Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Taki pożar nam nie grozi

Magdalena Kaczor
Pożar lasu w Kuźni Raciborskiej fot./Archiwum/
Pożar lasu w Kuźni Raciborskiej fot./Archiwum/
Pożar, który wybuchł 26 sierpnia, rozprzestrzeniał się przez tydzień, objął również nadleśnictwo Kędzierzyn-Koźle, w którym spłonęło ponad 2200 hektarów lasu.

Pożar, który wybuchł 26 sierpnia, rozprzestrzeniał się przez tydzień, objął również nadleśnictwo Kędzierzyn-Koźle, w którym spłonęło ponad 2200 hektarów lasu. Czoło pożaru zatrzymano dopiero 2 września, dogaszanie ukończono dziesięć dni później. W akcji dopomógł deszcz, który spadł na zwęgloną ziemię po kilkumiesięcznej przerwie.
Dzisiaj, po 10 latach, od tamtych tragicznych chwil, ludzie, którzy brali udział w akcji ratowniczej i mieli bezpośredni kontakt z żywiołem, nadal doskonale pamiętają tamte mrożące krew w żyłach chwile. Zapewniają jednak, że teraz taka tragedia nam nie grozi.

Od iskry

Przyczyną pożaru, jak ustalono, były niesprawne hamulce pociągu. Przez lasy Kuźni Raciborskiej przebiegają linie kolejowe. Z kół hamującego przez dłuższy czas pociągu poleciały iskry, które padając na wysuszone podłoże, stały się zarzewiem pożaru.

- Nie padało od wielu miesięcy, od kwietnia ziemia nie widziała ani kropli wody, wszystko było suche jak wiór. Spadające spod kół pociągu iskry, zapaliły więc las bez trudu - wyjaśnia mł. bryg. Aleksander Połoszczański z Komendy Wojewódzkiej PSP w Opolu

Samochód bojowy jednostki w Raciborzu wracając z akcji ratowniczej zauważył dym w lesie. Zameldował, że jedzie na rozpoznanie terenu. Po kilku minutach, strażacy zameldowali,że pali się las przy torach. Na początku czoło ognia miało ponad 700 metrów, już po godzinie ogień opanował 40 hektarów lasu, a pod niecałych trzech godzinach płonęło już prawie 200 hektarów. Pożar zaczął rządzić się swoimi prawami, rozprzestrzeniając się z prędkością 4 kilometrów na godzinę.

W tych dniach temperatura powietrza przekraczała 36 stopni Celsjusza, dodatkowo wiał porywisty wiatr. W miejscu, gdzie rozpoczął się pożar ponad 80 procent lasu stanowią drzewa iglaste, a szczególnie sosny, których olejki eteryczne mają bardzo niską temperaturą zapłonu, około 50 stopni Celsjusza (dla porównania - pozostałe drzewa około 260-300 stopni Celsjusza).

- Pożar zaczął się zwyczajnie, jak każdy inny, ale już kilka godzin później, kiedy zginęło dwóch strażaków, wiedzieliśmy, że to nie będzie zwykła akcja. Ten pożar z każdym dniem przerastał naszą wyobraźnię i możliwości ludzkie w walce z takim żywiołem - wspomina brygadier Jan Koziuk, zastępca komendanta PSP w Opolu.

Jak w stepie

Kompleks nadleśnictwa kędzierzyńsko-kozielskiego był wówczas dosyć specyficznym terenem. Wiele drzew było karłowatych. Natomiast trawy wyrosły na tym terenie do ponad dwumetrowej wysokości. Takie ukształtowanie struktury leśnej jest spowodowane uprzemysłowieniem terenu wokół Kędzierzyna-Koźla.

- Duża emisja zanieczyszczeń spowodowała, że typowa dla takiego lasu podściółka, czyli jagody, wrzosy, mchy, zostały zastąpione wysokimi trawami. Roślinność sukcesywnie zamieniała się w stepową - wyjaśnia Zbigniew Walisko nadleśniczy z Kędzierzyna-Koźla. - Można sobie wyobrazić w jakim tempie takie wysuszone trawy ulegały spaleniu.
Z ogniem walczyło ponad 2 tysiące strażaków, byli wśród nich zawodowcy, ale i ochotnicy z całego kraju. Do akcji włączyło się też wojsko, policja i ludność cywilna. W sumie z ogniem przez ponad dwa tygodnie walczyło 4000 ludzi.

Naprzeciw śmierci

W lesie, przy liniach gaśniczych czekali strażacy, przygotowani na walkę z czołem pożaru. Jednak nagle zmienił się kierunek wiatru. Ludzie zostali kompletnie zaskoczeni w samym środku żywiołu. Wtedy zdarzyła się tragedia.
- Kapitan Adam Kaczyna, pozostał w wozie bojowym. Włączył natrysk na samochód i myślał, że uda mu się przetrzymać falę ognia. Niestety, nie udało mu się, spłonął razem z samochodem. Druga ofiara, druh Andrzej Malinowski z OSP w Kłodnicy, zginął w trakcie próby przedarcia się przez młodnik, poza falę ognia - wspomina Połoszczański.

Tragedia, która wydarzyła się już w pierwszych godzinach szalejącego pożaru, uświadomiła wszystkim, że żywioł nie podda się tak łatwo. Strażacy wiedzą że zazwyczaj od pożarów leśnych dużo groźniejsze są palące się budynki, szczególnie zakłady przemysłowe Wówczas grozi to katastrofą na ogromną skalę. Jednak w przypadku tego pożaru było odwrotnie.

- Ogień podchodził pod budynki mieszkalne, musieliśmy dać z siebie wszystko, żeby je ocalić - mówi ogniomistrz Bronisław Niezgoda z PSP w Kądzierzynie-Koźlu. - To była walka na śmierć i życie.

W roku 1992, do dnia pożaru, w nadleśnictwie Kędzierzyn - Koźle wykryto i zwalczono w zarodku 52 pożary, jednak, ten który wybuchł 26 sierpnia zadrwił sobie z ludzi i z postępu cywilizacyjnego. Okazało się, że kiedy żywioł wymyka się spod kontroli nic nie jest w stanie go zatrzymać.

- Siły pierwszego rzutu nie były w stanie opanować potężnych języków ognia. Kiedy dotarł drugi rzut, ogień był już zbyt duży. Pożar wymknął się ludziom i przekroczył główną drogę z Kędzierzyna-Koźla na Gliwice - dodaje Połoszczański.

Zygfryd Steuer, zastępca komendanta Powiatowej Komendy PSP w Kędzierzynie-Koźlu mówi, że tamte wydarzenia ujawniły cały szereg niedociągnięć.

- Przez te dziesięć lat technika poszła do przodu. Myślę, że jakby teraz wybuchł taki pożar, byłoby lepiej. Wtedy zawiodła łączność, sprzęt też był stary i często dochodziło do awarii - mówi Zygfryd Steuer.

Do akcji włączono wówczas większość sił pożarniczych w kraju. O ile jednak sprzęt, jakim dysponowali strażacy z Opolszczyzny, Katowic i Wrocławia, był w dobrym stanie, to jednostki z centralnej Polski były przestarzałe i w zetknięciu z leśnymi wyboistymi drogami, często ulegały awarii. - Trzeba było urządzać naprędce polowe warsztaty i naprawiać te samochody - mówi Steuer.

Razem przeciwko żywiołowi

W miarę upływu lat zacierają się złe wspomnienia, a zostają te dobre. Wiążą się one z ludźmi. Z ich ofiarnością i solidarnością. Zanim zorganizowano regularne punkty kwatermistrzowskie, które zajmowały się zaopatrzeniem i wyżywieniem walczących z ogniem ludzi, do akcji włączyli się okoliczni mieszkańcy.

- Kobiety z własnej woli zajęły się wyżywieniem, donosiły napoje i gotowały herbatę. Trudno też zapomnieć ofiarność tych ludzi, którzy wtedy znaleźli się w centrum wydarzeń. Wtedy czas jakby nie istniał. Niektórzy potrafili przez kilka dni prawie bez jedzenia i odpoczynku walczyć z ogniem, chociaż do końca nie wiedzieli, czy ich wysiłek nie pójdzie na marne - dodaje Jan Koziuk.

Po 10 latach...

Adaś Malinowski ma dziesięć lat i chce zostać strażakiem. Kiedy w płomieniach zginął jego tata, miał dwa miesiące. Uczestniczy we wszystkich imprezach OSP w Kłodnicy, często pojawia się w strażnicy. Strażacy pamiętają o jego ojcu i otaczają chłopaka przyjaźnią i opieką. Pomagają też jego rodzinie.

- Chcę zostać strażakiem, bo oni pomagają ludziom i ratują ich z pożarów - mówi 10-letni Adaś.

Podobnie jak mały Adaś, przez 10 lat urósł też nowy wielki młodnik. Na ponad 9 hektarach doszczętnie wypalonego lasu wyrasta nowy młodnik. Nie jest to przypadkowa zbieranina drzew i roślinności. Wszystko zostało starannie zaplanowane, tak aby przywrócić do życia strawioną ogniem ziemię, ale też zapobiec podobnym katastrofom.

- Teraz jest dużo bezpieczniej. Nowy las został oparty na mocny podstawach, wszystko zostało starannie, przemyślane i skonsultowane z całymi zastępami naukowców - zapewnia Zbigniew Walisko.

Nowy bezpieczniejszy las ma dwa rodzaje zabezpieczeń przeciwpożarowych: biologiczne i techniczne.
Zabezpieczenia techniczne to przede wszystkim przejezdne, dobrze oznakowane drogi. Na skrzyżowaniach ustawiono drogowskazy wskazujące najbliższe ujęcie wody. Wszystko po to, żeby w razie pożaru nikt nie miał wątpliwości gdzie się znajduje.

Nowy las został tak zasadzony, żeby zminimalizować możliwość pożaru. Oddziały drzew przedzielane są co kawałek pasami przeciwpożarowymi, które budowane są wzdłuż drogi. Ssą to puste przestrzenie, tak zwane czarne ugory, lub pasy krzewów liściastych, które nie zawierają łatwopalnych olejków eterycznych. W młodnikach mało jest sosen i świerków, które szczególnie łatwo ulegają zapaleniu. Zastąpiono je trudnopalnym modrzewiem.

- Nie możemy dopuścić do sytuacji, jaka miała miejsce w Rudach, że przez kilkaset metrów ciągnął się pas wysokich łatwopalnych drzew, które zapalały się jak zapałki jedno od drugiego. Przy nowej konstrukcji struktury lasu, nie ma takiej możliwości - dodaje Walisko.

Na początku nikt nie wiedział jak zachowa się wypalona doszczętnie ziemia. Przewidywano różne możliwości, od pojawienia się typowo pustynnej roślinności, aż po bagna. Obawiano się też plagi szkodników, dlatego usunięto setki tysięcy metrów sześciennych drzewa. Młode sadzonki musiało szybko rosnąć aby uodpornić się na choroby.

- Siły natury są potężne. Przyroda sama potrafi otrząsnąć się z najgorszej tragedii, chociaż trwa to długo, ale zawsze przynosi rezultaty - kończy Zbigniew Walisko.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto