MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Medyczna zagadka: 19 lat w śpiączce

Katarzyna Wolnik
Do domu Jana i Gertrudy Grzebskich dzwonią dziennikarze z całego świata.
Do domu Jana i Gertrudy Grzebskich dzwonią dziennikarze z całego świata.
Jan Grzebski z Działdowa po 19 latach bezwładnego leżenia w łóżku zaczął w ubiegłym tygodniu mówić i poruszać się. - Lekarze mówilii, że mąż jest w śpiączce i nie ma dla niego ratunku - twierdzi Gertruda Grzebska, żona ...

Jan Grzebski z Działdowa po 19 latach bezwładnego leżenia w łóżku zaczął w ubiegłym tygodniu mówić i poruszać się. - Lekarze mówilii, że mąż jest w śpiączce i nie ma dla niego ratunku - twierdzi Gertruda Grzebska, żona pana Janka. Przez te wszystkie lata codziennie go pielęgnowała, karmiła i nie traciła wiary w sens swojego poświęcenia.
Kiedy pojawiła się nadzieja, że pan Janek będzie chodzić, żona kupiła mu sandały.

Historia o panu Janku obiegła cały świat. "Zasnął w komunizmie, obudził się w kapitalizmie" - głosił nagłówek jednej z włoskich gazet.
Wojciech Pstrągowski od początku wierzył w rehabilitację pana Janka. Po raz pierwszy od 19 lat pan Janek stanął na własnych nogach. Pan Janek zawdzięcza swojej żonie życie.

- Ten pacjent do mnie trafił na rehabilitację. Sądziłem, że uraz miał całkiem niedawno - mówi Wojciech Pstrągowski, kierownik oddziału rehabilitacji działdowskiego szpitala.

Pracownicy działdowskiego szpitala nie podzielają opinii o cudzie, który rzekomo miał się przytrafić panu Jankowi. Jednak dyrektor ds. opieki zdrowotnej szpitala w Działdowie dr Joanna Hensel dopiero w środę ujawniła, że zarówno neurolog, jak i anestezjolog ze szpitala, twierdzą, iż "przynajmniej od 1990 roku nie było żadnego kryterium, które świadczyłoby o tym, że Jan Grzebski był w stanie śpiączki", głównie dlatego, że słyszał i rozumiał, co się do niego mówi. Jej zdaniem można tu mówić tylko o afazji, czyli zaburzeniach mowy i artykulacji.

- Mianem afazji można określać tylko i wyłącznie zaburzenia mowy. Jeżeli zaś pacjent nie mógł się poruszać, to dodatkowo z pewnością wystąpił tu niedowład kończynowy, który podobnie jak afazja mógł być spowodowany rozmaitymi uszkodzeniami mózgu - próbuje wyjaśnić zagadkę przypadku Jana Grzebskiego dr Stanisław Ochudło, zastępca kierownika Kliniki Neurologii Wieku Podeszłego Śląskiej Akademii Medycznej. - Jeśli pan Jan nie stracił całkowicie świadomości, to znaczy, że jego mózg mógł znajdować się w tzw. stanie zamknięcia, który charakteryzuje się tym, że chory odbiera rzeczywistość, ale przekazuje to tylko przy pomocy ruchów gałek ocznych. To też jest rodzaj śpiączki. Taką hipotezę rzeczywiście musimy chyba wykluczyć, ponieważ osoba znajdująca się w śpiączce jest karmiona przez sondę - wyjaśnia dr Ochudło.

Podkreśla jednak, że bez dokładnych badań pana Janka trudno jest stwierdzić, co tak dokładnie działo się w mózgu chorego, jako osoby, która nie była w stanie mówić i poruszać się. - Faktem jest natomiast, że jeżeli patrzy na taką osobę ktoś, kto nie jest lekarzem, może twierdzić, że znajduje się ona w śpiączce - zaznacza dr Ochudło.

Wie pani, co on mi dzisiaj rano opowiedział?! Że jak leżał w szpitalu, to się bał oczu zamknąć, żeby go do trumny nie zabrali. Pilnował, żeby mieć cały czas oczy szeroko otwarte! "Bo jak mnie wyniosą, to już koniec będzie" - mówi mi. Wyobrażacie to sobie?! Ja myślałam, że on coś przez sen gada, a to jednak prawda. Pierwszy raz dziś mi się do tego przyznał - opowiada Gertruda Grzebska.

Przez lata słyszała od lekarzy, że dla jej męża nie ma ratunku, że na śmierć trzeba czekać. Nie ruszał nogami, nie ruszał rękami, nie mówił, głowa wbita w poduszki. Tylko te oczy...

Słynne, małe Działdowo

Małe, zadbane osiedle w Działdowie, mieście w województwie warmińsko-mazurskim. Dziś za sprawą Jana Grzebskiego to jedno z najsłynniejszych miejsc na świecie. Domofon u Grzebskich odbiera... dziennikarka. - Wchodźcie, wchodźcie. Tylko buty zdejmijcie w przedpokoju - radzi. Drzwi mieszkania pana Janka nie zamykają się od tygodnia. Dziennikarze krzątają się w maleńkiej kuchni i w trochę większym pokoju o każdej porze dnia, a nawet w nocy. - Pani mówi, że przyjechała czterysta kilometrów z Katowic, i co - nie otworzę pani drzwi? - pyta retorycznie zachrypniętym już głosem Gertruda Grzebska. - O, znowu ktoś dzwoni... A ja muszę się z nim na pierwszą godzinę na rehabilitację zbierać...

Po twarzy biłam i szarpałam

Było lato 1988 roku. Jan Grzebski pracował na kolei. Nie przypuszczał, że ten wagon, który pewnego dnia uderzył go w głowę, swoim ciężarem przykuje go do łóżka na prawie 20 lat. Stracił przecież tylko trochę zębów. Po wypadku pan Janek zaczął słabnąć, tracił przytomność. - Powłóczyłem nogami, a ludzie wołali, że pijany idzie - opowiada dziś Grzebski.

W końcu lekarze postawili diagnozę: guz, który uciska na pień mózgu. Wkrótce pan Jan przestał mówić i poruszać się. Z wózka inwalidzkiego wypadał jak kłoda. Pozostawało bezwładne leżenie. - Lekarze mówili mi wtedy, że dla męża nie ma ratunku - wspomina pani Gertruda.

Zaczęło się drugie życie pana Janka, choć większość myślała, że to już śmierć. - On chwilami wydawał się być przytomny, oczy miał otwarte. Jak tracił przytomność, to oczy miał wywrócone białkami do góry. Gdybym ja go wtedy tak zostawiła i nie budziła, to on by umarł! A ja go po twarzy biłam, szarpałam, aż syn krzyczał: mamo, co ty robisz! Ja się tak zastanawiałam, ile razy człowiek może umierać i nie umrzeć...

Miałam swoje sposoby: spirytus na gorączkę

Poznali się w kościele. Janek stał zawsze na chórze, a Gertruda na dole. - Tak ją sobie wypatrzyłem i pilnowałem - śmieje się.

W tym roku 19 czerwca Grzebscy obchodzić będą 42 rocznicę ślubu. Zawsze świętowali dopiero na św. Jana. W tym roku musi być wyjątkowo. Już jest wyjątkowo, niczego więcej nie potrzeba, bo pan Jan narodził się na nowo. - Życie to nie jest bajka, bywały dobre i gorsze chwile. Zdarzało się, że na czas nie przyszedł z pracy, różnie było... Ale jak się widzi, że swojemu dzieje się krzywda, to się wszystko zapomina - wyznaje pani Gertruda.

Gdy jej mąż skończył 43 lata, dla niej zaczęło się nowe życie. Katorga. - Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba przeżyć. Jak ja to teraz wspominam, to mnie się wydaje, że to wszystko była nieprawdą, że ja to sobie wymyśliłam - pani Gertruda ma łzy w oczach.

Dzień zaczynał się u niej o świcie i zdawał się w ogóle nie kończyć. Już wtedy sama była na rencie. - Pierwsza sprawa to odleżyny. Trzeba pilnować, żeby zawsze było czysto i sucho, a on ledwo co położył ucho na poduszkę i już było całe czerwone. Palce zaczęły mu się czarne robić. Gorączkę mózgową miał, czterdzieści stopni! Żadna tabletka tego nie zbiła, ale ja miałam swój sposób - pani Gertruda sięga po butelkę spirytusu salicylowego. - Powącha pani. Tyle, ile się dało, smarowałam mu ręce, twarz, piersi i nogi. Pory się rozszerzały i za parę minut gorączka uciekała.

Karmiła męża łyżeczką malutką jak paznokieć. - Do buzi papkę wpychałam, a pod brodę kładłam ligninę. Jak za dużo włożyłam, to on kaszlał i wszystko wypadało. Trzeba było to zebrać, przebrać go i na nowo karmić - mówi pani Gertruda.

Łzy ciekły mu po policzkach i do uszu wpadały

Cieszy się, że ktoś wynalazł pampersy. - Przecież jak ja bym to wszystko zostawiła, to by go robaki zjadły, a odleżyna by się zrobiła taka wielka jak kwiatki na tym dywanie - kobieta szczerze opowiada o swoim "samym życiu".

Gdy dzieci poszły spać, włączała pralkę i prała pieluchy tetrowe. Potem w kociołku gotowała, płukała i jeszcze raz prała. - Dzwoniła do mnie kilka dni temu jedna pani. Ma męża, który pięć lat tak w łóżku leży. Pytała, jak sobie radziłam. Kiedy się ten cały szum skończy, to ją zaproszę do domu i dam wskazówki - obiecuje pani Gertruda.

Gdy już nie miała siły, płakała. - Janek to widział. Wtedy łzy ciekły też po jego policzkach i do uszu mu wpadały. Gdyby nie było wiary, nadziei i miłości, to niczego by nie było. Człowiek spojrzał w te oczy i trzeba było go na nowo ratować, podnosić, sadzać - wspomina żona pana Janka. - Dziś wszyscy mówią o cudzie. A cudu by nie było, gdyby nie było tej pracy, ciężkiej pracy - podkreśla. - Gdyby nie ona, ja bym już dawno ziemię gryzł - mówi wzruszony pan Jan.

Dziękował swojej żonie przed kamerami telewizyjnymi. A ona płakała wtedy jak bóbr. - Jak ja go zobaczyłam w tej telewizji! Ta czerwona buzia, wytrzeszczone oczy i takie podziękowania! - wspomina pani Gertruda. - A zauważyła pani, że teraz już takich wytrzeszczonych oczu nie ma?

Wołały: "do widzenia, tatusiu!"

Jan Grzebski wszystko widział. - Wnuki mi kładli na piersi, a ja tylko patrzyłem, ale nic nie mówiłem, bo nie mogłem. Teraz gadam, może niewyraźnie, ale zawsze gadam - z ust pana Janka nie schodzi uśmiech. Jeszcze zatopiony w poduszki, ale czujny, ciekawy świata, cały czas gotowy na włączenie się do rozmowy. W wiecznie roześmianych oczach ma radosne iskierki. - Lekarze mówili, że to śpiączka, a w rodzinie cały czas mówiliśmy, że on żyje, bo ma oczy szeroko otwarte. Mnie się wydawało, że on mnie słyszy. I to była prawda, bo teraz okazuje się, że wiele pamięta - mówi pani Gertruda, nie mogąc zrozumieć, dlaczego teraz lekarze twierdzą, że jej mąż nie był w śpiączce. -Przecież im mówiłam, że on daje znaki życia, ale oni ciągle swoje: nie ma ratunku.

Gdy dzieci szły do szkoły, wołały: do widzenia, tatusiu! Gdy dostały w szkole dwóję, to tłumaczyły się przed tatą. W pokoju, w którym leżał tata, toczyło się całe życie rodzinne Grzebskich. Pani Gertruda przy łóżku męża obierała ziemniaki i piła kawę. Pan Janek razem ze swoją wersalką zabrany został na ślub syna. - Miał osobny pokój, bo na sali papierosy palili i byłoby mu duszno. Co parę minut otwieraliśmy mu drzwi, żeby widział, co się dzieje - opowiada.

Gdy Grzebscy mieszkali jeszcze w starym mieszkaniu, śluby ich dwóch córek urządzane były w pokoju pana Janka. Na jego oczach bawili się goście weselni. - Pełna kontrola! - śmieje się dziś cichy wtedy bohater wydarzeń.

Bóg zarządził i zawiozła go do szpitala

W październiku zeszłego roku pan Janek dostał zapalenia płuc i trafił do szpitala w Działdowie. To było szczęście w nieszczęściu, bo lekarze zasugerowali wtedy, że pacjenta można poddać rehabilitacji. W kwietniu do pani Gertrudy zgłosiły się pielęgniarki z działdowskiego szpitala. Zapytały, czy nie oddałaby męża na próbę na oddział paliatywny. "Panie Boże, ty zarządź, co robić", pomyślała pani Gertruda i zawiozła męża do szpitala. Opuszczała go tylko na noc, gdy szła do domu. Dzięki rehabilitacji w bezwładne dotąd ciało pana Janka powoli wstępowało życie. Zaczął ruszać rękami i dodatkowo stał się cud: wypowiedział pierwsze po 19 latach słowo: "Truda", a w końcu niestrudzona Truda mogła zabrać go na pierwszy po 19 latach spacer. Spacer - jeszcze w wózku inwalidzkim, ale pan Jan już widzi oczyma wyobraźni, jak trzyma żonę za rękę i o własnych siłach przechadza się z nią ulicami Działdowa.

Pan Jan stracił kontakt z rzeczywistością jeszcze w komunizmie. - Wiele mnie dziwi na tym nowym świecie. Małe dziecko i komórka w rękach. Ciekawe, kto za te rozmowy płaci! - śmieje się pan Jan. - Gdy poszedłem do sklepu, to myślałem, że oczopląsu dostanę. Towaru pełno, tylko pieniądze mieć - opowiada dalej. - A co denerwuje? Jak patrzę na telewizor i widzę, jak się nasi politycy kłócą. Jeden na drugiego zwala, takie zachowanie, jak w przedszkolu.

Książkę będą pisać i film będą kręcić

- Co my Jasiu na ciebie włożymy... - pani Gertruda rozgląda się po pokoju.

Na stoliku stoi kilka ogromnych bukietów kwiatów, jest też bombonierka z mlecznymi czekoladkami, list od burmistrza, wiersze od ludzi, listy z gratulacjami.

Pani Gertruda nie może jednak wybrać się na rehabilitację z mężem, bo ciągle dzwoni jej telefon. - To z Anglii, Jasiu, masz telefon, powiedz coś - pani Gertruda podaje mężowi komórkę. - Dzień dobry. Nazywam się Jan Grzebski- przedstawia się bohater. - On już jest przemęczony - zauważa pani Gertruda. - Tu już cały świat był albo dzwonił.

Do mieszkania wchodzi wysoka, ładna dziewczyna. To Ewelina Brzozowska, wnuczka pana Janka. - Dostałam wczoraj maila od koleżanki z Włoch. Tam też jesteś w telewizji, dziadku - mówi.

Wieściami z Działdowa żyje przede wszystkim rozsiana po Polsce rodzina pana Janka. Okazuje się, że Grzebscy mają krewnych także w Katowicach. - Wszyscy przyzwyczailiśmy się już do tego, że on był obecny w naszym życiu właśnie w taki sposób, że nie mówił, że tylko leżał. A teraz z dnia na dzień czuje się coraz lepiej i odzyskuje siły - mówi nam już po powrocie na Śląsk Arkadiusz Brzozowski, komendant Szkoły Policji w Katowicach, który jest ojcem chrzestnym Eweliny.

Komendant Brzozowski też pochodzi z Działdowa. Jego brat jest mężem jednej z córek Jana Grzebskiego.

- Myślę, że gdyby pomoc lekarska i rehabilitacja przyszła wcześniej, dziś wujek pewnie już by chodził - dodaje.

Pani Gertruda zdradza, że wczoraj po raz pierwszy od 19 lat zostawiła męża prawie samego w domu. Prawie, bo przyszła sąsiadka. - Pojechałam na nagranie do telewizji do Warszawy. Dowiedziałam się, że o Janku książkę będą pisać i film kręcić.

Medialne spotkania to dobra rehabilitacja

W końcu przyjeżdża samochód Caritas, który zawiezie Jana Grzebskiego do szpitala. Żona sama sadza go w wózku. - Nie, nie chcę pomocy. Widzicie, jakie ze mnie silne babsko, nikomu nie dam go dotknąć - żartuje pani Gertruda, zakładając mężowi sweter. Na głowę wkłada mu nieodzowny kapelusz, na nogi buty. Gdy kupiła te najsłynniejsze dziś w Polsce sandały, nadzieja na dobre zagościła w domu Grzebskich. W szpitalu czeka już na pana Janka Wojciech Pstrągowski, kierownik działu rehabilitacji. - To do nas trafił pacjent, którego mieliśmy zacząć rehabilitować. Myślałem, że uraz miał całkiem niedawno. Dzięki ćwiczeniom stan pana Jana z dnia na dzień zaczął się poprawiać. Teraz mówi już zrozumiale i dużo. Te medialne spotkania to dla niego też dobra rehabilitacja! - śmieje się pan Wojciech.

W swojej praktyce spotkał się z pacjentami, którzy wracają do formy po okresie śpiączki, żaden z nich "nie spał" jednak tak długo jak pan Grzebski.

Dziś pan Janek po raz pierwszy staje na własnych nogach, rehabilitant tylko trzyma go pod rękę. Błyskają flesze. Pan Janek podnosi nogę. Błyskają flesze. Pan Janek coś zaczyna mówić i już są przy nim dziennikarze z mikrofonami. Dzwoni telefon Wojciecha Pstrągowskiego. - To do was, z Japonii - rehabilitant podaje komórkę pani Gertrudzie. Zaraz potem na linii mamy Portugalię. - To kiedy pójdziemy, panie Janku? - pyta bohatera pielęgniarka. - Jak sobie wszyscy pójdą, wtedy będziemy chodzić.

Śpiączka (łac. coma)

to przedłużający się stan nieprzytomności. Jej przyczyną może być m. in. uraz lub guz mózgu, ciężka choroba zakaźna, zatrucie, niewydolność wątroby, nerek bądź zaburzenia psychiczne.

Do oceny stopnia śpiączki służy tzw. skala Glasgow. Na jej podstawie ocenia się odpowiedź pacjenta na zadany bodziec: otwieranie oczu, odpowiedź słowną i ruchową.

Odkryto już, że prawie połowa pacjentów, którzy znajdują się w stanie śpiączki, jest świadoma. Ich kora mózgowa działa, ale uszkodzony pień mózgu uniemożliwia przekaz, a więc uruchomienie jakiegokolwiek mięśnia. Fałszywe jest więc przekonanie, że nieprzytomny pacjent nie rejestruje otaczającej go rzeczywistości. Dlatego radzi się rodzinom i personelowi medycznemu, żeby przy człowieku w stanie śpiączki rozmawiać i zachowywać się tak, jakby znajdował się on w pełnej świadomości.

Rokowanie w śpiączce jest bardzo zróżnicowane.

Stosunkowo dobre jest u pacjentów w śpiączce spowodowanej zatruciami lekami lub zaburzeniami metabolicznymi. Gorsze w śpiączce po urazie głowy. Najmniejsze szanse na wybudzenie mają chorzy, u których do śpiączki doszło w wyniku niedotlenienia mózgu i zatrzymania krążenia. Śpiączka może się utrzymywać przez kilka godzin lub przez wiele lat, może zakończyć się śmiercią lub całkowitym wyzdrowieniem.

Afazja to zaburzenie zdolności do mówienia lub rozumienia mowy w wyniku uszkodzenia mózgu. Pojęcie to nie dotyczy żadnej konkretnej choroby, opisuje pewną grupę objawów wywołanych uszkodzeniem mózgu, którego przyczyny mogą być różne, np. udar mózgu. Afazją nie są zaburzenia spowodowane tylko i wyłącznie niedowładem mięśni artykulacyjnych, języka, czy utratą czucia w obrębie tych części ciała, są to zaburzenia funkcji językowych, a więc zaburzenie mechanizmów programujących czynności porozumiewania się językowego u człowieka, który uprzednio czynności te opanował.

Niedowład to zmniejszenie siły lub ograniczenie zakresu ruchu powstałe najczęściej na skutek zmian organicznych w obrębie mózgu lub rdzenia, neuronów obwodowych lub dotyczących samego mięśnia, może też być następstwem choroby psychicznej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

STUDIO EURO 2024 ODC. 6

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto