Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przemysław Trytko, piłkarz ze Strzelec Opolskich, miał barwną karierę. Ciekawych przeżyć doświadczył w Polsce, w Niemczech i w Kazachstanie

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Przemysław Trytko grał nie tylko w Polsce, ale również w Niemczech i Kazachstanie.
Przemysław Trytko grał nie tylko w Polsce, ale również w Niemczech i Kazachstanie. Bartek Syta/archiwum prywatne Przemysława Trytki/Wiktor Gumiński
Zagrał w Bundeslidze oraz na PGE Narodowym w Warszawie. Zmierzył się z drużyną pełną reprezentantów Niemiec, spędził też rok w Kazachstanie. Tego wszystkiego doświadczył Przemysław Trytko, pochodzący ze Strzelec Opolskich piłkarz, który niedawno zakończył karierę.

Jesteś zadowolony ze swojej kariery?
Nie ma się co smucić, że się już skończyło, tylko trzeba się cieszyć, że tyle się zdarzyło. Pewne rzeczy mogły pójść lepiej, ale mogło być też gorzej. Moim największym problemem były kontuzje. Odkąd w 2011 roku, jako zawodnik Polonii Bytom, po raz pierwszy doznałem poważnego urazu kolana, problem ten ciągnął się za mną już do końca kariery. Źle zrobiona operacja sprawiła, że później kolano bolało mnie właściwie podczas każdego treningu. Zacisnąłem jednak zęby i powiedziałem sobie, że trudno, widocznie tak musi być. Wielu piłkarzy zdrowych przez całe życie nigdy nie zagrało nie w ekstraklasie czy ligach zachodnich. Mi ból kolana w tym nie przeszkodził.

Ale czy to właśnie nie kłopoty zdrowotne sprawiły, że w czerwcu postanowiłeś odwiesić buty na kołku?
Tak, to była główna przyczyna. Grając ostatni sezon w barwach PPO Piasta Strzelce Opolskie czułem, że mój organizm odmawia mi posłuszeństwa nawet na niższym, 4-ligowym poziomie. Regularnie miewałem problemy zdrowotne. Przeszkadzało mi to nie tylko na boisku, ale przede wszystkim w codziennym życiu. Serce by chciało jeszcze pograć, lecz ciało powiedziało „stop”. Kiedyś, z racji wieku, było mi nieco łatwiej uporać się z kontuzjami, lecz doświadczyłem przez nie kilku trudnych momentów. Taki miał miejsce choćby w 2012 roku, kiedy to po drugim zerwaniu więzadeł w kolanie nikt w Polsce mnie nie chciał. I wylądowałem w 4 lidze niemieckiej …

Niemcy

Energie Cottbus (2006-2008), Carl Zeiss Jena (2012-2013)

Poziom w 4 lidze niemieckiej był dużo niższy od tego w polskiej ekstraklasie?
Dla mnie osobiście to była degradacja. Nie przeszedłem z Jagiellonii Białystok do Carl Zeiss Jeny dlatego, że chciałem bądź też dostałem dużo lepszy kontrakt. Po tym, jak wyleczyłem się po drugim w karierze zerwaniu więzadeł w kolanie, nikt w Polsce mnie nie chciał. Klub z Jeny prowadził jednak wtedy Petrik Sander, czyli trener, z którym pracowałem wcześniej w Energie Cottbus. Jak na 4 ligę, Carl Zeiss był dużym klubem, z ładnym ośrodkiem treningowym i ambicjami powrotu na poziom centralny. Nie byłem jednak szczególnie zadowolony, kiedy do niego trafiałem, choć był to lepszy ruch niż przenosiny do Olimpii Zambrów czy Ruchu Radzionków. Chciałem jeszcze kiedyś zaistnieć w poważnej piłce i stąd, choć wyłącznie z konieczności, podjąłem decyzję o próbie odbudowania się w Carl Zeissie.

Paradoksalnie to wtedy jednak zagrałeś chyba z najmocniejszym rywalem w karierze. W Pucharze Niemiec mierzyliście się z Bayerem Leverkusen, naszpikowanym wtedy reprezentantami niemieckiej kadry narodowej.
Co więcej, to był mój pierwszy mecz w barwach Carl Zeissu. Wystąpiłem wtedy na „dziesiątce”, jako ofensywny pomocnik. Trener uważał, że po tak poważnych kontuzjach nie powinienem od razu grać jako wysunięty napastnik, który cały czas musi mocno walczyć z obrońcami. Bayer potraktował mecz z nami jako przetarcie przed Bundesligą, ale wyszedł w galowym składzie i pokonał nas 4:0. Pamiętam natomiast, że jedyny raz zagroziliśmy mu po moim strzale. Obronił go jednak nie byle kto, bo Bernd Leno - obecnie zawodnik Fulham FC, a wcześniej golkiper Arsenalu i reprezentacji Niemiec. Choć ogólnie nie mieliśmy nic do powiedzenia, była to dla nas ciekawa przygoda.

A jak wspominasz swój wcześniejszy, dwuletni pobyt w Energie Cottbus?
Trafiłem tam po tym, jak z Gwarkiem Zabrze sięgnąłem po mistrzostwo Polski juniorów. Równolegle miałem również oferty z Wisły Kraków i Legii Warszawa, ale te kluby ściągały wtedy dużo młodych zawodników. Nie było więc tak, że zostałem przez nie wyłowiony jako ktoś szczególnie utalentowany. Choć Energie występowało wtedy w Bundeslidze, początkowo broniłem się przed wyjazdem z Polski. Pojechałem jednak na kilka dni do Cottbus i zobaczyłem, jak klub wygląda od środka, chciałem już tam zostać na dłużej. Kiedy jeszcze nie miałem podpisanego kontraktu, Energie mierzyło się z HSV Hamburg, w którym występował między innymi Rafael Van der Vaart. Jeszcze miesiąc wcześniej jego plakat wisiał nad moim łóżkiem … Z drugiej strony, byłem wtedy młody, bardzo niecierpliwy i zdenerwowany brakiem gry w pierwszym zespole. Trenerzy musieli mnie łapać za rękę i nakierowywać.

Masz na myśli wyłącznie kwestie charakterologiczne?
Tak. Zdarzały mi się na treningach kłótnie, nie bałem się odezwać. Czasami przychodziłem do szatni w koszulce reprezentacji Polski czy Ajaxu Amsterdam, co z perspektywy czasu uważam za niepotrzebne. Nieszczególnie przykładałem się też do nauki języka niemieckiego, bo miałem w głowie, że docelowo i tak będę chciał wrócić do Polski. To wszystko utrudniało mi funkcjonowanie w zespole. Z drugiej strony, trener Sander mógł odpuścić i odstawić mnie lekką ręką, a jednak zawsze walczył o to, bym przynajmniej zadebiutował w Bundeslidze. Koniec końców tak się stało, ale już nie pod jego wodzą, tylko za kadencji Bojana Prasnikara. Dzięki temu miałem poczucie, że w Niemczech nie przebywałem całkowicie na darmo. Po dwóch latach w Energie uznałem jednak, że czas wrócić do Polski i zacząć występować w każdym meczu.

Z perspektywy czasu, 9 minut spędzonych na boisku w meczu Bundesligi z MSV Duisburg traktujesz jako nagrodę?
Choć wielkiej kariery tam nie zrobiłem, ten epizod wywołuje uśmiech na moich ustach, ponieważ po prostu go sobie wywalczyłem. Przez pierwsze pół roku pobytu w Energie grałem tylko w rezerwach. Po zimowym okresie przygotowawczym, na którym pokazałem się z niezłej strony, trener Sander dał mi do zrozumienia, że traktuje mnie jak członka pierwszej drużyny. Nie gwarantował mi regularnej gry, ale zaznaczył, że mam szansę na debiut. Byłem na ławce między innymi w wyjazdowych meczach z HSV Hamburg czy Borussią Dortmund. Dwa dni przed tym drugim spotkaniem, szkoleniowiec powiedział mi, że gdyby w końcówce mecz był „zamknięty”, to dostanę kilka minut do zagrania na oczach 80 tysięcy widzów. Już się mocno rozgrzewałem, szczególnie że dość niespodziewanie prowadziliśmy 3:1. W 86. minucie Borussia zdobyła jednak kontaktowego gola i trener postawił ostatecznie na innego zawodnika. A na drugi dzień poważnie uszkodziłem łąkotkę … Tak skończył się dla mnie pierwszy sezon w Energie. Jedyny występ w Bundeslidze zaliczyłem właśnie po wyleczeniu tej kontuzji. Potem jeszcze parę razy usiadłem na ławce i to by było na tyle. Od grudnia 2007 roku byłem już w stu procentach przekonany, że po zakończeniu sezonu chcę zmienić otoczenie.

W Energie zetknąłeś się z zupełnie innym piłkarskim światem niż w Polsce?
Poziomu piłkarskiego w Niemczech aż tak bardzo bym nie gloryfikował. Dużo większa różnica była natomiast pod względem organizacyjnym. W tym aspekcie to były naprawdę dwa różne światy. Jako piłkarz Energie przychodziłem do klubu i nie przejmowałem się niczym poza grą w piłkę. Nie pojawiały się tam w ogóle tematy pensji czy sprzętu. By odbyć odnowę biologiczną, nie trzeba było wcale jeździć po publicznych basenach. Nie spotkałem się też ani razu z sytuacją, by młodzi zawodnicy nosili piłki bądź inne akcesoria treningowe. Do tego byli zatrudnieni inni ludzie.

Kazachstan

FK Atyrau (2016)

Nie jest tajemnicą, że wyjechałeś na rok do Kazachstanu ze względów finansowych. Ale czy można powiedzieć, że były to lekko i przyjemnie zarobione pieniądze?
Praca była taka sama jak w Polsce, tylko dużo lepiej płatna. W przypadku porównywalnych ofert, na pewno nie zdecydowałbym się na wyjazd do Kazachstanu. Cała historia zaczęła się od przyjścia do Korony Kielce Sergieja Chiżniczenki. Gra w Polsce miała być dla niego tylko odskocznią do ligi zachodniej, a tymczasem okazało się, że to ja występowałem regularnie, a on niekoniecznie. Widząc to, później przez kilka miesięcy jego agent namawiał mnie, bym spróbował swoich sił w Kazachstanie. Zaproponował, bym pojechał na kilkudniowy obóz do FK Atyrau i po nim samemu podjął decyzję. Na testach było wtedy siedmiu napastników. Spodobałem się trenerowi na tyle, że zostałem na cały sezon (rozgrywki w Kazachstanie toczą się systemem wiosna - jesień - red.).

Zapytam trochę inaczej: czy każdy zawodnik by się tam bez problemu odnalazł?
Nie jest to kraj dla każdego. W styczniu i lutym generalnie nie lata się do Kazachstanu, bo jest tam zbyt zimno, po -20, -30 stopni. Dlatego też tamtejsze zespoły trenują wtedy w Turcji i właśnie tam również ja rozpocząłem swoją przygodę z FK Atyrau. Do Kazachstanu przenieśliśmy się dopiero w marcu. Pamiętam historię, jak jeden Hiszpan z FK Aktobe po tygodniu pobytu w Kazachstanie wyszedł nocą przez okno, pojechał na lotnisko i dopiero po powrocie do ojczyzny odezwał się do kapitana drużyny. Nie chciał żadnych pieniędzy, tylko poinformował go, że po prostu nie wytrzyma życia w Kazachstanie. Nie jestem tym szczególnie zaskoczony, ponieważ i u nas warunki mieszkalne nie były zbyt komfortowe. Dysponowaliśmy dwuosobowymi pokojami w bazie klubowej, gdzie nikt nie przywiązywał zbyt dużej wagi do estetyki. Z czasem się do tego przyzwyczaiłem, ale nawet gdyby mi dobrze płacili, to kilku lat bym tam raczej nie wytrzymał.

Również z powodu tęsknoty za najbliższymi? W Kazachstanie byłeś przecież sam.
Grając dla FK Atyrau, rzadko latałem do Polski. Po raz pierwszy wybrałem się, kiedy z powodu zbyt silnego wiatru odwołali nam ligowy mecz zaplanowany na piątkowy wieczór. Dostaliśmy wtedy wolne do wtorku. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić, więc większość piłkarzy, w tym również i ja, udała się wtedy w rodzinne strony. Całą sobotę przeznaczyłem na podróż. Niedzielę spędziłem w Strzelcach Opolskich. W poniedziałek wracałem już do Warszawy, ponieważ we wtorek z samego rana rozpoczynałem drogę powrotną. Wydałem wtedy dużo pieniędzy, a prawie wcale nie odpocząłem. Po raz drugi wróciłem do kraju podczas przerwy między rundami, kiedy to dostaliśmy około tydzień wolnego. Częstsze wyprawy po prostu nie miały sensu i w kolejnych latach sytuacja ta z pewnością nie uległaby zmianie.

Ogólnie latałeś jednak często, bo w ten sposób zazwyczaj podróżowaliście na mecze. Tyle że podobno lotniska kompletnie nie przypominały tych, z jakimi mamy do czynienia na przykład w Europie.
Zgadza się, większość wyglądała jak dworzec kolejowy - i to nie w Opolu, tylko w Strzelcach Opolskich. Jeden mały budynek, brak elektroniki, duża kolejka do biletów - to były regularne widoki. Inaczej było tylko w Astanie, która zdecydowanie wyróżnia się na tle innych miast. Została zbudowana na pustyni, więc można powiedzieć, że to takie kazachstańskie Las Vegas.

Przemysław Trytko z wizytą w Astanie.
Przemysław Trytko z wizytą w Astanie. archiwum prywatne Przemysława Trytki

Swoje domowe mecze rozgrywaliście natomiast na dwóch obiektach. Jakie były między nimi różnice?
Główny stadion FK Atyrau przypominał te, jakie obserwowaliśmy w Polsce przed falą budowy nowych obiektów. Był podobny do starego stadionu Legii Warszawa czy Zagłębia Sosnowiec. Nie miał zadaszenia, a trybuny mieściły około 12 tysięcy widzów. W zimie jednak nie wykonywano na nim żadnych prac. Kiedy więc było -30 stopni, to wszyscy po prostu czekali, aż płyta się odmrozi i będzie można na niej grać. Dlatego też każdy klub w Kazachstanie posada drugie boisko, ze sztuczną nawierzchnią. W naszym przypadku wyglądało ono jak szkolny obiekt, podobny do Orlika, tylko pełnowymiarowy. Podczas meczów kibice stali tuż przy linii, można było spokojnie zbijać z nimi piątki. W takich okolicznościach graliśmy kiedyś z Kajratem Ałmaty, w którym występowali wtedy Andriej Arszawin czy Anatolij Tymoszczuk - zawodnicy z przeszłością w takich klubach jak Arsenal czy Bayern Monachium. Przez pewien czas nie dowierzałem, że tak uznani piłkarze znaleźli motywację do tego, by rywalizować w tak nietypowych warunkach.

Arszawin to ponoć najlepszy piłkarz, przeciwko któremu kiedykolwiek grałeś.
Jeżeli chodzi o poczynania ofensywne, to z pewnością. W defensywie bowiem właściwie się nie udzielał. W jednym z meczów przeciwko Kajratowi przyszło mi go kryć przy stałym fragmencie gry. Był doliczony czas gry do pierwszej połowy, a on stał przed polem karnym i wyglądał na zmęczonego. Pomyślałem sobie, że pewnie już nie będzie wbiegać w „szesnastkę”. Trochę więc odpuściłem, a on nagle zerwał się, pobiegł na długi słupek i z bliska wpakował piłkę do bramki. W przerwie nie było za wesoło, bo nasz trener był bardzo niezadowolony z tej sytuacji. Ostatecznie jednak przegraliśmy wyżej, więc ogólnie sprawa rozeszła się po kościach.

Polska

Budowlani Strzelce Opolskie, Odra Opole, Gwarek Zabrze (2002-2006), Arka Gdynia (2008-2010), Jagiellonia Białystok (2010-2011), Polonia Bytom (2011-2012), Korona Kielce (2013-2016), Arka Gdynia (2017), Chrobry Głogów (2017-2019), ROW Rybnik (2019-2020), Bałtyk Gdynia (2020), Gryf Wejherowo (2020-2021), LKS Goczałkowice Zdrój (2021-2022), PPO Piast Strzelce Opolskie (2022-2023)

Przed wygranym finałem Pucharu Polski na PGE Narodowym (w 2017 roku Arka Gdynia pokonała Lecha Poznań - red.), w którym zagrałeś 71 minut przy 44 tysiącach kibiców, stresowałeś się najbardziej w karierze?
To była największa widownia, przed jaką kiedykolwiek wystąpiłem. Szczególnego stresu jednak nie odczuwałem. Przy takim tumulcie nie było bowiem słychać tego, co ewentualnie ktoś z trybun krzyczał w moją stronę. Co innego z kolei na przykład podczas starć z Górnikiem Łęczna czy Odrą Wodzisław, kiedy to na stadionie było około 1000 widzów. Wtedy wszystko słyszałem doskonale, aż za dobrze. Dlatego też to właśnie podczas takich spotkań trudniej było mi się skupić wyłącznie na piłce.

W 2017 roku Przemysław Trytko sięgnął z Arką Gdynia po Puchar Polski.
W 2017 roku Przemysław Trytko sięgnął z Arką Gdynia po Puchar Polski. archiwum prywatne Przemysława Trytki

Twoje najlepsze wspomnienia w Polsce jednoznacznie wiążą się z Arką Gdynia?
Na pewno tym najprzyjemniejszym był triumf w Pucharze Polski, jakiego z nią doświadczyłem. Bardzo miło wspominam jednak również trzy sezony spędzone w Koronie Kielce. To w jej barwach rozegrałem najwięcej meczów w ekstraklasie. Wywalczyłem sobie mocną pozycję, choć początkowo miałem „pod górę”. Po przyjściu z 4 ligi niemieckiej byłem niejako na cenzurowanym i musiałem się przebić do pierwszego składu. Gdy już mi się to udało, poczułem, że jestem ważnym elementem drużyny. W tamtym czasie byłem absolutnie w stu procentach skupiony na futbolu. Tak udany powrót na poziom ekstraklasy uważam za największy osobisty sukces w karierze.

Czułeś się kiedyś zapomnianym zawodnikiem?
Kiedy musiałem wyjechać do 4 ligi niemieckiej. Pierwsze dwa tygodnie spędzone w Jenie praktycznie przepłakałem. Nie wierzyłem, że jeszcze przed chwilą spełniałem marzenia grając w ekstraklasie, by potem, przez błąd lekarski, być zmuszonym do wykonania tak dużego kroku wstecz. Wtedy przekonałem się, że piłka jest bezwzględna: jesteś potrzebny tylko wtedy, gdy jesteś zdrowy. W najtrudniejszych momentach jednak się nie poddałem. Podjąłem rękawicę i zdołałem jeszcze o sobie przypomnieć.

A doświadczyłeś niesprawiedliwych ocen?
Pod tym względem mam jasny podział: często czułem się niesprawiedliwie oceniany przez kibiców, ale nigdy przez trenerów oraz kolegów z drużyny. Mimo że nie miałem szczególnie imponujących statystyk strzeleckich, ludzie ze środowiska piłkarskiego doceniali wykonywaną przeze mnie pracę. W dużej mierze opierała się ona na tym, by jak najdłużej utrzymać się przy piłce. Skoro tylu szkoleniowców dało mi szansę, musiałem najwidoczniej coś sobą prezentować. Ich opinie motywowały mnie do ciągłego rozwoju. Zdaniem kibiców, którzy nie doceniali mojej roli, starałem się zbytnio nie zaprzątać sobie głowy.

Podczas piłkarskiej kariery często zmieniałeś miejsce zamieszkania. Teraz osiądziesz na dłużej w rodzinnych Strzelcach Opolskich?
Na pewno chciałbym mieć bardziej zorganizowane życie niż w czasach kariery zawodniczej. Dalej ciągnie mnie jednak do piłki. Zrobiłem kurs trenerski UEFA A, ale na razie nie jestem jednoznacznie zdecydowany, że chciałbym kroczyć tą ścieżką. Kiedyś z regularnymi przeprowadzkami nie miałem najmniejszego problemu. Była jednak i druga strona tego medalu: ucierpiało na tym moje życie prywatne. Teraz być może zostanę przy PPO Piaście Strzelce Opolskie. Będę na ten temat prowadzić rozmowy, jednak póki co nic nie jest oficjalnie ustalone

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto