Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Robota dla mocnych facetów

Anna Malinowska
Aspirant Marek Rekowski (z prawej) i starszy aspirant Władysław Tyrna pracowali już na misjach ONZ. – Pozostał nam syndrom bałkański. Człowiek chce tam wrócić – mówią zgodnie.
Aspirant Marek Rekowski (z prawej) i starszy aspirant Władysław Tyrna pracowali już na misjach ONZ. – Pozostał nam syndrom bałkański. Człowiek chce tam wrócić – mówią zgodnie.
Ponad setka policjantów ze Śląska chciała wyjechać na misję ONZ do Kosowa. Spośród nich wybrano siedmiu, to najlepsi z najlepszych. Chętnych było wielu, a selekcja ostra.

Ponad setka policjantów ze Śląska chciała wyjechać na misję ONZ do Kosowa. Spośród nich wybrano siedmiu, to najlepsi z najlepszych. Chętnych było wielu, a selekcja ostra. Nie ma się jednak co dziwić, bo policjanci, którzy już na misjach byli, nie mają wątpliwości – taki wyjazd to same korzyści.

– Nie tylko kwestia większej kasy – opowiadają. – Tam warunki pracy są o niebo lepsze niż w kraju. Pracujemy jak prawdziwi policjanci. Nie ma papierów, chorej biurokracji. Jest dobry sprzęt, a każda akcja starannie przygotowana. A strach? Jest, ale nasza robota jest taka, że niebezpiecznie jest wszędzie. Tu, w kraju, też przecież jest różnie. Jak trzeba interweniować na jakiejś melinie, to idzie się we dwójkę, bez większego zabezpieczenia. I co jest bardziej bezpieczne – to, czy praca ze świetnie wyszkoloną grupą przy konwojowaniu autobusu, którym jadą Serbowie?

Po pierwsze: pieniądze

Aspirant Marek Rekowski, kierownik ogniwa patrolowego sekcji prewencji Komendy Miejskiej Policji w Bielsku-Białej, po raz pierwszy na misję pojechał w listopadzie 2000 roku. Wiedział, że pojedzie do Kosowa i że tam dopiero organizowana jest jednostka specjalna.

– W domu nie było jakichś nieprzespanych nocy i dyskusji – wspomina aspirant. – Nie ma co ukrywać – chodziło o pieniądze. Mieszkam w domu razem z rodzicami. Wiedziałem, że jakby co, żona i córka nie pozostaną zdane tylko na siebie.
Rekowski na początku znalazł się na południu Kosowa, w miejscowości Prizren. Pierwsze zadania, jakie dostał jego pluton, to odbieranie broni od miejscowych. Trzeba było wejść do wcześniej „namierzonego” domu, najlepiej w nocy, przez zaskoczenie.

– Nieraz zdarzało się, że kałasznikowy leżały obok łóżek albo pod poduszką – mówi policjant. – Krzyk dzieci, płacz kobiet. To nie było przyjemne – opowiada Rekowski, choć o „twardych wejściach” mówi bez specjalnych emocji.

Nie wszyscy wytrzymują

Z czasem polscy policjanci dostali też inne obowiązki. Mieli konwojować Serbów, patrolować ich enklawy, ochraniać sądy w czasie procesów, przewozić zatrzymanych.

– Naoglądał się człowiek – kwituje młodszy aspirant Władysław Tyrna. – Kiedyś śledziliśmy albańskich partyzantów. Jechałem samochodem. Patrzę, a na poboczu drogi bawi się dwójka dzieci. Nagle nastąpił wybuch. Malcy znaleźli bombę kasetonową – niewielki ładunek, który był spuszczany na małych spadochronach. Zginęli na miejscu.
Rekowski i Tyrna w Kosowie spędzili 13 miesięcy. Opowiadają, że niektórzy „pękali” psychicznie.

– Z czasem zamykali się w sobie i zwyczajnie „fiksowali” – mówią policjanci. Od razu jednak milkną, nie chcą mówić o szczegółach.

Syndrom bałkański

– Warunki tam były wspaniałe – policjanci zmieniają temat. – Na początku kucharz był z Jordanii, potem zastąpił go Ukrainiec. Jedzenie było pyszne! Na miejscu siłownia, dwa razy w tygodniu pranie do pralni, boisko do siatki i do piłki, towarzystwo międzynarodowe, czego chcieć jeszcze?
Kiedy pytamy o kobiety, nasi rozmówcy uśmiechają się.
– Były zdjęcia żon, no i były urlopy, 15 dni na pół roku. Musiało wystarczyć!

Obaj policjanci nie ukrywają: – Pozostał nam syndrom bałkański. Człowiek chce tam wrócić. Pierwsza myśl, to kasa, potem praca, bo dużo ciekawsza. Na misji człowiek poznaje nowe rzeczy – może na przykład wypalić fajkę wodną w towarzystwie Jordańczyka – śmieje się Tyrna. – Mój syn służy obecnie w Iraku. Widać takie życie, to u nas rodzinne.

Policyjne eldorado

– Teraz w Kosowie policjant zarabia 945 dolarów miesięcznie – mówi komisarz Piotr Bieniak. – Stawki specjalistów do spraw łączności to 1020 dolarów miesięcznie, a szef kompanii zarabia 60 dolarów więcej.

Do tego dochodzi ryczałt z tytułu oddelegowania, dodatek z ONZ (1 dolar i 28 centów dziennie). W czasie misji policjantowi wypłacana jest też jego pensja w kraju.


Twardzi i opanowani

Misje polskich policjantów rozpoczęły się kilka lat temu. Najpierw było Kosowo oraz Bośnia i Hercegowina. Obecnie jeden policjant ze śląskiego garnizonu służy w Albanii, a jeden w Liberii. Pozostali jeżdżą do Kosowa. Pozostali, czyli wybrani, bo selekcja jest ostra, jak podkreśla szef policyjnych psychologów z KWP w Katowicach, Bogdan Lach:

- Odpadają ci, którzy nie mają dobrych relacji osobowych. Na misji pracuje się zespołowo, a niektórzy policjanci lubią pracę samodzielną. Kolejna rzecz, którą badamy, to odporność na rozłąkę. Służba na misji jest bardzo monotonna. Policjant musi panować nad swoimi emocjami.
To też kwestia uporządkowanego życia rodzinnego. Sprawdzamy wcześniej, czy taki wyjazd może mieć wpływ na relacje funkcjonariusza z najbliższymi. Kontrolujemy też, jak kandydat reaguje na stres – czy ma tendencje do nadużywania alkoholu, jak spędza czas wolny, jakie ma zainteresowania, jaki jest poziom jego aktywności. Ci nadaktywni również odpadają. Koszary to nie miejsce dla takich osób. Na szczęście nie przypominam sobie przypadku, by któryś ze śląskich policjantów za granicą nie wytrzymał. We wszystkich problemach pomaga psycholog, który jest obowiązkowo na każdej misji
.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto