Wczoraj kraje członkowskie Unii Europejskiej poparły porozumienie dotyczące importu chińskich tekstyliów, które w poniedziałek podpisali w Pekinie komisarz UE ds. handlu Peter Mandelson i chiński minister handlu Bo Xilai. Ujmując to w wielkim skrócie, porozumienie oznacza, że na unijny rynek – w tym polski – trafi w tym roku dużo więcej wyrobów tekstylnych z Chin, niż wcześniej planowano.
Wiadomo, że jest to odzież stosunkowo tania. Dodatkowy import z Chin ucieszy więc zapewne konsumentów, ponieważ może doprowadzić do spadku cen swetrów, spodni, bluzek, staników, koszul, podkoszulków i sukienek.
Zadowoleni powinni być też importerzy i handlowcy, ponieważ dzięki pekińskiemu porozumieniu 75 mln sztuk chińskiej odzieży opuści „areszt” w unijnych portach i magazynach celnych. Producenci nie mają natomiast powodów do radości.
Większy wybór, większa konkurencja
– Nie traktujemy zwiększonego importu odzieży z Chin jako bezpośredniego zagrożenia, ponieważ nasze wyroby są kierowane do innego typu klienta – bardziej wyrobionego i zamożniejszego – twierdzi Urszula Szumigaj, szefowa marketingu w Zakładach Odzieżowych Bytom. – Nie lekceważymy jednak informacji, że władze Unii przychyliła się do starań o zwiększenie sprzedaży wyrobów tekstylnych z Chin na rynku unijnym. To oznacza, że zwiększy się ilość towaru, a to zawsze ma wpływ na rynek i ceny.
Szumigaj dodaje, że dodatkowy import spodni czy swetrów może niepokoić przede wszystkim mniejsze firmy, które funkcjonują na rynku polskim. – Chińskie ciuchy to jednorazówki, jak ktoś raz kupi i się sparzy, to więcej po to nie sięgnie – twierdzi Florian Sadownik, właściciel dużej firmy krawieckiej spod Łodzi. – Mogą z nami konkurować tylko ceną, nie jakością – dodaje.
Przyznaje jednak, że wielu jego kolegów, producentów przyłączyło się do protestów unijnych wytwórców oraz związkowców, którzy domagali się ograniczenia importu odzieży z Azji.
Długie dochodzenie
Komisja Europejska już pod koniec kwietnia rozpoczęła nieformalne dochodzenie w sprawie dramatycznie rosnącego chińskiego eksportu tekstyliów i odzieży do UE. Dochodzenie, którego czas trwania określono na 60 dni, objęło 9 kategorii wyrobów: podkoszulki, swetry, bluzy, pończochy, skarpety, spodnie męskie, płaszcze damskie, biustonosze oraz nici i tkaniny lniane. Polska proponowała, aby postępowanie ochronne dotyczyło także dodatkowych kategorii (garniturów, sukienek bawełnianych, płaszczy lnianych i szydełkowanych, gazy i wyrobów z gazy).
Problem z chińskimi eksporterami nie był jednak łatwy do rozwiązania. – Nałożenie sankcji na Chiny praktycznie nie skutkuje – mówi Sadownik. – Jak im Unia blokuje tanie ciuchy, to oni błyskawicznie przestawiają się na produkcję „towarów z wyższej półki”.
Pojawił się jeszcze jeden kłopot. Wiele krajów podpisało z Chinami umowy na podwykonawstwo. Niektóre firmy z Polski mają swoje filie w Chinach, gdzie szyją wyroby, a następnie przywożą do kraju i eksportują do wielu państw świata. – Na tym wyrosły potęgi największych polskich firm odzieżowych – twierdzi Sadownik.
Dlatego też zawarte 10 czerwca porozumienie pomiędzy UE i Chinami w sprawie ograniczenia dynamiki chińskiego eksportu wyrobów tekstylnych na rynek UE było tylko połowicznym rozwiązaniem.
Tylnymi drzwiami
I niestety nie poskutkowało, bo importerzy nadal przywozili staniki i spodnie z Chin nie patrząc na kwoty importowe. Doszło do tego, że unijni celnicy zatrzymali w portach i magazynach prawie 100 tys. sztuk odzieży, która została sprowadzono ponad to, co określono w porozumieniu Unii z Chinami. Teraz, po podpisaniu porozumienia w Pekinie, ta odzież niejako tylnymi drzwiami trafi na unijny, czyli również nasz, rynek.
Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?