Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pacjent kontra doktor, czyli kto komu próbuje podłożyć świnię

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Dr Dariusz Łątka zapewnia, że do błędu w sztuce nie doszło. Przekonuje, że chory został zamanipulowany, a cała sprawa to nic innego jak zemsta ze strony jego rozżalonych kolegów po fachu. Śledztwo prowadzi opolska prokuratura.
Dr Dariusz Łątka zapewnia, że do błędu w sztuce nie doszło. Przekonuje, że chory został zamanipulowany, a cała sprawa to nic innego jak zemsta ze strony jego rozżalonych kolegów po fachu. Śledztwo prowadzi opolska prokuratura. Mirela Mazurkiewicz
37-latek spod Oławy trafił do prywatnego gabinetu neurochirurgicznego w Opolu dwa lata temu. – Lekarz zapewniał mnie, że to prosta sprawa, że takie zabiegi w Ameryce robi się w supermarketach. Gdy pojawiły się problemy, potraktował mnie jak natrętnego klienta – żali się. Neurochirurg odpiera zarzuty i dowodzi, że chory został zamanipulowany, a cała sprawa to nic innego jak zemsta ze strony jego rozżalonych kolegów po fachu. Śledztwo prowadzi prokuratura.

Lato 2020 roku. Pan Łukasz zmaga się z dolegliwościami kręgosłupa od kilku miesięcy. Gdy nie pomaga rehabilitacja, trafia do neurochirurga we Wrocławiu, który zleca wykonanie rezonansu.

- Badanie wykazało przepuklinę kręgosłupa, którą należało pilnie operować, ponieważ ból stawał się coraz bardziej dokuczliwy i uniemożliwiał mi normalne funkcjonowanie – wspomina Oławianin. – Cztery lata wcześniej operował mnie doktor Dariusz Łątka. To była prywatna operacja w Kluczborku, wszystko przebiegło pomyślnie, a po trzech dniach zostałem wypisany do domu. Przez te kilka lat mogłem normalnie funkcjonować, dlatego miałem do niego zaufanie.

Neurochirurg z Wrocławia poradził, aby mężczyzna pilnie skonsultował wynik rezonansu z lekarzem, który wówczas go operował. - W 2020 roku doktor Łątka miał już w Opolu centrum specjalizujące się w chirurgii kręgosłupa. Podczas prywatnej wizyty poinformował mnie, że operacja jest konieczna i trzeba ją przeprowadzić jak najszybciej. Dodał, że jest pandemia, więc jeśli zdecyduję się zrobić ją na NFZ, to będę czekał nawet 2 lata – relacjonuje mężczyzna. – Alternatywą była operacja prywatna u niego, na którą musiałbym czekać raptem 1,5 tygodnia. Koszt to 12 tys. złotych.

Pan Łukasz nie zastanawiał się długo. Miał kilkumiesięcznego synka, dlatego jak najprędzej chciał wrócić do sprawności. Ostatecznie przekonał go jeszcze jeden argument. – Lekarz obiecywał, że do formy wrócę już po miesiącu. Zapewniał, że medycyna zrobiła gigantyczny postęp i dziś nie trzeba trzymać pacjenta w szpitalu, bo on kilka godzin po operacji wychodzi na własnych nogach do domu. W pamięci utkwiło mi zdanie, że te zabiegi są dzisiaj tak popularne, że w Stanach Zjednoczonych są wykonywane w co drugim supermarkecie. Tym rozwiał wszystkie moje wątpliwości – wspomina.

Nim ból sparaliżował życie pana Łukasza, Oławianin był człowiekiem aktywnym. Miał dobre doświadczenie z doktorem Łątką i liczył, że tym razem również szybko stanie na nogi. Z placówki, gdzie odbył się zabieg po kilku godzinach odebrali go rodzice. – Wieźli mnie w samochodzie na leżąco. Z perspektywy czasu myślę, że już wtedy powinna mi się zapalić czerwona lampka. W nocy, gdy znieczulenie ustąpiło, ból wrócił ze zdwojoną siłą.

Zadzwoniłem do centrum, w którym mnie operowano. Syn Dariusza Łątki, również neurochirurg, powiedział, że tak może się zdarzyć i przepisał mi środki przeciwbólowe. Nie pomogły. 12 dni po operacji rodzice zawieźli mnie na konsultację. Przyjął mnie Dariusz Łątka. Z trudem poruszałem się o kulach, a przecież lekarz zapewniał, że pacjenci tacy jak ja kilka godzin po zabiegu wychodzą z jego centrum o własnych siłach. Lekarz skwitował, że 98 proc. zabiegów się udaje. Odniosłem wrażenie, że był zły, bo ja ewidentnie zaliczałem się do tych dwóch procent. Ostatecznie zlecił wykonanie kolejnego rezonansu i zaproponował mi blokadę przeciwbólową, która miała mi pomóc przetrwać do kolejnej operacji. O tym, czy będzie konieczna miał rozstrzygnąć wynik rezonansu. Na koniec lekarz stwierdził, że dopłata za ponowny zabieg to 3 tys. złotych. Tłumaczył, że mogło się zdarzyć, iż nie cała przepuklina została usunięta i stąd dolegliwości bólowe. Moja mama, która była obecna w gabinecie, bardzo się zdziwiła, że w tej placówce za nieudane operacje pacjenci muszą dopłacać. Powiedziała to lekarzowi, a on stwierdził, że musi zapłacić ludziom obsługującym zabieg.

Pan Łukasz ani jego bliscy nie mieli siły na słowne przepychanki. Zależało im, by potworny ból, który paraliżował normalne funkcjonowanie, jak najszybciej ustąpił. – Następnego dnia pojechałem na blokadę. Miał mi ją podać syn Dariusza Łątki, który się w tym specjalizuje. Pan doktor junior obejrzał wynik rezonansu kręgosłupa i stwierdził, że ponowna operacja będzie jednak konieczna – wspomina 37-latek.

Oławianin nie podejrzewał wówczas, że ból, który mu dokucza, to nic w porównaniu z tym, który dopiero miał nastąpić.

– Tuż po wykonaniu blokady czułem się dobrze, ale w nocy pojawił się potworny ból. Poinformowałem o tym lekarza, ale znowu usłyszałem, że tak się zdarza. Na początek sierpnia wyznaczono termin drugiej operacji. Do tego czasu musiałem zrobić badania laboratoryjne, które wykazały podwyższony stan leukocytów, co – jak stwierdziła pani anestezjolog - świadczyło o stanie zapalnym. Zabieg przeprowadzono, choć w ostatniej chwili odstąpiono od żądania zapłaty umówionych 3 tys. złotych. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało.

Dr Dariusz Łątka rezygnację z opłaty tłumaczy następująco: - Ten pacjent czuł się bardzo rozczarowany, więc poczuliśmy się zobowiązani wykonać rewizję zabiegową bez żadnych kosztów i ją wykonaliśmy.

Pan Łukasz wyszedł do domu i przez 2 tygodnie czuł się względnie dobrze. Którejś nocy obudził go przeszywający ból, który nasilał się z każdą godziną.

– Rano ponownie zadzwoniłem do młodszego doktora Łątki, ale zalecił, że mam leżeć przez dwa dni i przyjmować ketonal, a ból sam przejdzie. Nie przeszedł, zadzwoniłem więc ponownie, ale zalecenie było podobne. Dowiedziałem się wówczas, że panowie doktorzy przebywają na urlopie. Sprawiali wrażenie, że nie są specjalnie zainteresowani kłopotliwym pacjentem – opowiada rozżalony. - Po urlopie doktorzy Łątka senior i junior nie interesowali się więcej moimi losami i myślę, że do czasu ukazania się artykułu, nie mieli nawet pojęcia czy jeszcze żyję.

Oławianin wspomina, że tego co przeszedł po zabiegu nie życzy najgorszemu wrogowi. Powrót do tamtych wydarzeń do dziś wiąże się z silnymi emocjami.

– Bliscy musieli wykonywać przy mnie wszystkie czynności pielęgnacyjne, bo ja nie byłem w stanie. Łykałem coraz silniejsze środki przeciwbólowe, ale one niewiele pomagały. Ból był wręcz paraliżujący. Którejś nocy rodzice wezwali karetkę, bo mięśnie mi drżały, a ja wręcz wyłem z bólu, choć dotąd sądziłem, że wiele jestem w stanie wytrzymać – mówi. – Życie uratował mi inny lekarz, do którego trafiłem. Rozpoznał infekcję pooperacyjną i przyjął mnie jako pilny przypadek na oddział do szpitala, w którym pracował. Jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Niewiele brakowało, a mogło skończyć się to sepsą. Konieczna też była trzecia operacja.

Podmiot, w którym pan Łukasz miał wracać do zdrowia to spółka partnerska neurochirurgów. Twarzą działającego w Opolu Centrum Małoinwazyjnej Chirurgii Kręgosłupa i Nerwów Obwodowych jest dr hab. n. med. Dariusz Łątka, neurochirurg z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem. Uważa on, że sprawa jest „konsekwencją ciągnącej się od kilku lat akcji” wymierzonej przeciwko niemu i jego zespołowi. W ocenie lekarza stoją za nią dwaj jego byli współpracownicy, którzy mszczą się za to, że zostali zwolnieni.

- Działania te polegają na bezprecedensowym w skali nękaniu mnie i członków mego zespołu donosami do wszystkich możliwych urzędów zajmujących się nadzorem nad działalnością medyczną – od policji, poprzez straż pożarną, sanepid, urząd nadzoru farmaceutycznego, urząd nadzoru budowlanego przez organ rejestrowy aż po Ministerstwo Zdrowia – wyjaśnia lekarz. - Donosy początkowo anonimowe okazały się nieskuteczne, więc panowie powołali w tym celu stowarzyszenie (do tego wątku jeszcze wrócimy) i kontynuują krucjatę przeciwko dawnym kolegom już w sposób zorganizowany. Tym razem wykorzystują przypadek niezadowolonego pacjenta, który trafił do leczenia do jednego z nich. Jest nam bardzo przykro, że niczemu niewinny pacjent stał się narzędziem w rękach tych pozbawionych skrupułów osób.

Doktor Dariusz Łątka uważa, że w trakcie leczenia pana Łukasza nie popełniono żadnych błędów medycznych.

- Niestety nie osiągnięto oczekiwanego rezultatu. Jest to stan wkalkulowany w ryzyko każdej procedury medycznej i niezależny od naszych działań. Brak spodziewanego rezultatu może nastąpić mimo przeprowadzenia zabiegu z zachowaniem najwyższych standardów, w sposób całkowicie zgodny z aktualną wiedzą medyczną. Tak było w tym przypadku. Niestety przy zabiegach komercyjnych wzrastają oczekiwania pacjentów, którzy często są wręcz pewni osiągnięcia owego oczekiwanego rezultatu – tłumaczy swój punkt widzenia.

Neurochirurg podkreśla, że leczenie zabiegowe w trybie ambulatoryjnym, po którym pacjent w ciągu kilku godzin opuszcza placówkę, cieszy się na świecie coraz większą popularnością.

- W USA w roku 2014 nawet 70 proc. wszystkich tego typu procedur było wykonanych bez hospitalizacji, w tym ponad 10 proc. w ambulatoriach takich jak nasze Centrum. Mało tego - wyniki leczenia w tym trybie są lepsze niż szpitalne – przekonuje i na dowód pokazuje artykuły w czasopismach naukowych. - Nigdy nie dajemy gwarancji powodzenia zabiegów pacjentom, jak i nie obiecujemy cudów. Dążymy zawsze do tego, aby pacjent odczuł poprawę. To pacjent na końcu podejmuje świadomą decyzję co do przeprowadzenia zabiegu. W naszej placówce wskaźnik powikłań infekcyjnych wynosi 0,6 (wliczając pana Łukasza) i jest oczywiście niższy niż w placówkach szpitalnych - wszyscy pacjenci są monitorowani i ankietowani do 24 miesięcy po zabiegu.

Inaczej było w przypadku pana Łukasza, który stracił zaufanie do opolskiego neurochirurga i postanowił szukać pomocy we Wrocławiu. Dr Łątka podkreśla, że od tego momentu nie wie nic na temat stanu zdrowia mężczyzny.

– Podejrzewam, że ten pacjent, niewątpliwie cierpiący i rozczarowany brakiem skutku zabiegu, został zmanipulowany przez mojego byłego konkurenta i to on podsunął mu wizję większych niż faktyczne powikłań i skutków – mówi. - To dowodzi bezwzględności tego lekarza, który jak widzę posunie się w ramach zemsty do wszystkiego. To, w jaki sposób pacjent trafił do tego nikomu szerzej nieznanego lekarza pracującego w sąsiednim województwie, ale mającego dostęp do naszej bazy komputerowej – pozostaje zagadką. Tak czy owak nasza placówka została pozbawiona możliwości opieki nad tym chorym.

Wspomniany neurochirurg, któremu pan Łukasz jest wdzięczny za uratowanie życia, to wychowanek i były współpracownik doktora Łątki. Mężczyźni są skonfliktowani. Łątka uważa, że lekarz ma do niego żal o to, że został zwolniony i szuka zemsty. Podejrzewa też, że były pracownik bezprawnie wszedł w posiadanie danych pacjenta.

– W ciągu dwóch lat wykonaliśmy ponad 300 zabiegów w znieczuleniu ogólnym. Tzw. rewizja, czyli sytuacja, gdy w ciągu 14 dni konieczny jest ponowny zabieg, zdarza się bardzo rzadko. W ciągu tych dwóch lat mieliśmy zaledwie 2 rewizje i takie dane można wyczytać z systemu. Myślę, że były pracownik to wykorzystał – tłumaczy.

Pan Łukasz zawiadomił prokuraturę o tym, co go spotkało. 15 stycznia 2021 roku wszczęte zostało śledztwo, ale na tym etapie nikt nie usłyszał zarzutów.

- Postępowaniem objęte są dwa przypadki, w których zachodzi podejrzenie popełnienia błędu w sztuce lekarskiej. Miał on polegać na zainfekowaniu pacjenta, który był poddawany zabiegowi. Badana jest również kwestia tego, czy zabiegi, które były w tej placówce wykonywane, mogły być w tych warunkach przeprowadzane bezpiecznie – wyjaśnia prokurator Stanisław Bar z Prokuratury Okręgowej w Opolu. – W tej sprawie niezbędne jest zasięgnięcie opinii biegłego. Dopiero taka opinia pozwoli rozstrzygnąć, czy faktycznie doszło do błędu w sztuce. Mamy już wyłonioną instytucję, która wyraziła gotowość wydania takiej opinii.

Postępowanie, co podkreśla prokurator Bar, dotyczy dwóch przypadków. Jak ustaliliśmy, w toku prowadzonych czynności śledczy dotarli do jeszcze jednego pacjenta placówki. Drugi mężczyzna również ma w tej sprawie status pokrzywdzonego. Reporterce nto udało się z nim skontaktować, ale – z uwagi na toczące się śledztwo – nie chciał rozmawiać z mediami.

Dariusz Łątka przez blisko 17 lat pełnił funkcję konsultanta wojewódzkiego w dziedzinie neurochirurgii. W kwietniu 2022 roku został z tej funkcji odwołany. Reporterka nto zapytała rzeczniczkę wojewody opolskiego o przyczyny takiej decyzji. W enigmatycznej odpowiedzi czytamy: „Został on odwołany z tej funkcji na podstawie art. 8c ust. 3 ustawy z dnia 6 listopada 2008 r. o konsultantach w ochronie zdrowia (Dz. U. 2019 r. poz. 886), stosownie do zapisów art. 7 ust. 2 pkt 6”.

Art. 8c przywołanej ustawy mówi m.in. o tym, że kandydat na konsultanta albo konsultant składa organowi powołującemu oświadczenie zawierające informacje, czy jest wspólnikiem lub partnerem spółki handlowej lub stroną umowy spółki cywilnej wykonującej np. działalność leczniczą. Ust. 3 precyzuje, że „konsultant ma obowiązek złożenia kolejnego oświadczenia, o którym mowa w ust. 1, w przypadku jakiejkolwiek zmiany stanu faktycznego przedstawionego w poprzednim oświadczeniu, w terminie 14 dni od dnia zaistnienia takiej zmiany”. Reporterka nto zapytała o konkretne przyczyny odwołania, ale rzeczniczka wojewody nie odpowiedziała. Dariusz Łątka mówi, że chodziło o „drobne niedopatrzenie formalne”. Uważa jednak, że w sprawie jest drugie dno.

- Sądzę, że było to (odwołanie) wynikiem chęci urzędu do zatrzymania donosów paraliżujących jego pracę. Zatem niestety donosy odniosły swój skutek. Oficjalnym powodem były drobne niedopatrzenia formalne w kontaktach między konsultantem a urzędem, od których, rozumiejąc prawdziwe intencje, nie odwoływałem się – wyjaśnia były już konsultant.
Neurochirurg uważa, że gdy indywidualne akcje dyskredytowania jego działalności nie przyniosły efektu, dwaj jego wychowankowie, a dziś zagorzali przeciwnicy, połączyli siły i stworzyli stowarzyszenie, działające w jednej z podopolskich miejscowości.

W maju 2020 roku wspomniane stowarzyszenie złożyło wniosek do wojewody opolskiego, by ten wszczął z urzędu postępowanie w sprawie zakazania spółce Łątka i Partnerzy wykonywania działalności leczniczej. Cztery miesiące później wojewoda umorzył to postępowanie, uznając, że jest ono bezprzedmiotowe.

Stowarzyszenie odwołało się jednak do Ministra Zdrowia. Minister uchylił zaskarżoną decyzję i skierował do ponownego rozpatrzenia przez organ pierwszej instancji, ale takie rozstrzygnięcie nie satysfakcjonowało stowarzyszenia, bo wniosło sprzeciw do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie (ten uchylił decyzję ministra). To również nie zakończyło batalii. W międzyczasie wojewoda i stowarzyszenie uzupełnili akta o nowe dowody.

Minister Zdrowia uznał, że wątpliwości trzeba wyjaśnić, więc zwrócił sprawę wojewodzie do ponownego rozpoznania. Stowarzyszenie po raz kolejny wniosło sprzeciw, a WSA zaskarżoną decyzję uchylił. Obecnie na wokandzie tego sądu znajdują się dwie sprawy, w których skarżącym jest wspomniane stowarzyszenie. Jedna z nich dotyczy zarzutu, że minister działa przewlekle w sprawie wydania decyzji o zakazie prowadzenia działalności leczniczej spółce Łątka i Partnerzy.

Z uzasadnienia decyzji Ministerstwa Zdrowia z kwietnia 2022 roku, do którego dotarła reporterka nto wynika, że 30 czerwca 2020 roku wojewoda przeprowadził kontrolę podmiotu, którego zamknięcia domagało się stowarzyszenie. Chodziło o sprawdzenie zgodności wykonywanej działalności leczniczej z przepisami określającymi warunki jej wykonywania. Nieprawidłowości nie stwierdzono, ale wojewoda popełnił błąd umarzając sprawę, bo powinien był wydać decyzję rozstrzygającą.

Minister Zdrowia w marcu 2022 r. wystąpił też do konsultanta krajowego w dziedzinie neurochirurgii, by wydał opinię na temat świadczeń udzielanych w spółce Łątka i Partnerzy „celem wykluczenia ewentualnych podejrzeń o stronniczy charakter przedstawionych w toku postępowania opinii eksperckich”. Czynności kontrolne, na zlecenie wojewody, prowadziła też Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Opolu oraz opolski konsultant wojewódzki w dziedzinie radiologii i diagnostyki obrazowej.
Wcześniej, bo w grudniu 2019 roku oraz ponownie w lipcu 2020 roku placówka medyczna została skontrolowana też przez powiatowy sanepid i wdrożyła wydane zalecenia, dotyczące np. zapewnienia prawidłowego ciągu technologicznego. Ostatecznie kontrolerzy stwierdzili, że zastany stan wprawdzie nie spełnia wszystkich warunków rozporządzenia, ale nie stanowi to podstaw do zamknięcia.

Minister Zdrowia w kwietniu 2022 roku konkluduje: „w trakcie (…) kontroli nie stwierdzono, żeby wspólne użytkowanie ciągu komunikacyjnego, prowadzącego do pomieszczenia sterylizatorni, stanowiło zagrożenie dla bezpieczeństwa zdrowotnego pacjentów leczonych w Podmiocie leczniczym, a także osób postronnych przebywających w budynku. (…) Powyższe opinie, wyniki kontroli, dodatkowe wyjaśnienia, jak również dotychczas zgromadzony w sprawie materiał dowodowy wskazują jednoznacznie, że nie zachodzą przesłanki stanowiące podstawę do wydania decyzji zakazującej prowadzenia działalności leczniczej (…) i wykreślenia tego podmiotu z rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą”.

Stowarzyszenie, w odwołaniu od decyzji wojewody do Ministra Zdrowia (tej z września 2020 roku) zwraca też uwagę na krzywdy i cierpienia, jakie w jego ocenie ponieśli pacjenci centrum doktora Łątki. Minister zripostował: „w przypadku, kiedy pacjent chciałby skorzystać z przysługujących mu praw, tj. zgłosić uszczerbek na zdrowiu w wyniku działania lekarza, powinien zgłosić swoje roszczenia do właściwej okręgowej izby lekarskiej bądź nawet Rzecznika Praw Pacjenta”. Stowarzyszenie poszło jednak o krok dalej, sugerując w korespondencji z ministerstwem wątki korupcyjne oraz nieprawidłowości związane z obrotem lekami, zawierającymi środki odurzające.

- Przez ponad 30 lat uprawiam jeden z najniebezpieczniejszych zawodów medycznych, jakim jest neurochirurgia. W tym czasie ani razu nie byłem oskarżony przez prokuratora, nie miałem ani jednej sprawy z powództwa cywilnego, a mój ubezpieczyciel nie zapłacił ani złotówki, bo nie popełniłem błędu medycznego – argumentuje dr Dariusz Łątka. – Przypadek pana Łukasza to pierwsza tego typu sytuacja i źle się z nią czuję, bo wiem, że nie jestem winny.

Pan Łukasz:

- Gdy rozegrał się ten horror mój młodszy synek miał kilka miesięcy. Wyciągał do mnie rączki, a ja nie mogłem go podnieść. Do dziś czuję uścisk w sercu, bo ta historia nieodwracalnie zabrała mi najpiękniejsze momenty w życiu. Po miesiącu miałem być w pełni sił, a tymczasem w szpitalach przeleżałem aż trzy miesiące. Uważam, że bajka o amerykańskich hipermarketach była chwytem marketingowym, by złapać klienta. Do dziś borykam się z niedowładem prawej nogi. Do pełnej sprawności raczej nie wrócę.

Dla prokuratorskiego śledztwa, które pozwoli rozstrzygnąć kto w tym sporze ma rację, kluczowa będzie opinia biegłego. Ten zadeklarował, że przygotuje ją w ciągu trzech miesięcy. Pan Łukasz nie wyklucza, że kolejnym jego krokiem będzie walka odszkodowanie i zadośćuczynienie na drodze cywilnej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pacjent kontra doktor, czyli kto komu próbuje podłożyć świnię - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto