Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Opolscy sutenerzy czują się niewinni

MAREK ŚWIERCZ
Oskarżeni dziwią się, że traktowanie młodych kobiet jak towar, to coś złego... Fot. ARKADIUSZ GOLA
Oskarżeni dziwią się, że traktowanie młodych kobiet jak towar, to coś złego... Fot. ARKADIUSZ GOLA
Opolscy sutenerzy, posadzeni na ławie oskarżonych za wysłanie do domów publicznych co najmniej osiemdziesięciu dziewięciu młodych Polek, uważają się za ofiary nagonki prowadzonej przez prokuraturę.

Opolscy sutenerzy, posadzeni na ławie oskarżonych za wysłanie do domów publicznych co najmniej osiemdziesięciu dziewięciu młodych Polek, uważają się za ofiary nagonki prowadzonej przez prokuraturę. Twierdzą, że nie mieli świadomości naruszenia prawa. Dodają też, że nikomu nie wyrządzili krzywdy, bo dziewczęta same chciały jechać do holenderskich domów publicznych. Sądowi nadal nie udało się wydać wyroku w tej najgłośniejszej aferze seksualnej lat dziewięćdziesiątych.

Wszystko zaczęło się na początku lat 90. od sławnej w Opolu Agencji Goldmar, która zaczęła się szybko dorabiać na rozluźnieniu obyczajów po upadku PRL. Prowadziła klub nocny odwiedzany przez bezpruderyjne nastolatki, wypożyczała na przyjęcia kelnerki występujące topless i drukowała "rozbierane" kalendarze. W pewnym momencie Goldmar nawiązał kontakt z holenderską agencją Stage, która organizowała nabór do klubów nocnych w Rotterdamie. Można było zostać kelnerką bądź striptizerką, ale - jeśli tylko kandydatka wyglądała na "odważną" - od razu sugerowano jej, że zarobi najwięcej idąc z klientem "na górę". Nabór organizował szef Goldmaru Mariusz G., pomagał mu Aleksander Z., związany wcześniej z jedną z opolskich komercyjnych rozgłośni radiowych. Dziewczęta z ochotą fotografował i woził nyską do Holandii najstarszy w grupie Zygmunt K., z wykształcenia inżynier, z powołania dziennikarz.

Zaangażowani w cały ten proceder trzej mężczyźni byli ponoć przekonani, że prawa nie naruszają. Innego zdania była jednak prokuratura. Gdy sprawa wyszła na jaw, wszystkich panów tymczasowo aresztowano (przesiedzieli mniej więcej po pół roku), po czym posadzono na ławie oskarżonych za wysłanie w latach 1991-1993 do domów publicznych co najmniej 89 młodych kobiet z całej Polski (było ich więcej, ale do tylu udało się dotrzeć). Z uwagi na drastyczność sprawy, proces toczył się z wyłączeniem jawności.

Oskarżeni nie kryli (i nadal nie kryją) niezadowolenia. Od początku uważają się bowiem za ofiary nagonki prowadzonej przez prokuraturę. Ich linia obrony jest następująca: nie mieli świadomości, że naruszają prawo (jak podkreślają, w tym przekonaniu utrzymywały ich dobre kontakty z... policjantami, a nawet - czego już nie byli w stanie dowieść - z UOP-em), poza tym uważają, że nikomu niczego złego nie zrobili. Dziewczyny, które wysłali do holenderskich domów publicznych, rzekomo same chciały jechać, wiele z nich zostało na Zachodzie, wyszły szczęśliwie za mąż i dobrze sobie żyją. Dla prokuratury ten tok rozumowania jest oburzający, bo dowodzi braku skruchy i cynizmu.

- Oskarżeni dorobili się na ludzkiej krzywdzie, a nie chcą uznać, że ją komukolwiek wyrządzili - komentuje rzecznik opolskiej Prokuratury Okręgowej Roman Wawrzynek.

Pierwszy wyrok w sprawie "Dziweksu", jak aferę nazwały opolskie media, zapadł 17 grudnia 1998 roku. Wszyscy trzej oskarżeni otrzymali po 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5 lat, choć prokuratura żądała dla nich kar od 3 do 7 lat pozbawienia wolności.

Oskarżeni nie bardzo mieli się na co skarżyć. Tymczasem zostały bowiem złagodzone przepisy dotyczące sutenerstwa. Pierwotnie prokuratura powołała się na artykuł IX przepisów wprowadzających kodeks karny, w myśl którego za "dostarczanie, zwabianie lub uprowadzanie w celu uprawiania nierządu innej osoby, nawet za jej zgodą" groziła kara od 3 do 15 lat więzienia. Wyrok wydano jednak na podstawie nowego kodeksu karnego - jego artykuł 204 mówi, że ?za organizowanie i ułatwianie prostytucji grozi kara do 3 lat, a za zwabianie bądź uprowadzanie kogoś w celach nierządnych - od 1 do 10 lat więzienia?. W przypadku "Dziweksu" w grę wchodziły obie kwalifikacje, prokuratura ustaliła bowiem, że 41 dziewcząt świadomie godziło się na świadczenie usług seksualnych, a pozostałe 47 zwabiono.

Sąd Okręgowy w Opolu wydał wyrok zaskakująco łagodny. Nie uwzględnił aktu oskarżenia w punkcie dotyczącym kuplerstwa, czyli ułatwiania nierządu, a za wyekspediowanie nieświadomych niczego dziewcząt do domów publicznych wymierzył tylko karę 2 lat więzienia w zawieszeniu.
Odwołały się obie strony: oskarżeni domagali się uniewinnienia, a prokuratura posadzenia ich za kratki. Sąd Apelacyjny uwzględnił apelację prokuratury i zdecydował o ponownym rozpatrzeniu sprawy. Wróciła ona na wokandę w kwietniu 2000 roku i miała zostać sfinalizowana w połowie lipca bieżącego roku. Tak się jednak nie stało i po wakacyjnej przerwie proces zacznie się od nowa.

- Jeśli oskarżeni myślą, że przeciąganie sprawy coś im da, są w błędzie. Wyroki, które zapadły w tym postępowaniu, uważamy za rażąco niskie i będziemy żądać ich zaostrzenia - zapowiada Wawrzynek.

Negatywni bohaterowie tamtej afery występują dziś w roli szanowanych obywateli. Prowadzą własne firmy, bywają na wernisażach, a nawet... marzą o działalności publicznej.

- Jeden z oskarżonych użalał się, że jego koledzy porobili polityczne kariery, kandydują na radnych i posłów. A on jeden, biedaczysko, nie może, bo ma na koncie wyrok i dalej jest ciągany po sądach - opowiada jeden z opolskich prokuratorów.

Czy prokuraturze uda się dopiąć swego i wsadzić oskarżonych do więzienia? Jeśli tak, będzie to dla nich spore zaskoczenie. Mariusz G. przyjął nazwisko żony i prowadzi interesy pod Warszawą, Aleksander Z. pracuje z powodzeniem w handlu, a Zygmunt K. wydaje gazetkę, choć o swoim procesie w niej nie pisze.

Wszyscy trzej zapewne chcieliby zapomnieć o swoich poczynaniach z początku lat 90. To jednak może im się nie udać. Sprawa przedawni się dopiero w 2008 roku, co więcej zaś - wyroki w podobnych przypadkach są coraz surowsze. W niemal identycznej sprawie rozpatrywanej na Pomorzu sąd apelacyjny podwyższył pierwszy wyrok Sądu Wojewódzkiego w Szczecinie - były zawodowy żołnierz, który wysyłał Polki do domów publicznych w Berlinie i Szwajcarii, spędzi za kratami nie 6, ale 9 lat.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto