Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Opolski misjonarz w Togo: "Tu nie ma takich zasad higieny, jakie znamy z Europy"

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Ks. Robert Dura, kapłan diecezji opolskiej, od 1996 roku pracuje na misjach w afrykańskim Togo. Obecnie jest proboszczem utworzonej w 2017 roku parafii Affem Kabye.

Jak księdza parafianie radzą sobie z epidemią koronawirusa? Prognozy dotyczące Afryki są niezwykle alarmujące. Niektórzy eksperci uważają, że niski poziom medycyny, brak specjalistycznego sprzętu mogą przyczynić się do śmierci nawet 3 miliony mieszkańców tego kontynentu.

Sytuacja mieszkańców mojej nowej parafii jest specyficzna. Znajduje się ona w buszu, pięć kilometrów od granicy Togo z Beninem i aż 20 kilometrów od drogi asfaltowej. Nie ma prądu. W wiosce mieszka ponad dwa tysiące osób, z tego połowa to są jeszcze poganie. Do tej drugiej połowy należą także wyznawcy innych wyznań oraz tacy, którzy kiedyś chodzili do kościoła, a potem przestali. Moi parafianie o koronawirusie wiedzą. Przede wszystkim dzięki telefonom i odbiornikom radiowym. Natomiast - na szczęście - bezpośrednio tu na wiosce kontaktu z epidemią nie mamy. Ludzi chroni naturalny sposób życia, jakie prowadzą. W wiosce nie ma nawet sklepu. Jedzą to, co uprawią na polu.

Ale wystarczy z wioski wyjechać, by być narażonym na spotkanie z innymi, a więc i na zakażenie.

Władze mają świadomość niebezpieczeństw, o których pan mówił. Więc bardzo szybko wprowadzono bardzo sztywne zakazy dotyczące przemieszczania się. Zamknięte zostały wszystkie szkoły, a od 1 kwietnia także kościoły i meczety.

Praca księdza stała się praktycznie niemożliwa?

Nie mogę w ogóle pójść do wioski, żeby ludziom mówić o Panu Jezusie. Ale to ma też pozytywne aspekty. Moi parafianie widzą, że dzieje się coś naprawdę poważnego, skoro ksiądz nie wyjechał poza parafię, nie opuścił ich, ale jednocześnie się nie rusza i konsekwentnie - mimo braku wiernych - się modli. Myślę, że ten mój przykład trzymania się na odległość jest ważny. Bo tutaj świadomości, że trzeba się wzajemnie chronić, praktycznie nie ma. Nikt nie zachowuje odległości, nie ma mowy o noszeniu maseczek. Nie tylko w Affem Kabye, także w mojej poprzedniej parafii, w Tchambie, życie odbywa się normalnie. Ludzie chodzą do pracy i jakoś szczególnie się nie strzegą.

Jak ksiądz duszpasterzuje w tych szczególnych warunkach?

Skoro nie mamy prądu, to tym bardziej nie ma co marzyć o transmitowaniu liturgii przez internet. Codziennie o 11.00 idę do kościoła. Odprawiam mszę św. bez ludu, w pustej świątyni, po niej wystawiam Najświętszy Sakrament do adoracji. W południe wychodzę z Najświętszym Sakramentem przed kościół i błogosławię całą parafię. Szanuję prawo, więc wierni nie przychodzą. Ale wiedzą, że msza św. się odbywa, przyjmują to błogosławieństwo, a co najważniejsze przyjmują Komunię duchową. Wierzę, że jesteśmy razem. Kiedy patrzę od ołtarza widzę nie puste ławki, ale parafian, którzy są w domach. Bardzo mi zależy, żeby ich wiara przetrwała. Codziennie proszę, by w ich rodzinach było chwalone imię Boże i budowało się Boże Królestwo. Mam nadzieję, że kiedy wszystko wróci do normy i kościół znów będzie dostępny, wierni też wrócą i że będzie ich nawet więcej niż przed zakazem. Wierzę, że to moje świadectwo bycia blisko nich i jednocześnie na dystans ma sens. Samo mówienie nie jest tutaj skuteczne. Kiedy jeszcze wierni przychodzili na liturgię, prosiłem, by zrezygnować ze znaku pokoju. Posłuchali mnie, ale przed kościołem, po mszy św. wszyscy witali się bardzo serdecznie.

Na ile realne jest zagrożenie, że parafianie księdza będą się jednak zakażać?

Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Mam poważne obawy, że gdyby doszło w wiosce do zakażenia, ludzie będą chorować i umierać masowo. Przetrwają tylko najodporniejsi. Tu nie ma takich zasad higieny, jakie znamy z Europy. W wielu domach je się z jednej miski. Mamy tu ośrodek zdrowia, ale myślę, że w Europie każda lecznica dla zwierząt jest lepiej wyposażona. Kiedy - przed epidemią - odwiedzałem chorych, widziałem nieraz, że na różne dolegliwości przepisuje się im te same lekarstwa. Te, które są dostępne. A prowizja z ich sprzedaży jest źródłem utrzymania. Do najbliższego szpitala - 20 kilometrów - da się dojechać tylko motocyklem. Na razie pomaga nam nasza izolacja. Najbliższe zakażenia były w Sokode, mieście wojewódzkim i siedzibie biskupa. To jest 60 kilometrów od nas.

To i daleko, i blisko…

Granica z Beninem została dokładnie obsadzona wojskiem. Ale z wioski niełatwo wyjechać do innej miejscowości w którąkolwiek stronę, bo najdalej po 10 kilometrach posterunek nas zatrzyma. Ludzie mają takie poczucie, że obcego, nieznanego trzeba się bać i do niego się nie zbliżać. W mieście zakażenie zaczęło się od przybyszów z Ameryki i Kanady. Natychmiast poddano ich kwarantannie. Ponieważ władze wiedzą, że na samoświadomość obywateli nie bardzo mogą liczyć, stąd bardzo sztywne ograniczenia. Zamknięto całkowicie transport lotniczy. Pierwszego kwietnia wprowadzono stan wyjątkowy. W stolicy jest godzina policyjna od 20 do 6 rano. Także Sokode zostało otoczone posterunkami i wyjeżdżać i wjeżdżać można jedynie za specjalnym pozwoleniem. Te ograniczenia na razie działają. W Togo pacjent zero pojawił się dwa dni później niż w Polsce. Dotychczas zakaziło się nieco ponad około 80 osób. Zmarło sześć. Choć trzeba pamiętać, że testy robi się tu tylko w dużych miastach.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto