Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wsi spokojna, wsi wesoła, a w niej horror w biały dzień. Podwójne morderstwo w Borkowicach

Milena Zatylna
Milena Zatylna
W tym domu doszło do podwójnego morderstwa. Paweł D. zabił nogą od krzesła matkę i ojca. Tragedii być może dałoby się uniknąć, gdyby groźby mężczyzny były traktowane poważnie przez otoczenie.
W tym domu doszło do podwójnego morderstwa. Paweł D. zabił nogą od krzesła matkę i ojca. Tragedii być może dałoby się uniknąć, gdyby groźby mężczyzny były traktowane poważnie przez otoczenie. Kluczbork112
W ostatni dzień października w biały dzień 31-letni mężczyzna zabił nogą od krzesła swoich rodziców, 67-letnią Cecylię i 70-letniego Jerzego D. Do podwójnego morderstwa doszło w cichych i spokojnych Borkowicach. Mieszkańcy wioski nie mogą uwierzyć w to, co się stało. Wyrzucają sobie, że nie zareagowali w porę na jego groźby.

Cecylia w młodości wyróżniała się urodą i miała dobre serce. Była uczynna, wrażliwa i kochała dzieci. Pracowała przez jakiś czas w domu dziecka w Bogacicy.

Jerzy, zwany przez bliskich „Jolikiem”, był miłością jej życia. Pracowity, troskliwy, zaradny, wydawał się idealnym kandydatem na męża.

Pobrali się, marzyli o gromadce dzieci i o tym, że będą żyć razem długo i szczęśliwe. Kiedy urodził się ich drugi syn, doszło do wypadku, który zaważył na dalszym życiu rodziny. W tym zdarzeniu niektórzy mieszkańcy Borkowic upatrują początku problemów państwa D., które narastając przez kilkadziesiąt lat, doprowadziły do makabrycznego finału.

Cecylia po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy, a malutkim synkiem opiekował się dziadek. Pewnego dnia w wózek wjechało auto. Dziecko zostało ciężko ranne. Na szczęście przeżyło i wyszło z obrażeń.

Jednak matkę męczyły wyrzuty sumienia, że nie dopilnowała maleństwa. Stwierdziła nawet, że nie nadaje się do wychowywania dzieci. Trauma doprowadziła ją do bardzo ciężkiej depresji. Kobieta straciła sens życia. Zwolniła się z pracy, którą wcześniej uwielbiała. Zamknęła się w domu.

Kiedy już była w tym stanie, pojawił się trzeci syn, Paweł.

- Można powiedzieć, że tylko najstarszy znał matkę zdrową – mówi znajomy rodziny.

Chłopaków wychowywał głównie ojciec. Wszystkie troski dnia codziennego spadły na Jerzego.

- Jolik musiał zarobić na rodzinę, wyjeżdżał więc do pracy do Niemiec. Wtedy dzieci często były bez obiadu, niedopilnowane. Pawła nikt nie wychowywał. Nie miał żadnej dyscypliny. W gimnazjum zaczął pić i brać dopalacze. A Cecylia zamiast go zganić, mówiła tylko dobrotliwym głosem: „Oj, Pawełku, Pawełku”.

Jak mówią ludzie, Cecylia czasami zachowywała się „dziwnie”. Choć rodzina i bliscy znajomi radzili Jerzemu D., by wysłał żonę na leczenie, a później także syna, on nigdy nie podjął takich działań.

- Zawsze mówił: „Bo co ludzie powiedzą, że oddałem żonę do psychiatryka” albo „Co ludzie powiedzą, że kazałem zamknąć syna” – relacjonuje jedna z sąsiadek. – Im częściej słyszał takie rady, tym bardziej oddalał się od bliskich, przyjaciół i znajomych. W efekcie rodzina D. stała się bardzo hermetyczna. Mało kogo wpuszczała do swojego świata i swoich problemów.

Problem w rodzinie z Borkowic narastał jak wrzód

Ludzie wiedząc, że dla Jerzego te rozmowy są niewygodne, też udawali, że nie widzą, co się dzieje i nie zaczepiali mężczyzny. Podejrzewają, że Jolik odbierał je jako upokorzenie, dowód, że sobie nie radzi, a on zawsze był mocny, samowystarczalny. Nie chciał pomocy, nie chciał obcych w domu, OPS-u, dzielnicowego, a broń Boże policyjnego auta pod chałupą, bo przecież w poukładanych Borkowicach to gotowa sensacja. Problem zaś narastał jak wrzód.

Paweł stawał się coraz bardziej agresywny i uzależniony od alkoholu. Z roku na rok staczał się na dno, a ostatnio jakby szybciej. Mieszkańcy Borkowic twierdzą, że dopalacze oraz narkotyki nie były dla niego tylko przygodą z gimnazjum. Bywał częstym klientem miejscowego sklepu, gdzie zaopatrywał się w trunki.

- Najpierw pił w krzakach, a później już się nie czaił i potrafił z gwinta pić wódkę pod sklepem w biały dzień – relacjonuje mieszkaniec Borkowic.

Ojciec starał się ograniczyć mu dostęp do alkoholu i pieniędzy, co wywoływało u mężczyzny coraz większą agresję.
Wiadomo, że kilka miesięcy temu Paweł D. miał grozić rodzicom, że ich zabije. Podobno ci zabarykadowali się przed nim w pokoju.

Natomiast pod koniec sierpnia w domu rodziny D. w Borkowicach interweniował patrol policji.

- Policjanci zastali na podwórku tego mężczyznę oraz osobę z rodziny, która zgłosiła sprawę policji i rozmawiali z nim – informuje aspirat sztabowy Dawid Gierczyk, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Kluczborku. – Mężczyzna był spokojny, ale znajdował się w stanie nietrzeźwości, a jego wypowiedzi były mało logiczne. Na miejsce został wezwany zespół pogotowia. Medycy podjęli decyzję na miejscu interwencji. Stwierdzili, że nie kwalifikuje się do hospitalizacji, bo jest nietrzeźwy, miał blisko 2 promile.

W związku z tym policjanci, aby odizolować go mimo wszystko od rodziny, zatrzymali Pawła D. do wytrzeźwienia. Kiedy wytrzeźwiał, został zwolniony do domu.

Zgodnie z procedurą po dwóch dniach rodzinę D. odwiedził dzielnicowy.

- Ze względu na fakt, że interwencja i czynności pointerwencyjne zostały przeprowadzone, dzielnicowy odstąpił od dalszych wizyt w tej rodzinie – mówi oficer prasowy. - Warto też wspomnieć, że w tej rodzinie nie była prowadzona procedura Niebieskiej Karty. Przez kilka ostatnich lat dzielnicowy nie otrzymywał sygnałów, aby w tej rodzinie dochodziło do fizycznego bądź psychicznego znęcania.

Asp. sztab. Dawid Gierczyk zaznacza, że Paweł D. nigdy nie był notowany w policyjnych kartotekach ani za posiadanie narkotyków, ani za przestępstwa przeciwko zdrowiu i mieniu.

Jak relacjonują znajomi, jeden z braci Pawła (obaj starsi synowie państwa D. mieszkają w Niemczech), zapowiedział, że przyjedzie do Polski, by oddać go na leczenie, bo rodzice nie dają sobie z nim rady.

- Wtedy Paweł nawet znalazł sobie pracę w firmie zajmującej się utrzymaniem dróg – opowiada sąsiadka.

Sąsiadowi oznajmił przez płot, że zabił rodziców

W feralny poniedziałek (31 października) mężczyzna pojechał do pracy swoim motorowerem. Na miejscu, w Kluczborku, dowiedział się, że firma z powodu długiego weekendu ma wolne.

- Wtedy Paweł wrócił do Borkowic i pił do upadłego, aż usnął przy stole, który stoi w pobliżu sklepu – relacjonują ludzie. – Ojciec Pawła przyszedł po motorower, żeby syn w tym stanie nie prowadził.

Paweł był bardzo agresywny i pobudzony. Napotkanym zaczął się odgrażać, że ich zabije.

- Najpierw klientowi sklepu, który nie chciał mu kupić piwa. Później szedł do domu, wymachiwał rękami, wygrażał. Krzyczał: „Zabiję rodziców, wszystkich was też wymorduję i spalę”. Mijając kobietę, która spacerowała z wnukiem, oświadczył, że poderżnie gardło jej i dziecku.

Co dokładnie działo się, gdy Paweł D. wrócił do domu, tego nie wiadomo, ale ze środka dochodziły odgłosy awantury. Po jakimś czasie mężczyzna wyszedł na podwórko i 19-letniemu sąsiadowi oznajmił przez płot, że zabił rodziców. Chłopak nie uwierzył. Nawet skarcił Pawła, że nie można tak mówić, bo to przecież są rodzice.

Ale kiedy po kilku godzinach Paweł powtórzył szokującą informację, 19-latka tknęło, że może faktycznie za płotem coś złego się stało i swoimi obawami podzielił się z mamą.

- Sąsiedzi zadzwonili do rodziny D. na telefon stacjonarny, który zawsze odbierał Jerzy. Tym razem po drugiej stronie słuchawki odezwał się Paweł. Na pytanie: „Czy jest ojciec?”, mężczyzna odłożył słuchawkę. Później wsiadł do samochodu i odjechał – relacjonuje mieszkanka wioski.

Wówczas sąsiedzi zadzwonili do rodziny państwa D., a członkowie rodziny po przyjeździe na miejsce zawiadomii policję.

- To policjanci jako pierwsi weszli do domu i oświadczyli bliskim, że Jerzy i Cecylia nie żyją. Zostali zabici nogą od krzesła – opowiada zszokowany mieszkaniec Borkowic.

Do ich śmierci doszło we wczesnych godzinach popołudniowych. Oboje mieli rozległe rany tłuczone głowy. Syn miał ich wielokrotnie uderzać w górne partie ciała.

Paweł pojawił się pod domem po jakimś czasie i najpewniej był zupełnie zaskoczony obecnością służb. Skoro dwa razy powiedział sąsiadowi, że zabił i nic się nie działo, to liczył pewnie na to, że dalej nic dziać się nie będzie.

Na widok policyjnych samochodów mężczyzna dał gazu i zaczął uciekać. Został zatrzymany po krótkim bezpośrednim pościgu w Kraskowie w okolicach sali wiejskiej. W organizmie miał prawie 2 promile alkoholu.

Paweł D. przyznał się do zamordowania rodziców. Na wniosek Prokuratury Rejonowej w Kluczborku został tymczasowo aresztowany. Za podwójne morderstwo Pawłowi D. grozi kara od 8 lat pozbawienia wolności do dożywocia.

Borkowice nie mogą otrząsnąć się z tragedii.

Wioska uchodzi za cichą i zadbaną sypialnię Kluczborka. Wydawałoby się, że idealną miejscowość do życia. Mieszkańcy niejeden raz dali się poznać jako zgrana społeczność, np. kiedy wspólnie budowali kościół, a ostatnimi czasy chociażby organizując pomoc humanitarną dla ogarniętej wojną Ukrainy i przyjmując u siebie uchodźców.

- Ale teraz cokolwiek byśmy nie zrobili i tak już przez wiele lat będziemy kojarzeni z tym morderstwem – mówi jedna z mieszkanek. – Będziemy mieli wyrzuty sumienia aż do śmierci, bo większość z nas wiedziała, co się z Pawłem dzieje i co się dzieje w tej rodzinie, ale nikt stanowczo i konsekwentnie nie zareagował i im nie pomógł. To nasz wspólny grzech zaniechania. Lepiej i wygodniej było udawać, że nie widzimy i nie słyszymy.

Inna z kobiet potwierdza, że problemy rodziny D. stanowiły w Borkowicach tajemnicę poliszynela, a wyskoki Pawła były częstym tematem rozmów bardziej czy mniej formalnych.

- Nasza wieś jest mała i skoligacona na wiele sposobów. Tu niemal każdy o każdym wszystko wie. Każdy incydent, lokalny skandal jest szeroko omawiany na imprezach i spotkaniach. Informacje szybko się niosą. Łatwo je traktować tylko jako plotkę i przez to zbagatelizować. Z prawdą jest inaczej, za prawdę trzeba brać odpowiedzialność, a odpowiedzialności nikt nie lubi. Większość woli powiedzieć: „To nie moja sprawa. Nie moje małpy, nie mój cyrk. To nas nie dotyczy” – twierdzi jeszcze inna z kobiet. – Okazało się jednak, że dotyczy. Bo kiedy było już wiadomo, że Paweł zrobił to, co zrobił, ale jeszcze zanim złapała go policja, na ludzi padł blady strach. Niektórzy zamykali się, bo przecież w takim stanie mógł przyjść do pierwszego lepszego domu, by spełnić swoje wcześniejsze groźby.

Mieszkańcy Borkowic wyrzucają dziś sobie, że nie zareagowali w porę.

- Choćby tego dnia można było parę razy interweniować, ale nikt gróźb Pawła nie chciał brać serio. Nawet kiedy jeździł po wsi w zakrwawionych spodniach, był w takim stanie pod sklepem i nic, zero reakcji. Nikt też nie chciał się wtrącać, dzwonić na policję, by nie przylgnęła do niego łatka kapusia, który donosi. Lepiej jednak było dmuchać na zimne. Może by nie doszło do tej makabry? – mówi borkowiczanka. – Teraz możemy mieć żal tylko do siebie. Niby wsi spokojna, wsi wesoła, zadbane ogródki, błyszczące okna, zamiecione chodniki i podjazdy, a tu horror w biały dzień.

Borkowice to wieś w większości zamieszkała przez Ślązaków, autochtonów osiadłych tu z dziada pradziada.

- To bardzo dobrzy, uczynni, pobożni, pracowici ludzie, dyskretni i tolerancyjni, którzy oficjalnie nie pchają się w cudze życie. Dzieci wychowują według zasady: „Nie mów nikomu, co się dzieje w domu i nie pytaj, co dzieje się u innych”. Niestety, ta zasada się tutaj zemściła – mówi kobieta, która mieszka w Borkowicach od kilkunastu lat. – Granica między taktem a szkodliwą obojętnością jest bardzo cienka. Paweł nie był jedynym groźnym dla otoczenia. We wsi jest jeszcze kilku takich. Jeden biega po wsi z maczetą i nikt nie reaguje, bo do tej pory nie zrobił krzywdy. Nikt nie reaguje, że na boisko przyjeżdżają dilerzy, że pojawia się tu mętne towarzystwo nie wiadomo skąd i po co. Nie mówię tego, żeby krytykować, tylko podkreślić, że reagowanie na zło czy nawet potencjalne zło to nasz obowiązek.

Asp. sztab. Dawid Gierczyk podkreśla, że każdą niepokojącą sprawę można, a nawet trzeba zgłosić policji, najlepiej dzielnicowemu.

- Na pewno można liczyć na kompetencje naszych dzielnicowych, ich fachowość i dyskrecję – mówi oficer prasowy KPP w Kluczborku. – Numer do każdego dzielnicowego jest jawny. Jeśli ktoś nie chce kontaktować się z różnych względów osobiście, można to zrobić poprzez sołtysa.

Do tragedii doszło w Borkowicach:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wsi spokojna, wsi wesoła, a w niej horror w biały dzień. Podwójne morderstwo w Borkowicach - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto