MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Opola. W mieście przed 100 laty bardziej niż świętami przejmowano się ofiarami wojny

Artur Janowski
reprodukcja Arti
W grudniu 1914 roku w Opolu panował nie tylko chłód, ale i potworna drożyzna. Ubywało też mieszkańców, a przecież I wojna światowa dopiero co się rozpoczęła...

Święta musiały być fatalne dla rodziny Wojciecha Kowolika, który zaginął na froncie. Ciężkie chwile przeżywali też zapewne bliscy Karola Klodwiga, czy Pawła Glomba, bo obaj znaleźli się na liście tych żołnierzy z Opola, którzy zostali ranni. Do takich informacji trudno przywyknąć, ale w piątym miesiącu wielkiej wojny stawały się one powoli normą.

Niemal codziennie do miasta docierały wieści o ofiarach, czasem drogą oficjalnego komunikatu zamieszczanego w prasie, czasem posłańcami złych wieści byli ranni, przybywający do wojennych lazaretów, uruchomionych wówczas w niemieckim Opolu. Miasto było znacznie mniejsze niż obecnie.

Liczbę opolan szacowano w 1914 roku na ponad 34 tysiące, ale już w grudniu podawano, że w porównaniu do 1913 roku z miasta ubyło kilkuset mieszkańców.

Ci, którzy pozostali, łatwo nie mieli i już mało który opolanin wierzył w pierwsze zapewniania władz, że wojna będzie szybka i w miarę nieuciążliwa. Tym bardziej, że te same władze wydały w grudniu zarządzenie, w którym przypominały o konieczności oszczędzania żywności w tym szczególnie chleba. Zarządzenie niemieckiego ministra handlu i przemysłu powieszono we wszystkich urzędach i szkołach w mieście.

Minister przypominał, że całe Niemcy są teraz twierdzą, która może sama się wyżywić, ale nikt nie może marnować żywności.

„Nie gardźcie kawałkiem chleba, nawet jeśli nie jest świeży, pouczajcie w ten sposób dzieci” - radził minister na łamach Kuryera Śląskiego.

Zalecano gotować ziemniaki w skorupkach, a te, a także wszelkie inne pozostałości żywności przekazywać na paszę dla bydła. Zakazane było wyrzucanie jedzenia do śmietnika, a w piekarniach pojawił się tzw. chleb wojenny oznaczony literą „K”.

„Syci i pożywia równie dobrze jak każdy inny” - przekonywał opolan minister. Oszczędności wymuszał także wzrost cen w sklepach. Wraz z wybuchem wojny w górę poszybowały ceny masła, śledzi czy mydła. Drożyzna dopadła także wszystkie wyroby zawierające gumę.

Dodatkowo urzędnicy rejencji opolskiej wprowadzili ceny regulowane. I tak np. litrowa butelka rumu, koniaku, czy likieru na święta musiała kosztować równe dwie marki. Za sprzedawanie alkoholu taniej lub drożej groziła sprawa w sądzie. Tymczasem sąd w Opolu i tak miały coraz więcej roboty. Przybywało spraw związanych głównie z kradzieżami. I tak np. dwóch nastoletnich chłopców otrzymało karę dwóch tygodni więzienia za kradzież kilku gołębi.

Kuryer Śląskie informował także o włamaniu do karczmy Lipoka w Nowej Wsi Królewskiej (wówczas poza granicami miasta) oraz o Nowaku z Groszowic (wtedy jeszcze była to samodzielna gmina), który najpierw uciekł z więzienia w Opolu, a następnie dokonał kilku kradzieży i sąd zdecydował, że mężczyzna najbliższe 1,5 roku spędzi za kratkami.

W grudniu w mieście panowały już wojskowe porządki. Działała np. cenzura, a stowarzyszenia musiały mieć pozwolenie komendy wojskowej na zorganizowanie koncertu.

Tuż przed świętami doszło też do głośnej awantury pomiędzy grupą młodych ludzi, a trzema austriackimi oficerami. Scysja na ul. Krakowskiej zakończyła się w sądzie wojskowym, a młodzieńców ukarano karą aż trzech lat więzieniam za obrażanie oficerów. Gdyby nie wojna, wyrok byłby pewnie mniej surowy.

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto