Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Abecadło śląskiej mafii - L jak legenda

Marek Świercz, (amc)
Rys. M. Nycz
Rys. M. Nycz
A także: larum, lukier i luksus. To wstydliwa sprawa: wizerunek mafii powinien być jednolicie czarny, tymczasem od początku był u nas mocno dwuznaczny. Głównie za sprawą mediów, które z jednej strony biły na alarm, a z ...

A także: larum, lukier i luksus. To wstydliwa sprawa: wizerunek mafii powinien być jednolicie czarny, tymczasem od początku był u nas mocno dwuznaczny. Głównie za sprawą mediów, które z jednej strony biły na alarm, a z drugiej zapewniały rodzimym gangsterom darmową i skuteczną reklamę.

Kilka tygodni temu polskie media chętnie cytowały raport brytyjskiego wydawnictwa specjalizującego się w tematyce wywiadowczej, z którego wynikało, że Polska jest jedynym krajem z dawnego socjalistycznego bloku, którego nie opanowała brutalna rosyjska mafia. Wszystko dzięki skuteczności naszych rodzimych gangsterów, którzy potrafili nas obronić: zastrzelili dwóch rezydentów „ruskiej” mafii a kilkudziesięciu innym załatwili deportację, donosząc na nich straży granicznej. Rewelacje te potwierdził Jarosław S., Masa, koronny świadek w sprawie Pruszkowa.
Ten sposób pisania o polskiej przestępczości zorganizowanej jest bardzo charakterystyczny. Potępieniu towarzyszy tu... rodzaj dumy. Bo może i bandyci, ale jak dali ruskim łupnia! Nie pierwszy to przypadek, że mafijni bossowie kreowani są na bohaterów masowej wyobraźni.

Dobra prasa
Oczywiście nie sposób kwestionować znaczenia wolnej prasy, która już w połowie lat 90. ostrzegała przed rozwijającą się przestępczością zorganizowaną. W tym czasie politycy chowali głowę w piasek, twierdzili, że naszym kryminalistom daleko do prawdziwych mafiosów. Ale media nie ustępowały, raz za razem podnosiły larum, opisując niejasne powiązania przestępców z urzędnikami, sędziami, politykami, lekarzami. Dziennikarzom grożono, zdarzały się pobicia.
Ale ten medialny rozgłos miał też skutek uboczny. Niemal z dnia na dzień szefowie grup przestępczych – wszyscy ci „domniemani przywódcy mafii pruszkowskiej” i każdej innej – stali się osobami powszechnie znanymi. W medialnym przekazie byli nawet groźniejsi niż w rzeczywistości, a to po prostu... ułatwiało im bandycką robotę.
– Kiedy byłem na tak zwanej tapecie, każdy zabiegał o znajomość ze mną – opowiadał Masa w „Alfabecie mafii” Piotra Pytlakowskiego i Ewy Ornackiej. – No i stąd lądowałem na różnego rodzaju ogniskach, rautach, bankietach organizowanych właśnie przez świat finansjery.
Sława była nie tylko przepustką na salony, skutecznie paraliżowała też potencjalne ofiary.
– To ja jestem ten Pineza, o którym piszą w gazetach – mawiał Henryk Pilarski, boss opolskiego półświatka. I po takiej deklaracji wymiękali najwięksi nawet twardziele.
Inna sprawa, że właśnie ten rozgłos okazał się być dla rodzimej mafii zabójczy. Bo jak długo politycy odpowiedzialni za bezpieczeństwo wewnętrzne mogli słuchać codziennych doniesień o bezkarnych gangsterach śmiejących się policji w nos? Im gangsterzy byli sławniejsi, tym większa była determinacja rządzących, by coś z nimi zrobić. I nic dziwnego, że powyłapywani już bossowie mieli potem do prasy ogromne pretensje, że „zrobiła z nich mafiosów”. Podczas jednego z procesów Janusz T., Krakowiak, oświadczył nawet, że ksywkę wymyślili mu dziennikarze. I to już po jego zatrzymaniu!

Z bandyty VIP
Faktem jest jednak, że przez długi czas bossowie najwyraźniej wierzyli w to, co pisze o nich prasa. Zamiast zachować zrozumiałą dyskrecję, afiszowali się ze swoim bogactwem i brylowali w towarzystwie różnych VIP-ów. Głośno było o gangsterach, którzy w kasynach grali przy jednym stole ze sławnymi aktorami. Andrzej K., Pershing, nie opuszczał żadnej walki Andrzeja Gołoty, zasiadał – oczywiście – na miejscach dla kibiców uprzywilejowanych. Przykładów nie brakuje. Na pogrzebie Ryszarda P., Krzysia, jednej z legend Pruszkowa, zjawił się znany aktor Daniel Olbrychski. I otwarcie przyznał jednak, że zaprzyjaźnił się z Krzysiem, człowiekiem, który pomógł mu kiedyś odzyskać ukradzionego mercedesa.
Punktem kulminacyjnym tego dziwnego flirtu mafiosów z kulturą masową była realizacja kryminalnego filmu „Sztos”. Była to opowieść o trójmiejskim półświatku. W roli konsultanta – i odtwórcy epizodycznej roli – wystąpił sam Nikodem S., Nikoś, osławiony trójmiejski boss. Nasi mafiosi generalnie mieli zresztą słabość do kultury popularnej, nie przez przypadek zainwestowali spore pieniądze w wytwórnie nagrywające muzykę disco-polo.
Jest jeszcze jedna ciekawa kwestia: wizerunek gangstera w polskim kinie. Filmów traktujących temat serio było niewiele, królowały komedie, w których mafiosi byli może i śmieszni, ale też – sympatyczni. I taki obraz się utrwalał.

Odrobina podziwu
Nie sposób ocenić, ile szkody narobiły przeróżne polukrowane opowieści o luksusowym życiu bossów półświatka. Mit łatwych pieniędzy zdobywanych przez twardych mężczyzn przez lata przemawiał do wyobraźni młodych Polaków, przede wszystkim tych, którzy mieli kiepskie perspektywy. Był w tym strach, ale było też sporo podziwu i zazdrości.
Jedna z naukowych teorii na temat funkcjonowania mafii mówi o tym, że rozrasta się ona tam, gdzie może liczyć na społeczną akceptację. Tak było na Sycylii a potem w dzielnicach amerykańskich miast zamieszkanych przez emigrantów. Legalna władza nie budziła zaufania, ludzie gotowi byli zaakceptować reguły gry narzucone przez bandziorów: groźnych, ale przynajmniej swoich. W Polsce tak daleko nie zabrnęliśmy, ale byliśmy chyba na dobrej drodze. Przez długie lata żyliśmy w kraju, w którym osoby pokroju Pershinga czy Dziada były lepiej znane przeciętnemu Polakowi od urzędującego aktualnie premiera.


Ojciec i syn

Życie Zbigniewa Sz., Simona, to prawdziwa przestępcza legenda. Był pierwszym przestępcą na Śląsku, któremu zarzucono kierowanie zorganizowanym gangiem. Był człowiekiem z tamtej epoki – zawsze elegancki niczym gwiazdor filmowy. Kiedy go zastrzelono, nastała era dresiarzy.
Simon na Śląsk przyjechał z Pruszkowa w latach 80. Zaczynał od handlu dewizami pod Peweksem przy ul. Uniwersyteckiej w Katowicach. Niedługo potem założył firmę budowlaną i handlował z Niemcami. Przełom w jego życiu nastąpił, kiedy spotkał się z Richardem Fancchinim, rezydentem mafii rosyjskiej. To od niego nauczył się, jak prać brudne pieniądze.
Na początku lat 90. Simon otworzył Zielone Oczko – restaurację w katowickim parku im. T. Kościuszki. Niewątpliwie był to wyjątkowo bezpieczny lokal. Za to nie można było tego powiedzieć o innych lokalach w mieście. Simon proponował ich właścicielom „ochronę”. I jak na mafiosa przystało, używał argumentów nie do odrzucenia. Równocześnie ten wszechstronny „biznesmen” zaczął kontrolować handel narkotykami w śląskich dyskotekach. W półświatku zyskał miano śląskiego rezydenta mafii pruszkowskiej.
Wokół Simona węszyli policjanci. Przełom w jego sprawie nastąpił jednak dopiero wtedy, gdy kilku restauratorom udało się przełamać strach. 29 października 1996 roku prokuratura wydała nakaz jego aresztowania. Zatrzymano go w Zielonym Oczku.
Kiedy po kilkunastu miesiącach wyszedł z aresztu, niedługo cieszył się życiem. W nocy z 4 na 5 marca 1999 roku został ciężko postrzelony pod swoim lokalem. Zmarł w szpitalu trzy dni później. Jego syn Krystian Sz., Młody Simon, poszedł w ślady sławnego ojca i jest dziś podejrzany o handel narkotykami. Odpowiada przed sądem z wolnej stopy. Matką jego dziecka jest Karolina N., była narzeczona Ryszarda B., przestępcy, który prawdopodobnie kazał zlikwidować Simona.


Śląski Don

Film naśladuje życie czy życie naśladuje film? W gangsterskim świecie naprawdę niełatwo odpowiedzieć na to pytanie. Znamienne są opowieści Wiesława Cz., Kastora, świadka koronnego, który sypnął gang Krakowiaka. Z jego relacji wynika, że Janusz T., Krakowiak x, był zafascynowany filmami na temat amerykańskiej Cosa Nostry. Przypomnijmy, że Sławomir P., Kiler, zawodowy zabójca, o którym pisaliśmy wczoraj, uważał za swój wzór filmowego Leona Zawodowca.
Dodajmy, że w przypadku Janusza T. w grę wchodziła nie tylko fascynacja gangsterskim sznytem, ale też inspiracja podpatrzonymi w kinie mafijnymi zwyczajami. W gangu Krakowiaka członkowie bandy nazywali się „braćmi”, a ich boss – niczym Vito Corleone – podawał do ucałowania dłoń ze złotym pierścieniem. O zaprzyjaźnionych bandytach i biznesmenach, takich jak Don Antonio z Gliwic, mawiał, że są ludźmi „z rodziny”. Nic więc dziwnego, że gdy Janusz T. wpadł, media pisały o nim właśnie jako o Don Krakowiaku.
Polski mafioso naśladujący mafiosa włosko-amerykańskiego – takie obrazki widzieliśmy też w paru kryminalnych komediach. Ale nie ma się tu z czego śmiać. W gangsterskich epopejach, takich jak „Ojciec chrzestny” Coppoli, mafia jest bezwzględna i krwawa, ale jej bossowie mają swego rodzaju dostojeństwo. Gdy w latach 70. film Coppoli trafił na ekrany, krytycy pisali, z mocno mieszanymi uczuciami, że reżyser nadał bandytom wymiar postaci szekspirowskich. Zapatrzenie polskich mafiosów w takie wyidealizowane wzorce jest więc psychologicznie całkowicie zrozumiałe.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto