Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szczęście jest tam, gdzie rodzina i konie. Marek Jóźwiakowski prywatnie

Monika Zaganiaczyk
Monika Zaganiaczyk
Rolnik, miłośnik koni i przedsiębiorca, który za największą wartość uważa rodzinę. Stanisław Marek Jóźwiakowski z Damasławka opowiedział nam o początkach istnienia jego firmy, która w tym roku będzie obchodzić jubileusz 30-lecia

Chociaż mężczyzna na pierwsze imię ma Stanisław, nikt go „Stachem” nie nazywa. - Tak to ja się tylko w dokumentach nazywam. Już od małego mama wołała do mnie Marek. Dlatego, kiedy się podpisuję, używam dwóch imion, by każdy wiedział o kogo chodzi - mówi z uśmiechem przedsiębiorca.

Pan Marek jest rodowitym mieszkańcem Damasławka. Jego dom, a później firma powstały na ojcowiźnie. - W moim biurze, gdzie teraz siedzimy, przed laty był pokój. Dokładnie tu przyszedłem na świat jako nie małe, bo 4,5- kilogramowe dziecko. W tamtych czasach poród przyjmowały akuszerki - opowiada dalej.

Goście z zachodu impulsem do zmian

Jego rodzice prowadzili 15-hektarowe gospodarstwo rolne. Pan Marek, jako najmłodsze dziecko, zdecydował się zostać z rodzicami. - Ukończyłem wyższe studia rolnicze. Od zawsze ciągnęło mnie do tej dziedziny życia. Historia mojej firmy zaczyna się od wizyty gości z Holandii. W czasach komuny gmina Damasławek nawiązała współpracę z holenderską gminą. W ramach tej współpracy do wielu gospodarstw, także do naszego przyjechali zagraniczni goście. A że mój ojciec był kiedyś 6 lat w niewoli, perfekcyjnie znał język niemiecki. Świetnie nam się z nimi rozmawiało. Po roku pojechaliśmy na rewizytę. Można powiedzieć, że oni trochę otworzyli nam oczy. Opowiadali, że kiedyś i Polska i Niemcy i Holandia będą równe. Że będziemy tworzyć jedną, europejską wspólnotę. Dziś wiem, że mówili o Unii Europesjkiej. Wtedy jednak, kiedy w Polsce panował komunizm, było to dla mnie niewyobrażalne - opowiada. Jak mówi, po tej wizycie postanowił stworzyć własny biznes. W 1989 roku, czyli dokładnie 30 lat temu Stanisław Marek Jóźwiakowski otwiera skup żywca. - Na początku miała to być wytwórnia paszy, ale miałem obawy co do licznej konkurencji w naszym powiecie. Postawiłem na żywiec. Praca polegała na tym, że skupowałem żywe świnie, następnie zawoziłem je do rzeźni, a półtusze wywoziłem na południe Polski. Skup odbywał się na moim podwórku, a w okienku kasowym zasiadła moja małżonka, Basia. Interes przez lata się rozrastał. Stopniowo zatrudniałem nowych ludzi, kupowałem kolejne samochody do przewozu.Dziennie skupowałem nawet 300 sztuk świń. Później doszło do tego jeszcze bydło, które woziłem do ubojni w Wągrowcu - wspomina.

Po jakimś czasie pan Marek postanowił jeszcze bardziej rozwinąć swoją firmę. Wprowadził sprzedaż pasz, koncentratów i półproduktów potrzebnych do produkcji paszy. Po kilku latach wprowadził także sprzedaż nawozów. - Półtorej roku temu zakupiliśmy mobilny śrutownik. Dzięki temu możemy przygotować mieszankę pasz bezpośrednio u rolnika. Mamy także trzy wozy paszowe, z których sprzedajemy bezpośrednio w różnych miejscowościach - opowiada. Pan Marek dziś zatrudnia kilkudziesięciu pracowników. Jak mówi, dobry i zaufany pracownik to sukces każdej firmy. W jego przedsiębiorstwie pracują także dwie córki i zięciowie. - Coraz bliżej mi do wieku emerytalnego. Zapewne kiedyś młodzi przejmą interes. Będę im jednak pomagał, ponieważ uważam, że każdy zespół potrzebuje arbitra. Cenię sobie ich młodą krew i świeżość w biznesie, jednak będąc trzydzieści lat w tym biznesie wiem, co powinniśmy robić - tłumaczy.

Przez lata angażował się w życie społeczne

Marek Jóźwiakowski przez lata był związany z polityką. - Jako młody mężczyzna byłem aktywnym społecznikiem. W 1987 roku zostałem bezpartyjnym radnym województwa pilskiego. Dwa lata później, w 1989 roku zostałem wybrany z komitetów obywatelskich na radnego gminnego w Damasławku, skąd zostałem delegowany do sejmiku województwa. Tam działałem przez dwie kadencje. Następnie byłem wiceprzewodniczącym rady gminy Damasławek. Funkcję tę pełniłem przez dwadzieścia lat. Byłem radnym, który działał nieprzerwanie najdłużej - tłumaczy. Jak dodaje, sam zdecydował, że nie będzie już dalej ubiegał się o mandat radnego, o czym poinformował odpowiednio wcześnie swoich wyborców.

Opowiadając o Marku Jóźwiakowskim nie sposób wspomnieć o tym, że jest zapalonym „koniarzem”, prezesem Klubu Jeździeckiego „Sokół Damasławek”, a także prezesem Wielkopolskiego Związku Koni Hodowlanych.

- Konie były w naszym gospodarstwie od zawsze. Kiedy byłem mały, były one pomocne rodzicom przy uprawie pola. My z rodzeństwem wtedy na nich jeździliśmy. Kiedy sam wziąłem ślub także miałem konie. Właściwie nie miałem ich tylko przez krótki okres, kiedy byłem na studiach. Kiedy pojawiły się na świecie moje córki, kupiłem im kucyki. Dziś mam 22 konie oraz prowadzę hotel dla innych. W naszym klubie jeździeckim trenują wykwalifikowani trenerzy, a nasi jeźdźcy zdobywają medale na mistrzostwach Polski. Ponadto członkowie naszego klubu należą także do kadry Polski - opowiada pan Marek, pokazując nam zdjęcie jego „jeździeckiej rodziny”.

Szczęście jest tam, gdzie są najbliżsi

Marek Jóźwiakowski mówi, że rodzina jest dla niego najważniejsza. Od 34 lat jest szczęśliwym mężem, ma dwie córki, dwóch wnuków i dwie wnuczki. Najmłodsza ma zaledwie 3 miesiące.

- Śmiało mogę powiedzieć, że oni są dla mnie całym światem. Wszyscy mieszkamy w Damasławku, dlatego wnukowie są u mnie codziennie. Serce rośnie, kiedy widzę, że są szczęśliwi. Każdą wolną chwilę, których w biznesie nie ma zbyt wiele, spędzam z najbliższymi. Od 33 lat jeździmy wspólnie na narty, zarówno w polskie góry jak i zagraniczne. To czas tylko dla nas - podsumowuje.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto