Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ewakuacja z piekła, czyli 40 godzin, które wywróciły życie do góry nogami

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Opiekunowie z podkijowskiego ośrodka, ich wychowankowie oraz suczka Berta uciekli do Polski, gdzie spędzili blisko tydzień. Stąd ruszyli do Szwajcarii, bo tu mieszka założyciel organizacji pozarządowej, która prowadziła ich ośrodek na Ukrainie.
Opiekunowie z podkijowskiego ośrodka, ich wychowankowie oraz suczka Berta uciekli do Polski, gdzie spędzili blisko tydzień. Stąd ruszyli do Szwajcarii, bo tu mieszka założyciel organizacji pozarządowej, która prowadziła ich ośrodek na Ukrainie. archiwum prywatne
Jak na komendę rzucili się do przydrożnego rowu. Do jednej piersi przytulała oniemiałą ze strachu 8-latkę. Do drugiej - przerażonego labradora, który podobnie jak ewakuowane z ośrodka pod Kijowem dzieci wiele w życiu przeszedł. Nim ruszyli w śmiertelnie niebezpieczną drogę wśród lecących z nieba bomb, Uliana ugotowała podopiecznym obiad. Ziemniaki z ziołami i czosnkiem, bo na mięso nie mogli już dłużej czekać. Dzieci później powiedzą, że był to najlepszy obiad w ich życiu…

- Zatrzymaliśmy się w szczerym polu, bo dzieci musiały iść za potrzebą. Nagle nadleciały samoloty i zbombardowały znajdujące się 200, może 300 metrów od nas lotnisko wojskowe. Ta scena była tak surrealistyczna, że oniemiali patrzyliśmy na nią jak na kadry z filmu – relacjonuje Uliana Dolyniak, Ukrainka, która w pierwszym dniu rosyjskiej inwazji ewakuowała grupę dzieci z podkijowskiego ośrodka. Dotąd wychowankowie mieli tu bezpieczny azyl, gdzie dochodzili do siebie po życiowych traumach. Nikt tu nie przypuszczał, jaki horror zgotuje im wysłane przez Putina wojsko.

Uliana Dolyniak jest psychologiem klinicznym, psychoterapeutką i interwentką kryzysową. W oddalonym od 20 kilometrów od Kijowa ośrodku, prowadzonym przez organizację pozarządową stworzoną przez Polaka mieszkającego na stałe w Szwajcarii, pracowała przez blisko 6 lat.

Trafiały tam dzieci z rodzin niewydolnych wychowawczo, a ich przeżyciami można by było obdzielić kilkoro dorosłych. – Każde dziecko to inna historia, ale łączy je najczęściej alkohol nadużywany przez rodziców i przemoc, której doświadczały. Fizyczna, psychiczna, seksualna... Czasami trafiały do nas całe rodzeństwa – wylicza psychoterapeutka.

Uliana wynajmowała mieszkanie w Kijowie. 24 lutego o 4 nad ranem ze snu wyrwał ją huk spadających bomb. Zebrała się w trzy kwadranse i ruszyła do swoich podopiecznych, trafnie przewidując, że odchodzą od zmysłów z przerażenia.

– Dzieci w piżamach zeszły do piwnicy, bo tam było najbezpieczniej – relacjonuje. – Wiedzieliśmy, że liczy się czas, dlatego spakowaliśmy się tak szybko, jak się dało. Wczesnym popołudniem byliśmy gotowi do ewakuacji.

Uliana wiedziała, że dzieci nie mogą ruszyć w drogę głodne. Na szybko przygotowała ziemniaki w mundurkach, pieczone z ziołami i czosnkiem. W piekarniku dochodziło też mięso, ale nie zdążyli go już zjeść. Nie było chwili do stracenia.

– Zabrałam się za te ziemniaki, bo one były najszybszym, co przyszło mi do głowy. Dzieci mówiły później, że pyszniejszych w życiu nie jadły i, że frytki z McDonald’sa się przy nich chowają – wspomina Ukrainka.

Podopiecznych wywozili prywatnymi samochodami. Jedna z wychowawczyń tydzień przed wybuchem wojny złamała rękę, ale i ona wsiadła za kierownicę, by jak najprędzej wyrwać dzieci z piekła.

W śmiertelnie niebezpieczną drogę ruszyło 15 podopiecznych ośrodka w wieku od 6 do blisko 18 lat. Oprócz nich było też kilkoro byłych wychowanków, już pełnoletnich, z malutkimi dziećmi oraz siedmioro opiekunów. W trakcie podróży dwukrotnie stawali oko ze śmiercią.

– Bombardowanie lotniska rozegrało się na naszych oczach. Leciały samoloty, rakiety, samochody przewracały się jak dziecięce zabawki… Bałam się o nasze życie jak nigdy wcześniej, choć przecież my-dorośli nie mogliśmy sobie pozwolić na chwilę słabości, bo byliśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie. Te obrazy zostaną pod powiekami chyba już na zawsze, choć czasami myślę, że mnie się to tylko przyśniło… – mówi Uliana.

Widok ukraińsko-polskiej granicy wydawał się gwarancją bezpieczeństwa, ale okazało się, że ich radość była przedwczesna. Tuż przed wjazdem na przejście nadeszła informacja, że miejsce to lada moment może zostać zaatakowane z powietrza.

– Kilka godzin przeleżeliśmy w rowie. My, dzieci oraz Berta, nasza labradorka, która została porzucona przez właściciela i podobnie jak nasi podopieczni przeszła traumę. Ona jest dla nas jak członek rodziny, dlatego nie mogliśmy jej zostawić w Ukrainie – przekonuje Uliana. – Obok mnie leżał strażnik z bronią, który kazał nam schylić głowy, żeby wróg nas nie dostrzegł. W odległości może dwustu metrów stały samochody wypełnione paliwem. Wiedziałam, że jeśli zostaną zbombardowane, wszyscy zginiemy. Te kilka godzin trwało wieczność…

Psychoterapeutka mówi, że dla jej podopiecznych to już druga wojna w krótkim życiu.

– One trafiły do naszego ośrodka zaniedbane i skrzywdzone, a sprawcami były osoby najbliższe. Myśli pani, że te dzieciaki przestały kochać swoich oprawców? Rodzice jednej z dziewczynek, dzisiaj 16-letniej, zostali pozbawieni praw rodzicielskich 10 lat temu. Tuż po tym, jak uciekliśmy przed wojną, ona przypomniała sobie, że tego dnia jej mama ma urodziny. Widać było, że ta kobieta nie jest jej obojętna – mówi Uliana Dolyniak.

Przeżycia z ostatnich dni sprawiły, że dawne demony wróciły ze zdwojoną siłą. Opiekunowie zauważyli, że dotyczy to wszystkich dzieci, bez wyjątku, choć były już one wyprowadzone na terapeutyczną prostą.

– 17-letnia Olexandra (imię zmienione), już wtedy gdy byliśmy bezpieczni, nie zdążyła dojść do toalety. Dla dziewczynki na progu dorosłości było to wyjątkowo wstydliwe, ale jej organizm akurat w ten sposób zareagował na stres – opowiada Uliana. – Wróciło wszystko to, co przez miesiące i lata terapii udało nam się pokonać. Zaburzenia snu, zaburzenia jedzenia, problemy z koncentracją, autoagresja. Dźwięk przelatującego samolotu sprawia, że one zastygają w bezruchu. Jedno z dzieci zaczęło rozdzierać skórę do krwi, bo takie okaleczanie się dawało mu namiastkę kontroli nad sytuacją. Nasi wychowankowie już raz walczyli. W swoich domach rodzinnych, gdzie stawką było ich przetrwanie. Miesiąc temu walczyli po raz drugi. W taki sposób, jakiego żadne dziecko nie powinno oglądać ani doświadczać. Wzrusza mnie widok naszych nastolatków, którzy trzymają za rękę młodsze dzieci, żeby dodać im otuchy. Te obrazy też zostaną ze mną na zawsze.

Ich ucieczka z piekła trwała 40 godzin. Blisko dwie doby, w trakcie których dorośli ani przez sekundę nie zmrużyli oka.

- Teraz jesteśmy bezpieczni, ale to wcale nie oznacza, że odetchnęliśmy z ulgą. Każdy dzień zaczynam od napisania wiadomości do bliskich, by sprawdzić, czy żyją. Mój brat w pierwszym dniu wojny poszedł walczyć jako ochotnik. Jestem dumna z jego decyzji, ale też bardzo się o niego boję. Dziś miał służbę, wiem, że były bombardowania, więc strach o niego ściskał żołądek i gardło. Przed snem jeszcze raz sprawdzę, czy żyje... Nawet nie wyobraża sobie pani, jak wielkie mam poczucie winy, że ja jestem bezpieczna, a on każdego dnia walczy o przetrwanie. Nikomu nie życzę tego uczucia.

Uliana Dolyniak przez 14 lat mieszkała w Polsce. Do Ukrainy wróciła blisko 6 lat temu, chcąc wykorzystać zdobytą tu widzę, by pomagać poobijanym przez życie dzieciom. Nie sądziła, że do Polski trafi w takich okolicznościach.

- Gdyby dwa dni wcześniej zapytała mnie pani, czy Putin zaatakuje Ukrainę odpowiedziałabym z pełnym przekonaniem, że nie. Wojna w rejonie Donbasu trwa od 8 lat, więc – choć to brzmi strasznie - my do tego napięcia przywykliśmy. Media ukraińskie dwa tygodnie przed wybuchem wojny informowały, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy i mieć je pod ręką, ale chyba nikt nie podejrzewał, że ten wariant się ziści. Dopiero później zorientowałam się, że zupełnie przypadkowo w moim plecaku znalazły się dwie książki. Jedna dotyczy empatii, a druga jest o genezie okrucieństwa. Zbieg okoliczności, ale złowieszczo trafny…

Opiekunowie z podkijowskiego ośrodka, ich wychowankowie oraz suczka Berta uciekli do Polski, gdzie spędzili blisko tydzień. Stąd ruszyli do Szwajcarii, bo tu mieszka założyciel organizacji pozarządowej, która prowadziła ośrodek.

– Dzieci pytają, kiedy wrócimy do domu, ale uczciwie im mówię, że nie wiem – przyznaje Uliana. – Ta wojna obudziła we mnie emocje, o które wcześniej bym siebie nie podejrzewała. Nie chcę słuchać tłumaczenia, że tzw. zwykli Rosjanie nie mają z tym nic wspólnego. Oni płacą podatki, które idą na sprzęt, za sprawą którego giną moi ludzie. Cywile, kobiety, dzieci…

Uliana Dolyniak mówi, że Polska jest dla niej drugą ojczyzną. Jest wdzięczna za to, jak jej rodacy zostali tu przyjęci.

– Z całego serca za to dziękuję i proszę o cierpliwość. Nie miejcie żalu do swoich gości, jeśli przychylacie im nieba, a oni i tak stale płaczą. Ja jeszcze nigdy nie płakałam tyle, co teraz i te łzy nie są wyrazem niewdzięczności, ale przepracowywaniem traumy. Ona dotyczy nie tylko dzieci, ale również dorosłych – podkreśla psychoterapeutka.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ewakuacja z piekła, czyli 40 godzin, które wywróciły życie do góry nogami - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto