeżdżałem o 1:00 w nocy, szukałem towaru i do domu wracałem późnym wieczorem. Wtedy zatrudniałem już 6-7 pracowników, co na tamte czasy było sporym ryzykiem. Znajomi rzemieślnicy pytali mnie: „Ty się nie boisz, że ci to zlikwidują?”.

A kiedy z 7 pracowników zrobiło się 700? Po upadku komuny w 1989 roku?
Jeszcze przed końcem PRL-u ówczesny minister Wilczek dał zielone światło dla biznesu. Pamiętam, przyjechał do mnie znajomy z Kępna i powiedział, że zatrudnia już 100 pracowników. „Ilu?!” – zapytałem. Pomyślałem wtedy, że trzeba iść do przodu, bo inaczej zostanę z tyłu. Powynajmowałem zatem w Dobrodzieniu w kilku miejscach zakłady oraz magazyny i już w 1989 roku miałem załogę 50-osobową. Chociaż w Dobrodzieniu nie było to tak oczywiste jak choćby w Kępnie.

Dlaczego nie?
Bo u nas wtedy wszyscy emigrowali do Niemiec! W śląskich wioskach nawet połowa ludzi wyjechała, a w opuszczonych domach płoty zaczęły się przewracać. Ja nie wyjechałem, tylko kupiłem dosyć dużą działkę w Dobrodzieniu i zaopatrywałem się w materiały na budowę nowego zakładu. Udało mi się kupić prawie wszystko przed hiperinflacją. Pamiętam, że kupiłem piece do kotłowni, które następnego dnia po zakupie podrożały 10-krotnie. Nie o 10 procent, tylko o 1000 procent! Zakład wybudowałem i uruchomiłem w 1991 roku. W latach dziewięćdziesiątych nastąpił największy rozwój w historii firmy Kler. Co roku wzrost zamówień sięgał 50-60 procent.

Czyli wtedy już było z górki?
Niestety nie. Gwałtowny rozwój jest bardzo niebezpieczny!

Jak rozwój może być niebezpieczny?
Doświadczeni przedsiębiorcy wiedzą, że najgorsze są dwa rodzaje problemów: pierwszy, jak nie ma pieniędzy, a drugi, jak pieniędzy jest za dużo.

Jak duże pieniądze mogą sprawiać problem? Eldorado to marzenie prawie każdego!
Tylko że Eldorado nie jednego już zniszczyło. Trzeba uważać, żeby nie przeinwestować i nie wydać więcej, niż się ma. Poza tym, jeśli zakład rośnie z 5 do 50 pracowników, a potem do 500 i więcej, to jest już całkiem inna firma. Trzeba organizować ją na nowo. Wyzwaniem jest zarządzanie, bo nie da się już samemu nad wszystkim czuwać. Problemem było również to, że sprzedawaliśmy coraz więcej, ale nie otrzymywaliśmy pieniędzy.

Jak to?
Nieuczciwi pośrednicy. Co więcej, w warszawskich salonach nasze komplety dębowe opisane były jako „meble niemieckie”. Cena też była niemiecka, czyli kilka razy większa.

A wy dostawaliście za nią cenę polską?
Gorzej, problem był w tym, że od nieuczciwych pośredników w ogóle nie dostawaliśmy pieniędzy za sprzedane meble. Wtedy zrozumiałem, że musimy budować sieć własnych salonów meblowych.

Dzisiaj ma pan kilkadziesiąt własnych salonów.
Obecnie nasza sieć handlowa to 31 salonów firmowych w Polsce, jeden w Pradze oraz salony partnerskie na całym świecie. Pierwszy salon w Warszawie mieścił się przy ulicy Tamka, w tzw. Złotej Kaczce. Mieliśmy także swoje stoisko w słynnym salonie „Emilka” koło Pałacu Kultury i Nauki. Nasze meble świetnie się tam sprzedawały.

A z nazwą Kler nigdy nie miał pan żadnych nieporozumień? Oczywiście, jest to pańskie nazwisko, ale nie każdy pana zna, a kler to określenie księży.
Dochodziło do nieporozumień na tym tle. Pewnego dnia, właśnie do salonu w Warszawie, weszła grupa kobiet, która protestowała, że nazwa firmy obraża ich uczucia religijne. Kierownik salonu odpowiedział, że jego szef nazywa się Piotr Kler, w związku z czym jak jego nazwisko może godzić w ich uczucia! Ale to nie koniec.

Jeszcze były problemy?
Miesiąc później do firmy do Dobrodzienia przyjechał biskup z Częstochowy. Przyjechał, by dowiedzieć się, kto jest właścicielem firmy. Z naszego sekretariatu zadzwonił do ówczesnego sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego z wyjaśnieniami: „To jest normalny człowiek. Na nazwisko ma Kler!”. Co więcej, dowiedział się, że wychowywał mnie wujek, który miał na nazwisko Biskup!

Czy dzisiaj w czasach tzw. pokolenia Ikea Dobrodzień jest nadal miastem stolarzy?

Oczywiście, cały czas jest tutaj około 100 zakładów stolarskich. Niektóre się zamykają, ale też powstają nowe. Poza tym meble z sieciówek nie są konkurencją dla mebli dobrodzieńskich, robionych na indywidualne zamówienie klienta.

No tak, skoro dzisiaj są nawet lody rzemieślnicze, to i meble są rzemieślnicze. Czyli nie masowe.
Firma Kler pomimo tego, że zatrudnia ponad 900 osób, nadal produkuje na indywidualne zamówienie klienta. Nie ma drugiej tej wielkości firmy w Polsce. Nasza produkcja nie jest masowa. Nasz proces technologiczny jest niepowtarzalny, zintegrowany i nowoczesny. Każdy pracownik ma monitor tak jak muzyk ma przed sobą nuty.

Ciekawe porównanie. To dlatego Fundacja Piotra Klera wspiera młodych utalentowanych muzyków?
Wspieramy nie tylko muzyków, pomagamy potrzebującym. Nie lubię o tym mówić, ponieważ jako człowiek wierzący zgadzam się ze słowami Ewangelii, że „niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa”.

Jest pan sportowcem, biega po 10 kilometrów. Co ma wspólnego biznes ze sportem?
Sport to przede wszystkim zdrowie. A czy ma coś wspólnego z biznesem? Na pewno uczy systematyczności, pomaga w nauce i w pracy. Człowiek regularnie uprawiający sport ma rytm, ponieważ uczy się tego na treningach.

Zapytam nieco prowokacyjnie: jest pan pracoholikiem?
Był taki okres, że byłem.

To mnie pan zadziwił. Bo byłem pewien, że pan zaprzeczy.
W młodości byłem pracoholikiem, bo musiałem nim być. Zaczynałem od zera, niczego nie miałem, nawet własnego domu. Wspominałem, że mieszkałem w 21 miejscach. W czasie gdy otwierałem firmę, nie miałem jeszcze własnego mieszkania. Dlatego wtedy harowałem po 16 godzin, a nawet więcej. Pamiętam, czasami pracowałem cały piątek, całą noc i całą sobotę, bo zakładałem, że w niedzielę się wyśpię. Chcąc zbudować firmę, najpierw musiałem na nią zarobić.

Ale także już w XXI wieku pracownicy Klera opowiadali, że właściciel pierwszy przychodził do pracy i ostatni wychodził do domu. Jeden z menedżerów opowiedział mi kiedyś, że kiedy został przyjęty do pracy, chciał się wykazać i nie chciał wyjść przed panem z pracy. Kiedy pan już wychodził, zajrzał do niego i zapytał: „To pan jeszcze w pracy?”. „Tak, szefie, bo tyle pracy i chciałem trochę podgonić”. A pan na to mu odparł: „Ooo! To widzę, że ma pan złą organizację pracy!”
(śmiech) Nie pamiętam tego, ale faktycznie mogło tak być. Bo pracowitość to jedno, ale oddzielenie pracy od odpoczynku to drugie. Tak jak mówiłem, bywało, że pracowałem po 16 godzin, ale na urlop jeździłem co roku, latem i zimą. Po wyjściu z pracy telefonu już nie odbieram. Masz do mnie sprawę? To jutro rano znowu będę w pracy. Trzeba również umieć zorganizować sobie pracę. To nie metoda, by ciągle pracować w godzinach nadliczbowych i przesilać się. Wtedy, długofalowo, nie będzie dobrych efektów pracy. Naucz się dobrze pracować, ale naucz się także odpoczywać.

Piotr Kler – sylwetka

Urodził się w 1950 r. Wychował się w Ciarce (w powiecie kluczborskim). Od 1963 roku mieszka i pracuje w Dobrodzieniu. Jako 13-letni chłopak Piotr Kler zaczął uczyć się zawodu tapicera u przedwojennego mistrza Antoniego Aptyki z Dobrodzienia. Spędził u niego dziesięć lat. W 1973 roku Piotr Kler - już z tytułem mistrza tapicerstwa – wynajął lokal, kupił maszyny tapicerskie i otworzył zakład naprzeciwko kościoła św. Marii Magdaleny na rynku w Dobrodzieniu. Na początku zatrudniał 1 pracownika. Dzisiaj Grupa Kler S.A. zatrudnia 930 osób.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto