Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Problem repatriantów wciąż pozostaje otwarty

[email protected]
Halina i Tatiana Szewczenko dostały kartki świąteczne od znajomych z Polski i Kazachstanu.
Halina i Tatiana Szewczenko dostały kartki świąteczne od znajomych z Polski i Kazachstanu.
Są gromkie deklaracje dobrej woli, wielkie słowa o solidarności z rodakami, są wreszcie naprawdę niemałe pieniądze. Ale nadal brakuje gmin chętnych do zaproszenia repatrianckiej rodziny z azjatyckiej części byłego ...

Są gromkie deklaracje dobrej woli, wielkie słowa o solidarności z rodakami, są wreszcie naprawdę niemałe pieniądze. Ale nadal brakuje gmin chętnych do zaproszenia repatrianckiej rodziny z azjatyckiej części byłego Związku Radzieckiego. Rządowy plan repatriacji, zapisany w specjalnej ustawie już w 2000 roku, ugrzązł na mieliźnie.

W minionym wieku mieliśmy kilka wielkich akcji przesiedleńczych związanych z przesuwaniem granic. Byli repatrianci z lat powojennych, którzy dziś wolą się raczej nazywać ekspatriantami, wypędzonymi z Kresów. Byli ci, którzy mogli wrócić do ojczyzny dopiero po śmierci Stalina. O ile tamte masowe migracje odbywały się w oparciu o umowy międzynarodowe między PRL a ZSRR, to repatriacja po przełomie roku 1989 regulowana była już wyłącznie przez nasze wewnętrzne przepisy. A te były bardzo ostrożne.

Najpierw trzeba było podjąć fundamentalną decyzję co do charakteru polityki repatriacyjnej. I tak oto w maju 1996 roku Rada Ministrów postanowiła, że repatriacja będzie miała charakter indywidualny i stopniowy, czyli będzie uzależniona od możliwości przyjęcia przesiedleńców przez gminy. Tym samym zrezygnowano z powielenia scenariusza zastosowanego przez władze niemieckie, które zdecydowały się na masową – i tym samym kosztowną – repatriację tzw. Niemców nadwołżańskich.

Stopniowo wchodziły w życie kolejne regulacje prawne precyzujące zasady ściągania rodaków ze wschodu. W grudniu 1997 roku ustawa o cudzoziemcach wprowadziła pojęcie wizy repatriacyjnej. W styczniu 2001 roku weszła w życie uchwalona kilka miesięcy wcześniej ustawa o repatriacji. Ustaliła ona, że o wydanie stosownej wizy mogą się ubiegać wyłącznie te osoby polskiego pochodzenia, które zamieszkują stale na terenie obecnej Armenii, Azerbejdżanu, Gruzji, Kazachstanu, Kirgizji, Tadżykistanu, Turkmenistanu, Uzbekistanu albo ajzatyckiej części Federacji Rosyjskiej. Czyli dotyczyła tych rodaków, których nie objęły międzynarodowe umowy o repatriacji zawarte przez PRL w latach 40. I to właśnie ta ustawa stworzyła – przynajmniej w teorii – bardzo korzystne warunki do ściągania repatrianckich rodzin.

Wcześniej było tak, że przyjeżdżali tylko ci, którzy mieli zagwarantowane „warunki do osiedlenia się”, czyli – mieli lokal mieszkalny i źródło utrzymania. Zazwyczaj zabiegali o to sami, kolędując po gminach i szukając przychylnego samorządu, który byłby skłonny ich zaprosić. A gdy już zapuszczali korzenie, zaczynali zabiegać o ściągnięcie najbliższych krewnych.

Obecnie jest tak, że osoby zainteresowane repatriacją otrzymują tzw. promesę wizy i trafiają do rejestru prowadzonego przez Urząd ds. Repatriacji i Cudzoziemców. A zainteresowane gminy zapraszają ich „w ciemno”, wystosowując anonimowe zaproszenia. W zamian mogą liczyć na znaczącą pomoc finansową ze strony budżetu państwa (co roku ma ten cel co najmniej kilkanaście milionów złotych). Gmina może dostać pieniądze na urządzenie mieszkania (obecnie jest to około 112 tysięcy złotych), są też ekstrapieniądze na aktywizację zawodową repatriantów. Pracodawcy, którzy zatrudnią ich przez co najmniej 48 miesięcy mogą liczyć na refundację części ponoszonych kosztów.

System wydawał się być bardzo dobrze pomyślany, tymczasem szybko zrobiło się wąskie gardło. Przez procedury repatriacyjne przeszło pozytywnie prawie 3 tysiące osób, tymczasem co roku czeka na nich raptem kilkadziesiąt zaproszeń. I to w skali całego kraju. Oczywiście są wciąż i takie gminy, które decydują się na imienne zaproszenie konkretnej rodziny, ale nie zmienia to w jakiś znaczący sposób mało budującego obrazu sytuacji.



Szewczenkom się udało

Niektórzy w Kazachstanie myślą, że tu w Polsce to jest raj. A przecież i tu nie wszystkim jest łatwo, są problemy z pracą — mówi Tatiana Szewczenko zapytana, czy jej polscy znajomi z Karagandy chcieliby pójść w jej ślady i przyjechać do Polski.

Szewczenkowie to jedna z dwóch repatrianckich rodzin, które osiedliły się w gminie Lubliniec. Najpierw w czerwcu 1998 roku lublinieckie władze zaprosiły na wniosek jednego z mieszkańców Marię i Tadeusza Boczoniów z Kazachstanu.

Zamieszkali w jednym z domów pomocy społecznej na terenie miasta. Potem, w maju 1999 roku, Rada Miasta podjęła uchwałę o zaproszeniu rodziny Szewczenków mieszkającej w Karagandzie. Zabiegała o to Tatiana, która od kilku lat studiowała historię w Krakowie. Gmina zabezpieczyła im mieszkanie czynszowe. Tatiana osiedliła się w Lublińcu wiosną 2001 roku, reszta rodziny zjechała we wrześniu. Dziś, po kilku latach, Szewczenkowie mogą powiedzieć, że już się zaaklimatyzowali. Pani Halina pracuje w księgowości Urzędu Miasta, jej mąż Włodzimierz jest konserwatorem w jednym z DPS-ów, starsza córka Tatiana pracuje w firmie Kler w Dobrodzieniu, młodsza Wiktoria nadal studiuje.

Co było najtrudniejsze? Właśnie owa aklimatyzacja — mówią zgodnie Szewczenkowie.

Gdyby Szewczenkowie mieli doradzić coś gminom chcącym zaprosić repatriantów, to dwie zasadnicze sprawy: samorządy powinny szybko skierować repatriantów na kurs językowy a także przydzielić im opiekuna, który na bieżąco pomagałby w załatwianiu wszystkich niezbędnych formalności.



Mówi Mateusz Sora, dyrektor Departamentu Repatriacji i Obywatelstwa w Urzędzie ds. Repatriacji i Cudzoziemców

Rzeczywiście jest tak, że program osiedlania repatriantów wygląda dziś marnie. Gdy uchwalano ustawę o repatriacji, wszyscy uważali, że wystarczy zapewnić finansową pomoc gminom i pracodawcom, a wszystko rozwiąże się samo. Bo do takich wniosków skłaniały wtedy dyskusje z samorządami. Tymczasem okazało się, że sprawa nie jest taka prosta i dziś mamy taką sytuację, że nie jesteśmy w stanie wykorzystać całej rezerwy celowej przeznaczonej co roku na pomoc repatriantom.

Skąd te kłopoty? Otóż gminy po prostu boją się tego, że ściągnięci repatrianci sobie u nas nie poradzą. I pytają, co będzie, jeśli nie uda im się znaleźć stałej pracy? Pojawiają się też obawy, czy uda im się zaaklimatyzować. Mówiąc obrazowo, samorządowcy narzekają, że „zaprosili Polaków, a przyjechali Rosjanie”. Zapominają o tym, że to ludzie, którzy byli przez pokolenia odcięci od ojczyzny.

A jaki jest na to sposób? Weźmy trzy województwa, które przodują w zapraszaniu repatriantów. W woj. podlaskim decydują względy patriotyczne. W woj. zachodniopomorskim prosta kalkulacja: skoro na każdą rodzinę repatriantów można dostać ponad 10 tysięcy złotych, to zapraszając dwie rodziny gmina może wyremontować blok komunalny z sześcioma mieszkaniami. Taka pragmatyczna kalkulacja cechuje też Opolszczyznę, gdzie gminy pytają o konkretnych fachowców, na przykład masarzy. Widzą więc w repatriantach nie problem, ale szansę na rozwiązanie jakiegoś swojego kłopotu.

Ciekawy jest też przykład Warszawy, która co roku imiennie zaprasza 10 rodzin, nie oglądając się na pomoc finansową państwa. Taka uchwała została podjęta kilka lat temu i jest respektowana przez wszystkie kolejne ekipy samorządowe.



Liczba osób, które przybyły do Polski na podstawie wizy repatriacyjnej lub zezwolenia nazamieszkanie na czas określony wydanego członkom rodziny repatrianta.

1997 – 267
1998 – 399
1999 – 362
2000 – 944
2001 – 1.000
2002 – 832
2003 – 455
2004 – 372
2005 – 350

/źródło: Urząd ds. Repatriacji i Cudzoziemców/

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto