MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Pieszczoch socjalizmu

Jacek Bartlewicz
Andrzej Rosiewicz przyznaje, że brak mu wielkich telewizyjnych show, przecież kiedyś był ich niekwestionowaną gwiazdą. Fot. M. Satała
Andrzej Rosiewicz przyznaje, że brak mu wielkich telewizyjnych show, przecież kiedyś był ich niekwestionowaną gwiazdą. Fot. M. Satała
Próżno szukać Andrzeja Rosiewicza w stacjach telewizyjnych. Rzadko pojawia się w radiu. Mimo to koncertuje, jeździ po Polsce. Ludzie ciągle chcą go słuchać.

Próżno szukać Andrzeja Rosiewicza w stacjach telewizyjnych. Rzadko pojawia się w radiu. Mimo to koncertuje, jeździ po Polsce. Ludzie ciągle chcą go słuchać.

Maleńka salka w krakowskim Śródmiejskim Ośrodku Kultury szybko się wypełniła. Na widowni głównie ludzie starsi, pamiętający dawne czasy. Spóźnialscy zasiedli w salce obok. Byleby tylko zobaczyć człowieka estrady, bo tak nazywa się cykl spotkań organizowanych przez Krakowski Teatr Faktu. Nina Repetowska i Łukasz Lech zaprosili do Krakowa pieszczocha socjalizmu, ulubieńca poprzedniej epoki, dar Mazowsza, bo z Warszawy, chorągiewkę w rękach Gorbaczowa, słowem – Andrzeja Rosiewicza. Człowieka, który od 40 lat bawi publiczność.

Mucha i antenka

Któż nie pamięta jego charakterystycznych białych skarpet, biało-czarnych butów, błyszczącej cekinami kamizelki, ogromnej muchy pod szyją i oczywiście beretu z antenką?

– Przed państwem największy showman estrady. Śpiewam lepiej od Michaela Jacksona, a że jestem znacznie tańszy, więc przed wami, na żywo i w kolorze, Andrzej Rosiewicz – od razu wyczuwalny dystans artysty do siebie samego, ale i pewna doza rozgoryczenia. – Don’t worry, be happy, tomorrow będzie Lepper – żartował Rosiewicz. Rosiewicz rozrywkowy.

– Sam śmieję się z tego pieszczocha, ikony socjalizmu. Każdy z nas żyje w określonych czasach. Zawsze czułem się facetem rozrywkowym. Czy to socjalizm, czy kapitalizm, robię to, do czego jestem stworzony. A to, że ktoś mnie zaszufladkował, bo moje sukcesy wiązały się z minionym czasem... Co mogę na to poradzić? Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że w trudnych dla kraju momentach nie byłem w gronie osób trzymających władzę. A ikona socjalizmu? Często pod takimi hasłami nic się nie kryje. A już na pewno nie prawda – twierdzi artysta.
Nie taki prominentny

A prawda jest taka, że w latach 80. bywał u Lecha Wałęsy, w jego mieszkaniu w blokowisku na Zaspie w Gdańsku. I to jako oczekiwany gość.

– Gdy wpadaliśmy z zespołem, Wałęsa śmiał się. Mówił: tak wesoło to tu jeszcze nie było. Gdy Wałęsa oglądał uroczystość wręczenia Nagrody Nobla, którą odbierała jego żona, Danuta, powiedział: – Wiesz, ja ją chyba znowu kocham, taka piękna jest. Później nastąpiła długa przerwa w naszych kontaktach. I po jakichś sześciu latach, nieżyjąca już moja mama mówi mi, masz telefon z Kancelarii Prezydenta. – Chciałem cię przeprosić, że tyle czasu się nie odzywałem. Spotkamy się. Wachowski ustali datę. Niestety, Wałęsa już się nie odezwał – wspomina Andrzej Rosiewicz.

Nie bywał za to w mieszkaniach prominentów partyjnych lat 70. i 80., najlepszych w jego artystycznej karierze. Nie było mu to potrzebne. Był showmanem, którego przyjmowała publiczność wszędzie, gdzie się tylko pojawił. Bawił ludzi, występując z Old Timersami, Asocjacją Hagaw. Śpiewając hity znane do tej pory – „Najwięcej witaminy”, „Zenek blues”, „Michaił, Michaił”, „Czterdzieści lat minęło”. Był z pewnością najbardziej rozpoznawalnym w Polsce inżynierem melioracji wodnej, bo takie studia ukończył. Jednak w „Medyku” i w „Stodole”, najbardziej znanych studenckich klubach stolicy, doskonalił estradowy warsztat. Z tak dobrym skutkiem, że przez całe lata nie musiał martwić się o popularność. Ta skończyła się, przynajmniej w wymiarze radiowo-telewizyjnym, w czasie transformacyjnego przełomu w Polsce początku lat 90. Artysta jakby zapadł się pod ziemię. Na długie lata, chociaż nadal występował.

Salki zamiast ekranu

Dużo koncertuje. W różnych miejscach, a że stawki są naprawdę kapitalistyczne, co podkreśla, nie może się skarżyć. – Brakuje mi jednak tego, co przez całe lata mi towarzyszyło – baletu, orkiestry, dużych programów telewizyjnych. Powinienem to mieć nadal. Nawet jeśli komuś wyda się to nieskromne. Przełom w Polsce sprawił, że muszę grać z półplaybacku, często w małych salach. Ich Troje, Daniec, taka jest teraz moda. Szanuję to, ale to przykre dla mnie. Wierzę więc, że kiedyś się to zmieni. Wspiera mnie w tym radość tego, co robię. Bo nadal, po tylu latach, tak właśnie jest. Boleję jednak nad tym, że mógłbym sprawiać radość milionom ludzi przed telewizorami, ale nie mam tej szansy.

Trzy lata temu miał znów pojawić się w wielkim stylu w telewizji publicznej. Wiele sobie po tym publicznym powrocie obiecywał. Liczył, że los wreszcie się odmieni. Niestety, tym razem też nie miał szczęścia.

– Nie wiem, kto? Nina Terentiew, która mi to proponowała, czy ktoś inny, lansujący duety typu Zborowski – Opania, nie dopuścił do mojego występu. Dziura budżetowa. Tak to tłumaczono. Media mnie nie rozpieszczają, ale przez lata jakoś do tego przywykłem – mówi Rosiewicz. – Jest ileś „Kabaretonów”, a w tej kategorii „łapię się” do TV bez problemu jako artysta kabaretowo-rewiowy. – Boleję nad tym, co sam oglądam w stacjach telewizyjnych. Jesteśmy wykształconymi ludźmi i z wieloma ofertami nie zawsze możemy się pogodzić. Demokracja, o którą tak walczyliśmy, sprawiła, że bardziej liczy się jednak pieniądz niż jakość, rozwój duchowy człowieka. Zalewają nas programy, w których wszystko dzieje się szybko i głupio – kontynuuje Andrzej Rosiewicz.

Pozostały tylko wspomnienia

W Krakowie bywa rzadko, chociaż jego żona to krakowianka. Ukończyła tu zresztą Wyższą Szkołę Ekonomiczną. – W Krakowie nie wyczuwam otwartości dla Rosiewicza, twierdzi artysta. – A oczekiwałoby się od Krakowa, że będzie bardziej surowy w ocenie tego, co jest sztuką, a co nie – dodaje. Jest w nim sporo goryczy. Może dla kogoś było to wygodne, by usunąć go w cień?

– Czuję się wypchnięty. Jest wiele propozycji, które powinny do mnie trafić, ale tak się nie dzieje. Jestem nadal tym samym rozrywkowym facetem sprzed lat. Bardziej utalentowanym od wielu innych wykonawców telewizyjnych. Okazuje się jednak, że pewne układy decydują o tym, że talent jako wartość nie jest ceniony – twierdzi artysta.

Rosiewicz bawi publiczność od 1965 roku. Przygotowanie muzyczne i warunki głosowe pozwalają mu wykonywać utwory utrzymane w rozmaitej stylistyce. Doskonale interpretuje własne, satyryczne utwory, które często przyjmują formę śpiewanych felietonów. „Czy będą klonować teściową, organy ludzkie klonować, to ile będzie taka wątroba kosztować? Są tu w tej sali klienci, co każde pieniądze gotowi zapłacić, by tylko znowu mogli się napić” – śpiewał w Krakowie Rosiewicz.

Objechał cały świat, większość krajów Europy. Teraz to już tylko wspomnienia. Miłe, ale wspomnienia. Realia są takie, że jeździ po Polsce, jak dawniej. Tyle że blask jupiterów, które mu towarzyszą, jest znacznie mniejszy niż za starych, dobrych czasów. Z reguły nie ma koncertów biletowanych. Umawia się na konkretną stawkę z organizatorami.

– Wszystko w tej branży zależy od obrotnego menedżera. Nie mam go, niestety. Sam jestem dla siebie agentem. I czekam z reguły jedynie na propozycje, które do mnie spływają. Sezon festynów, karnawał z balami i koncertami, to dla mnie najlepszy czas. A że ludzie ciągle mnie pamiętają, jakoś udaje mi się zapisywać terminarz występów. Nie ukrywam, brakuje mi telewizji, do której przez tyle lat byłem przyzwyczajony – wyznaje Andrzej Rosiewicz.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Tatiana Okupnik tak dba o siebie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto